Podróż

Życie jest jak jazda na rowerze – wymaga równowagi. Jeśli gdzieś się buntujesz, to gdzieś ulegasz wbrew sobie. Jeśli gdzieś jesteś perfekcjonistą, gdzieś indziej nie ogarniasz. Jeśli czymś się popisujesz, coś innego ukrywasz. Jeśli gdzieś masz nadmiar, to gdzieś indziej niedomiar.

Jazda na rowerze z silnym przeciążeniem z jednej strony to nie frajda, to mordęga. Im lżejszy i równiej rozłożony balast, tym więcej radości z podróży.

Inna perspektywa

To, co w nas pozytywnego, wydobyte na światło dzienne rozkwita. To, co w nas negatywnego, wydobyte na światło dzienne ginie jak wampir. Dlatego warto wyrażać siebie, nazywać myśli i uczucia, poddawać je prześwietleniu. 
Robimy to w jakimś stopniu cały czas, ale zazwyczaj bardzo oszczędnie, bo życie szybko nas uczy, że odkrywając siebie narażamy się na brak zrozumienie, ocenianie, utratę akceptacji czy manipulację ze strony innych ludzi. Ale to zablokowanie ma swój koszt – to, co w nas dobre, usycha bez światła i ciepła; to co nas gryzie, rośnie w ciemności i uwiera coraz bardziej.
Co przeszkadza nam samym deformuje też nasze relacje z innymi – te bliskie i te formalne, prywatnie i zawodowo – sprawiając, że nawet jeśli osiągamy swoje cele to nie czujemy się szczęśliwi lub że nasze życie nie jest tak satysfakcjonujące jak mogłoby być.

Po to są profesjonaliści – psycholodzy, terapeuci – żeby stworzyć optymalne warunki do bezpiecznego wyłożenia na stół tego, co się w sobie nosi i przyjrzenia się temu z dystansem. Bez oceniania, bez zagrożenia, że zostanie to niewłaściwie użyte. Ze zrozumieniem i wynikającą z niego akceptacją dla wszystkiego, co ludzkie. 
Psycholog nie jest wyrocznią, która wie więcej o kimś niż on sam, nie podejmie za nikogo decyzji, nie wskaże jedynego słusznego rozwiązania. Psycholog jest ekspertem w zakresie wiedzy o ludziach, o mechanizmach rządzących naszym zachowaniem i samopoczuciem. Może pomóc zobaczyć siebie od zewnątrz jego oczami, poprzez jego wiedzę i doświadczenie. Wszystkie odpowiedzi nosimy w sobie, potrzebujemy tylko zadać sobie właściwe pytania, żeby je sobie uświadomić – dlatego zmiana perspektywy wystarcza, żeby samemu znaleźć rozwiązanie, wybrać właściwy kierunek.

Instynkt

Rodzice często robią rzeczy, które uważają za dobre z własnego punktu widzenia, nie biorąc pod uwagę prawdziwych potrzeb i uczuć dziecka. Wywołują w ten sposób u niego poczucie krzywdy, które najczęściej nie przeradza się w bunt – no bo jak buntować się przeciwko czemuś, co jest „dla jego dobra” i „z miłości”? 

Takie dzieci w dorosłym życiu mają duże szanse zostać ofiarami manipulacji, ponieważ zakładają dobre intencje innych ludzi bardziej niż wierzą swojemu poczuciu krzywdy. Dopiero naprawdę silne poczucie krzywdy może obudzić instynkt samoobrony. Wtedy krzywda może paradoksalnie odegrać pozytywną rolę – nauczyć stawiania innym granic tak, żeby nie zostać ponownie skrzywdzonym.

Nierówność

Na podstawie obserwacji zachowania rodziców czy opiekunów nieświadomie tworzymy sobie generalne przekonanie, że jesteśmy lepsi, ważniejsi od innych lub że inni są lepsi, ważniejsi od nas. 

To przekonanie działa jak niewidzialna nakładka na nasze myślenie i spostrzeganie, i może zniekształcać nasze relacje z innymi przez całe życie. 

Powoduje ono powstanie podwójnego standardu: na innych prawach traktujemy siebie, a na innych prawach pozostałych ludzi, i robimy to zupełnie automatycznie, „z klucza”, z którego istnienia nie zdajemy sobie sprawy. Dlatego chociaż często widzimy, że nam się to w życiu ani nie sprawdza, ani nie opłaca, to wciąż automatycznie interpretujemy rzeczywistość pod swoje założenie, jakbyśmy chcieli na siłę przekonać sami siebie, że naprawdę jesteśmy gorsi czy lepsi od innych.

Dopiero kiedy nastąpi coś, co silnie podważy to przekonanie z okresu pierwszych naszych doświadczeń, możemy stać się świadomi jego istnienia i zweryfikować je zgodnie z tym, w co naprawdę wierzymy.

Integracja

Każdy z nas ma w sobie czworo wewnętrznych „dzieci”, do których zwraca się tak, jak zwracano się do niego jako dziecka. Są to: Fizyczność, Emocjonalność, Intelekt i Duchowość. Ale nie traktujemy tych „dzieci” jednakowo. Jedno zbiera wszystkie pochwały, które dostawaliśmy, ale też zdecydowanie najwięcej się od niego wymaga, jest taką naszą wizytówką. Na drugie trzeba uważać bardzo, bo jest jakieś takie niedołężne i słabowite, ale się go za to nie lubi, więc traktuje się je po macoszemu – najlepiej jakby w ogóle zniknęło i nie sprawiało problemów. Trzeciego się nie zauważa, bo jest cichutkie i siedzi w kącie, co się odezwie, to rodzeństwo je natychmiast zakrzykuje. A czwarte radzi sobie samo, żyje we własnym świecie i niewiele wymaga – jest i jakby go nie było. 

Jak długo nierówno i tendencyjnie dzielimy to, co dostawaliśmy od swoich opiekunów na cztery swoje wewnętrzne obszary myślenia o sobie, tak długo projektujemy to rozszczepienie na wszystkie relacje z innymi ludźmi. Nasze wewnętrzne „dzieci” rozmawiają tylko z wybranymi wewnętrznymi „dziećmi” innych. Dopiero kiedy sami zintegrujemy te wszystkie części i staniemy się jednością, którą przecież de facto jesteśmy, możemy osiągnąć prawdziwą harmonię z innymi.

Wsparcie

Za słabe wsparcie od innych ludzi boli, ale tworzy siłę, umiejętności. Za duże wsparcie daje radość, ale tworzy zależność i bezsilność. Właściwe wsparcie – odpowiednie do potrzeb – tworzy i radość, i siłę. Tworzy takie wyzwania, które pomagają się rozwijać, a dzięki temu przynoszą satysfakcję, radość i samorealizację.

To, jak traktowali nas rodzice staje się naszym nieświadomym wzorcem do traktowania siebie – do tego, jakiego wsparcia udzielamy samym sobie, jak sobą kierujemy w życiu.

„Miłość” warunkowa

Rodzice swoim zachowaniem tworzą w umysłach dzieci przekonanie, że miłość jest warunkowa – że kochają swoje dzieci POD WARUNKIEM, że dzieci będą jakieś (ładne, mądre, grzeczne). Wcześniej czy później dziecko dochodzi do wniosku, że nie potrafi zasłużyć na miłość, być wystarczająco dobre dla swoich rodziców, i rozpaczliwie zaczyna się buntować. („Skoro nie jestem wystarczająco dobry – ładny, mądry, grzeczny – to nie będę jeszcze bardziej, zobaczymy kiedy w końcu powiedzą mi wprost, że mnie nie kochają”.)

W tym momencie zaczyna się więzienie schematu, pułapka bez wyjścia, z której niestety nie wyrasta się z wiekiem. Bycie ładnym, mądrym, grzecznym czy dobrym smakuje jak próba zasłużenia na czyjąś miłość, więc nie przynosi pełnej satysfakcji. Z kolei próby zrobienia na złość dawnym rodzicielskim ograniczeniom mają tym mniej sensu im jesteśmy starsi, szczególnie że czujemy, że najbardziej krzywdzimy siebie samych. Bycie w porządku nie daje satysfakcji i bycie nie w porządku też nie, więc gdzie jest wyjście?

Poza schematem. 

Poza zasługiwaniem na miłość i prowokowaniem odrzucenia, poza sprawdzaniem reakcji tych, na których nam zależy. 

W byciu tym, kim chcemy być zgodnie z tym, co dyktuje nam serce, niezależnie od zewnętrznych standardów i nacisków. 

Cel

Szukamy tego, czego nam brakuje – kiedy marzniemy, wystawiamy się na słońce, kiedy nam za gorąco, chowamy się do cienia.

Szukamy tego, czego od rodziców dostaliśmy za mało – „zmarznięci” emocjonalnie szukają ciepła, jasności, łagodności; „przegrzani” emocjonalnie ciągną do cienia i chmur, do przejawów siły – stanowczości i konsekwencji.

Często jest tak, że błądzimy w tych poszukiwaniach i łapiemy się na namiastki tego, za czym naprawdę tęsknimy. Instynkt pcha nas we właściwą stronę, ale rozum musi wybrać, co zaspokoi naszą prawdziwą potrzebę, a co tylko ją zamaskuje.

Tu i teraz

Życie to ciągły proces rozwojowy poszerzający dalsze możliwości – żadne dziecko nie zaczyna najpierw biegać, potem chodzić, ani najpierw mówić, a potem gaworzyć. Tak też wszystko, co dzieje się w naszym życiu jest kolejnym etapem nielimitowanego wszechstronnego rozwoju, jak wszystko wcześniej i później. 

Jeśli potrafimy w pełni być i ciałem i umysłem w miejscu, w którym jesteśmy, zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, to otwierają się drzwi do następnego etapu. Ale jeżeli prześladują nas wizje z reklam, filmów czy książek, i stajemy się maniakami perfekcyjnego obrazka, to zamiast skupiać się na rozwijaniu tego co jest, skupiamy się na wynajdywaniu tego, czego brakuje – i utykamy w miejscu, w którym jesteśmy, jak Phil Connors w „Dniu Świstaka”.