Zaprogramowani – cz.2

Zaprogramowanie oznacza automatyczne przejęcie przekonań rodziców czy opiekunów przez dziecko, począwszy od obrazu siebie, poprzez kwestie relacji z innymi ludźmi, do przekonań o zasadach rządzących życiem, naturze świata i stosunku do siły wyższej. Te przekonania sterują naszym zachowaniem, choć najczęściej nie jesteśmy tego świadomi.

Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież w każdej chwili mamy wolny wybór, możemy zachować się dowolnie. Teoretycznie jak najbardziej. Praktycznie ten wybór jest zdominowany przez konkretny nawyk, który praktykujemy od dzieciństwa, pewien automatyzm, który zazwyczaj – a szczególnie kiedy sytuacja, jest nowa, nieznana, trudna, kiedy jesteśmy pod wpływem emocji – bierze górę ponad wszystkimi innymi opcjami. Ten schemat działa na poziomie wręcz biologicznym, bo kształtuje się w pierwszych latach naszego życia, kiedy jesteśmy całkowicie zależni od rodziców i dla naszego umysłu wszystko jest kwestią życia i śmierci. Jeśli ktoś doświadczył silnej traumy, wszystko, co z nią skojarzone, będzie wzbudzać lęk. Jeśli ktoś nauczył się pozyskiwać uwagę i akceptację rodziców poprzez jakieś zachowanie (np. rozśmieszanie, bunt, ucieczkę, zasługiwanie, agresję, podporządkowanie się), wybiera ten schemat działania automatycznie w dorosłym życiu wobec innych ludzi, nawet jeśli de facto w tych relacjach przynosi to odwrotny rezultat. 

Dlatego dla wielu z nas wybór zachowania pozostaje tylko potencjalny, bo i tak lądujemy w latami żłobionych koleinach jakiegoś schematu; w rzeczywistości nie wybieramy, bo nasz automatyzm (zachowanie, które praktykowaliśmy latami i stało się nawykiem) wybiera za nas. Co więcej, pozwalamy mu się definiować, myślimy na tej podstawie o sobie: jestem tchórzem (nieudacznikiem, klaunem, cierpiętnikiem, buntownikiem – wstaw cokolwiek). I co więcej, poprzez zachowanie oceniamy innych ludzi, jakby urodzili się nieśmiali albo pracowici, dobrzy albo źli – od zawsze na zawsze, bez wpływu środowiska i możliwości zmiany.

Zatem czy nasza tożsamość to zwykły przypadek? Głęboko wierzymy, że jesteśmy tacy a nie inni, i że mamy swoje mocne strony i słabości. Niektórzy nawet wierzą, że tacy się już urodzili i że nie są w stanie się zmienić. Czy to prawda? I tak, i nie. Tak – bo tworzymy, realizujemy dokładnie to, w co wierzymy, więc każde nasze przekonanie jest samospełniającą się przepowiednią. Nie – bo ten zestaw przekonań, jaki tworzy nasz obraz siebie jest dość przypadkowym zbiorem, utworzonym nie z faktów, a z przekonań osób dla nas ważnych w najwcześniejszych latach naszego życia. Podam uproszczony przykład: dziecko rodzi się z konkretną cechą, np. kręconymi blond włosami, które są neutralnym faktem. Jeśli rodzice będą powtarzać, że włosy są piękne i dziecko wygląda jak aniołek, staną się jego atutem, czymś, co będzie lubić i pielęgnować; dodadzą mu pewności siebie. Jeśli rodzicom nie będą się podobać, i będą oni narzekać, że są kłopotliwe, niesforne i dziecko wygląda przez nie jak czupiradło, dokładnie tak to zapisze się w jego obrazie siebie – będzie z nimi walczyć i się ich wstydzić. Włosy te same, ale dwie zupełnie inne emocjonalne interpretacje podane przez rodziców i w efekcie dwa zupełnie różne przekonania o swojej urodzie. 

Każde dziecko tworzy swoją tożsamość na podstawie tego, jak zwracają się do niego opiekujący się nim dorośli. Ich postawa i ich reakcje stanowią dla dziecka bazę do stworzenia obrazu siebie. Jego predyspozycje nie są tu decydujące – można je zablokować przez zdyskredytowanie ich ważności czy przydatności i można je stworzyć mimo obiektywnych braków. Innymi słowy, co rodzice zobaczą w dziecku, dziecko zobaczy w sobie, bez względu na swój rzeczywisty potencjał. Cechy, umiejętności i zachowania, za które dziecko jest akceptowane, chwalone, nagradzane stają się jego „mocną stroną”. Wszystko to, co wywołuje brak akceptacji rodziców, ich niechęć, krytykę, zdenerwowanie – staje się „słabą stroną” dziecka. Mocna strona jest jak wizytówka – pokazujemy ją, trenujemy, udoskonalamy; z czasem staje się sposobem na pozyskiwanie akceptacji i podziwu innych ludzi. Słaba strona jest jak zawalidroga – staramy się o niej zapomnieć, najchętniej odcięlibyśmy tę część od reszty siebie i zakopali w lesie, żeby nie przeszkadzała nam w życiu, nie torpedowała naszych wysiłków. Nasz obraz siebie od samego początku jest niespójny, podzielony. Gdzieś jesteśmy świetni, gdzieś beznadziejni – czyli jacy…? 

Paradoks polega na tym, że gdyby wychowałby nas ktoś inny, bylibyśmy kimś innym, bo inna osoba zwracałaby uwagę na coś innego, wymagała innych zachowań, reagowałaby inaczej… Coś innego moglibyśmy uznać za swoją mocną stronę, coś innego byłoby nieakceptowane. Z tego jasno wynika, że nasze pierwsze przekonania o sobie nie są ostateczną prawdą, a jedynie pewną wersją nas samych, którą możemy weryfikować, jeżeli czujemy taką potrzebę. Im bardziej jesteśmy przywiązani do swojego obrazu siebie powstałego w dzieciństwie, tym bardziej cierpimy. Zmienia się nasz wiek, wygląd, poglądy, zainteresowania, marzenia – a ramy, w które wstawiliśmy swoje „ja” nie zmieniają się, nie aktualizują, uwierają coraz bardziej, wchodzą w konflikt z każdą zmianą w innym obszarze.

Jednak zmienić możemy tylko to, co nazwiemy po imieniu. Dopóki wstydzimy się siebie, nie chcemy stanąć oko w oko z tym, co uznaliśmy za swoją słabość, dopóty nasze automatyczne zapisy mają zielone światło i decydują za nas. 

Tymczasem każda nasza cecha jest neutralna (ani dobra, ani zła), dopiero emocjonalna interpretacja rodziców czy opiekunów powoduje, że staje się naszą zaletą lub wadą. Tak jest z wrażliwością – w dziewczynkach zazwyczaj się ją wzmacnia („popłacz sobie, to ci przejdzie”, „masz takie dobre serduszko”, „wspaniałe z ciebie dziecko, że się troszczysz o rodzeństwo/mamę/zwierzęta”); chłopców się z jej powodu zawstydza („nie płacz, nie bądź baba”, „facet musi być twardy”, „opiekowanie się to robota dla dziewczyn”). Stąd u dziewczynek wrażliwość staje się zaletą predysponującą je do zawodów opiekuńczych (pielęgniarek, nauczycielek w szkole i przedszkolu, opiekunek dziecięcych i osób starszych itp.), a u chłopców wadą, powodującą odrzucenie w grupie rówieśniczej („mazgaj”, „babski król”, „ciapa”). Ta sama cecha jednym przynosi satysfakcję, innym problemy.

Podobnie jest z innymi cechami – nie są one z natury dobre ani złe, decyduje o tym sposób, w jaki ich używamy. Umiejętność odpoczywania zapobiega przemęczeniu i wypaleniu. Używana w nadmiarze staje się lenistwem, nieużywana prowadzi do pracoholizmu. Umiejętność komunikowania się pozwala na porozumienie. Używana w nadmiarze staje się gadulstwem, które zakłóca dialog; drugi koniec tego kontinuum nazywamy mrukliwością, która blokuje komunikację.

Jeśli popatrzymy w ten sposób, nie zobaczymy „tchórza”, a osobę, której zaszczepiono nadmierną ostrożność, lęk przed konsekwencjami czy porażką. Zamiast „nieśmiałego” zobaczymy człowieka, którego ciągła krytyka zmusiła do wycofania się z relacji. „Histeryk” czy „choleryk” to osoby, od których nie wymagano kontroli emocji, więc się tego nie nauczyli. Buntownik nie urodził się buntownikiem, tylko musiał nauczyć się bronić prze nadmierną presją; klaun błaznuje, bo tylko tak udawało mu się rozbroić negatywne rodzicielskie emocje.

Czy to oznacza, że powinniśmy usprawiedliwiać każde własne i cudze zachowanie? Nie, to oznacza jedynie, że nie powinniśmy oceniać ani siebie, ani innych. Kiedy zamiast oceniać i porównywać próbujemy zrozumieć, otwieramy (sobie i innym) drzwi do zmiany. Bo nie wybraliśmy sobie ani genów, ani wzorców, ale możemy nauczyć się nimi zarządzać tak, żeby czuć się dobrze ze sobą i innymi.

Chcieć a móc

Rodzice chcą, żeby ich dzieci były szczęśliwe.

To szczęście ma jednak dla rodzica konkretny kształt, dziecko ma być „jakieś”. Co więcej, ma być takie wbrew temu, co robią jego rodzice…

„Chcę, żeby moje dziecko dobrze sobie radziło w życiu” mówi mama drugoklasisty, która wciąż pomaga mu w jedzeniu i ubieraniu się, wyręcza we wszystkich czynnościach.

„Chcę, żeby moje dziecko było radosne” mówi tata, który krytykuje każdy ruch swojej córki.

„Chcemy, żeby nasze dziecko dobrze radziło sobie finansowo” mówią rodzice, kupując dziecku każdą rzecz, na którą wskaże.

„Chcę, żeby moje dziecko dobrze się uczyło, zdobyło wykształcenie, dostało dobrą pracę” mówi mama, która odrabia za córkę lekcje do szkoły.

„Chcę, żeby moje dziecko miało dobre relacje z rówieśnikami” mówi tata, który głośno wyraża swoje niepochlebne uwagi na temat swoich znajomych i przyjaciół syna.

Chcemy dla swoich dzieci tego, czego sami nie mamy, czego nam brakuje, za czym tęsknimy. Chcemy dać dzieciom więcej niż sami mamy. Jak jednak można dać komuś coś, czego się nie ma? Jak można uszczęśliwić dziecko, będąc samemu nieszczęśliwym? Dzieci nie uczą się przez słowa, które wypowiada rodzic; dzieci naśladują zachowania swoich opiekunów. Dlatego warto przyjrzeć się swoim przekonaniom, powodującym takie a nie inne reakcje, zanim zacznie się oczekiwać czegoś od dziecka.

Wolność wyboru

Teoretycznie każdy z nas ma wolny wybór jak się zachowa.

Praktycznie ten wybór jest zdominowany przez konkretny nawyk, który praktykujemy od dzieciństwa, pewien automatyzm, który zazwyczaj – a szczególnie kiedy jesteśmy pod wpływem emocji – bierze górę ponad wszystkimi innymi opcjami. Ten schemat działa na poziomie wręcz biologicznym, bo kształtuje się w pierwszych latach naszego życia, kiedy jesteśmy całkowicie zależni od rodziców i dla naszego mózgu wszystko jest kwestią życia i śmierci. Jeśli ktoś doświadczył silnej traumy, wszystko, co z nią skojarzone, będzie wzbudzać lęk. Jeśli ktoś nauczył się pozyskiwać uwagę i akceptację rodziców poprzez jakieś zachowanie (np. rozśmieszanie, bunt, ucieczkę, zasługiwanie, agresję, podporządkowanie się), wybiera ten schemat działania automatycznie w dorosłym życiu wobec innych ludzi, nawet jeśli de facto w tych relacjach przynosi mu to odwrotny rezultat.

Dlatego dla wielu z nas wybór zachowania pozostaje tylko potencjalny – i tak lądujemy w latami żłobionych koleinach jakiegoś schematu; w rzeczywistości nie wybieramy, bo nasz automatyzm – zachowanie, które praktykowaliśmy latami i stało się nawykiem – wybiera za nas. Co więcej, pozwalamy mu się definiować, myślimy na tej podstawie o sobie: jestem tchórzem (nieudacznikiem, klaunem, cierpiętnikiem, buntownikiem – wstaw cokolwiek). Co więcej,  poprzez zachowanie oceniamy innych ludzi, jakby urodzili się nieśmiali albo pracowici, dobrzy albo źli – od zawsze na zawsze, bez wpływu środowiska i możliwości zmiany.


Każdy człowiek jest w stanie uwolnić się od przymusu wybierania według wyuczonego wzorca, musi jedynie zaryzykować zachowanie przeciwstawne do swojego schematu. Wbrew pozorom nie jest to wcale proste, bo mózg strzeże swojego losowego skojarzenia jako generalnej zasady za pomocą silnych emocji – kiedy próbujemy zachować się wbrew temu, co mówi nasze doświadczenie, narasta w nas paniczny lęk, poczucie zagrożenia, silna wewnętrzna blokada. Jeśli pogryzł nas pies, pogłaskanie innego psa może stać się nie lada wyzwaniem, bez względu na to, jak bardzo zdajemy sobie sprawę, że to inny, łagodny i przyjazny pies.

Możemy wiedzieć – logicznie zdawać sobie sprawę – że powinniśmy zmienić zachowanie, ale emocjonalnie nie być stanie tego zrobić. Ten wewnętrzny konflikt wytwarza napięcie, które przenosi się na inne sfery życia, powodując powstawanie kolejnych negatywnych emocji, ostatecznie znajdujących ujście w agresji wobec innych lub siebie samego. Im wcześniej świadomie zaryzykujemy zmianę zachowania, tym mniejsze koszty emocjonalne poniesiemy, szczególnie jeśli zadbamy, aby nastąpiło to w sytuacji bezpiecznej, zapewniającej nam choćby najmniejszy sukces. Najtrudniejsze jest pierwsze złamanie bariery („psy gryzą!”), każde następne przychodzi łatwiej, bo mózg zaczyna się uczyć nowej reguły („psy nie zawsze gryzą”). I dopiero kiedy nadejdzie moment, że możemy wybrać albo jedno, albo drugie zachowanie (obejść z daleka albo pogłaskać psa) z równą łatwością, oznacza to, że staliśmy się wolni. I tak naprawdę dopiero wtedy jesteśmy w stanie wybrać to, co nam służy, nie będąc niewolnikami swojego wybiórczego doświadczenia – bo prawda jest taka, że są psy, które mogą zagryźć człowieka na śmierć, i są psy, które ratują ludziom życie kosztem własnego; ani omijanie, ani głaskanie wszystkich nie zapewnia nam bezpieczeństwa.

Na poziomie zachowania mieć wybór oznacza otwartość i elastyczność ponad sztywnymi zasadami, schematami i skopiowanymi wzorcami zachowania. Na poziomie psychologicznym mieć wybór oznacza wydostanie się spod kontroli lęku. Na poziomie duchowym mieć wybór oznacza bycie miłością, wybieranie tego, co dobre, zgodnie ze swoją naturą. Człowiek wolny od lęku wybiera to, co mu służy, bez potrzeby jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej; człowiek kontrolowany przez lęk krzywdzi innych i siebie nawet jeśli przestrzega norm społecznych i kulturowo narzuconych zasad moralności.

Osiem gwiazdek

W moich postach tutaj staram się pokazać swoją perspektywę, mój sposób widzenia świata, mój kawałek układanki, którą tworzymy wszyscy razem. 
Jako psycholog uwrażliwiam na to, że to samo zachowanie może pochodzić z zupełnie różnych źródeł czy intencji (można krzyczeć z bólu i z radości, z rozpaczy i ze złości), a zmiana zachowania wcale nie oznacza uwolnienia od schematu, w jakim się funkcjonuje, bo czy się słonia stawia na nogach czy na głowie, to nadal jest to ten sam słoń.
W poniższym tekście piszę, dlaczego „jestem za, a nawet przeciw” jak mawiał nasz były Prezydent i dlaczego się obawiam o efekt obecnego społecznego ruchu. 
W skrócie – cudownie jest widzieć ludzi zjednoczonych, ale jedność w imię czegoś jest zupełnie czymś innym niż jedność przeciwko czemuś. To dwie różne energie, tworzące zupełnie różne efekty.

Refleksja 1 – IM WIĘKSZA MOTYWACJA ZEWNĘTRZNA, TYM MNIEJSZA MOTYWACJA WEWNĘTRZNA. Im bardziej rodzic się stara, pilnuje i kontroluje, tym mniej zaangażowane, samodzielne i odpowiedzialne staje się dziecko. Nie inaczej jest w państwie – im bardziej autorytarne jest prawo, tym bardziej zanika sumienie i odpowiedzialność ludzi. Energia skupia się wtedy na buncie i szukaniu obejść, do rozkwitu wszelkiego rodzaju podziemia, bez względu na to, czy chodzi o podziemie aborcyjne, kluby działające podczas prohibicji, mafie narkotykowe, tajne komplety czy roznoszenie ulotek anty-PZPR. Nie jestem zwolenniczką aborcji, żadna czująca istota nie jest – ale jestem przeciwniczką przymusu, odbierania ludziom wolnej woli. Nie wierzę, że prawem można rozwiązać rodzinne dramaty – czy usunąć ciążę, czy odłączyć kogoś w śpiączce od respiratora, czy oddać bliską osobę pod opiekę instytucji, czy wybrać to czy tamto życie. To decyzja serca i sumienia, która powinna uwzględniać indywidualną sytuację i dobro wszystkich zaangażowanych, nie da się jej zastąpić aktem prawnym.

Refleksja 2 – KAŻDY Z NAS MA UNIKALNĄ PERSPEKTYWĘ WIDZENIA UKSZTAŁTOWANĄ PRZEZ SWOJE NIEPOWTARZALNE DOŚWIADCZENIE I WYBIERA NAJLEPIEJ JAK POTRAFI ZE SWOJEGO POZIOMU ŚWIADOMOŚCI. Jeśli dziecko pogryzł pies, nie zmusimy go do kochania psów. Jeśli zostało skrytykowane i zawstydzone, nie nabierze wiary w swoje zdolności czy umiejętności. Każdy nasz wybór i decyzja mają swoją przyczynę, wynikają z naszych doświadczeń i przekonań. Byt nie określa świadomości, jeśli świadomość nie jest na nią gotowa. Innymi słowy – nie można nikogo zmusić, żeby był dobry, żeby wyznawał takie a nie inne wartości, żeby czuł to, a nie co innego, żeby nie popełnił samobójstwa. Sposobu myślenia nie da się regulować ani ustawą, ani przekupstwem. A wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono, cytując naszą poetkę. Możemy wierzyć, że jesteśmy wzorem uczciwości, ale to nic nie znaczy dopóki nie znajdziemy na swojej drodze portfela z grubą kasą. Wtedy dopiero się dowiadujemy, czy uczciwość jest naszym priorytetem czy może jednak coś innego. Więc (przepraszam moje nauczycielki polonistki) wszelkie „ja bym w takiej sytuacji” należy włożyć między bajki i pobożne życzenia.

Refleksja 3 – KAŻDE PRZEKONANIE JEST SAMOSPEŁNIAJĄCĄ SIĘ PRZEPOWIEDNIĄ. Dopóki w domu uczymy dzieci schematu „my kontra oni” (swoi vs obcy, mężczyźni vs kobiety, biali vs kolorowi, wierzący vs niewierzący itd.), dopóty podziały będą rządzić w skali kraju. Jeżeli wierzymy, że musimy się bronić przed „nimi”, to atakujemy, bo atak jest najlepszą formą obrony. I nawet jeśli zwyciężamy, to jest to Pyrrusowe zwycięstwo, które nie przynosi poczucia bliskości, tylko samotność. Dotyczy to również macicy. Tak, macicy. „Macica jest moja!” – tak, macica, ręka, kolano, wątroba – tak. Ale płód, a potem dziecko – nie. Jest wspólne i przecież chodzi nam o to, żeby tak właśnie było, żeby 8 na 10 facetów dzieci niepełnosprawnych nie odchodziło od swoich partnerek. „Chcę sama decydować!” jest krzykiem rozpaczy przed brakiem zrozumienia i wsparcia, przed krzywdą. Ale staje się samospełniającą przepowiednią: kobieta zostaje z ciążą, z decyzją, z niepełnosprawnym dzieckiem, z odpowiedzialnością – sama. To nie powinien być strajk kobiet tak jak ciąża nie powinna być sprawą kobiety, bo dziecko ma dwoje rodziców.

Refleksja 4 – EMOCJE SĄ ŚWIETNYMI INFORMATORAMI, ALE PASKUDNYMI DORADCAMI. Wiele kobiet pamiętając swoje tłumione emocje z dzieciństwa, pozwala swoim dzieciom na ich wyrażanie, a one robią to coraz silniej i bezwzględniej, przekraczając kolejne granice, podnosząc na matkę głos, używając wyzwisk, czasem przemocy fizycznej. Jak wcześniej robił to wobec tych kobiet ojciec, potem mąż, szef w pracy. I znów łykają zażenowanie, wstyd, żal, przykrość, złość, gniew… Tłumią w sobie kolejne pokłady emocji, które gęstnieją jak gaz w powietrzu czekający na jedną iskrę… Aborcja nie jest pierwszą potrzebą w codziennym życiu standardowej Polki, ale potrzeba szacunku i wsparcia – jest. I kiedy ogłasza się publicznie i oficjalnie, że z litery prawa odmawia się kobiecie w dramatycznej sytuacji zrozumienia i pomocy, za to oferuje osądzenie i ukaranie, to jest ta iskra, która podpala lont. Lont do miejsca pełnego wszystkich tych połkniętych emocji, kiedy trzeba było znosić upokorzenie, kiedy trzeba było się podporządkować, ustąpić, zrozumieć innych kosztem siebie, poświęcić się, zacisnąć zęby. Robi się narodowy wybuch, farba rozbryzguje się po ścianach kościołów i pomnikach, plakaty krzyczą wulgaryzmami. Może czasem trzeba ryknąć, żeby ktoś usłyszał. Może trzeba trzasnąć drzwiami, żeby przestano nas lekceważyć. Może jako sygnał powagi sytuacji. Ale nie jako strategia, bo rozwścieczonego dziecka nikt nie bierze na poważnie. Można zlekceważyć jego wybuch albo je zamknąć w pokoju aż ostygnie. I dokładnie to widać na horyzoncie. Działanie na emocjach jest destruktywne. Wykorzystanie emocji do konsekwentnego działania w swojej obronie jest konstruktywne. O ile „Solidarność” była hasłem jednoczącym, o tyle „Wypierdalać” nie jest.

Refleksja 5 – „KALI UKRAŚĆ KROWĘ TO DOBRZE, KALEMU UKRAŚĆ TO ŹLE.” Wierzymy, że ktoś nas kocha tym bardziej, im mniej kocha innych. Ale to jego ogólna zdolność do kochania zdecyduje, czy to będzie trwać czy nie, niezależnie od tego, jak wielki bukiet kwiatów dostajemy dzisiaj. Chodzi o ogólny sposób myślenia, o wartości i priorytety. Nie chodzi o to, czy gimnazja były dobre czy nie, czy szczepionki są zbawcze czy zabójcze, czy aborcja to prawo czy grzech. Chodzi o to, że te decyzje rząd podejmuje bez konsultacji społecznych, wbrew ekspertom z danych środowisk, wbrew woli zainteresowanych, jak autorytarny patriarcha wobec upośledzonych i ubezwłasnowolnionych dzieci. A dzieci jak w syndromie sztokholmskim usprawiedliwiają każdy kolejny cios, z wypowiedzeniem konwencji stambulskiej włącznie, bo jeszcze tak bardzo nie boli, żeby nie dało się wytrzymać… A kiedy już nie da się udawać, rozpoczyna się bunt. Marzę, żeby ten bunt nie przypominał wyzwalania Polski spod okupacji niemieckiej przez Rosjan, którzy grabili, gwałcili i na koniec podpalali to, czego nie mogli zabrać ze sobą… Bo zmiana kierunku niczego nie zmienia, jeśli pozostaje w tym samym schemacie myślenia. Jedni każą „zapierdalać za miskę ryżu”, inni w odwecie każą im „wypierdalać”. Przemoc rodzi przemoc. Nie gasi się ognia ogniem. Emocje, agresja, odwet to kiepski fundament pod Nowe, żeby nie powiedzieć żaden.

Refleksja 6 – ŚWIADOMOŚĆ MASOWA JEST SUMĄ ŚWIADOMOŚCI INDYWIDUALNYCH. Chore komórki nie utworzą zdrowej tkanki narządu, chore narządy – zdrowego układu. Jeśli choruje organizm, to niewydolne są pojedyncze komórki. Jeśli choruje państwo, to znak, że trzeba uzdrowić ludzi, którzy je tworzą. Ludzi, którzy akceptują autorytety nawet wtedy, kiedy te ich krzywdzą. Ludzi, którzy wybierają to, co im szkodzi, po raz kolejny i kolejny. Ludzi, którzy udają, że nie widzą kłamstw i hipokryzji, żeby zachować złudzenia i święty spokój. Ludzi, którzy manipulowani, okradani i pogardzani usprawiedliwiają swoich prześladowców. Ludzi, którzy są obojętni na krzywdę innych, dopóki im się to opłaca. Ludzi, którzy nie potrafią mówić o swoich emocjach ani merytorycznie dyskutować, potrafią za to głośno krzyczeć, obrażać, przeklinać i trzaskać drzwiami. Nie mówię o „wyznawcach PiS-u”, mówię o zachowaniu każdego z nas w domu, szkole, pracy, na ulicy, w internecie. O tych, którzy ustawiają świat pod siebie i własną wizję rzeczywistości, depcząc innym po głowach, i o tych, którzy im ustępują z lęku – nawet jeśli tymi prześladowcami są ich własne dziesięcioletnie dzieci. Człowiek, który zna swoją wartość i wie, czego chce, nie wybierze władzy, która zachowuje się jak bezwzględny autorytarny rodzic. Kogoś takiego nie kupi się pustymi obietnicami. I w efekcie ktoś taki nie będzie musiał z tą władzą walczyć za pomocą wulgaryzmów, agresji i dewastacji wspólnego mienia o… resztki swojej godności, wolnej woli i niezależności.

Nie musisz się ze mną zgadzać. Nie napisałam tego po to, żeby kogoś przekonywać, ani po to, żeby prowokować kolejną dyskusję w internecie, która się na nic nie przekłada. Dzielę się swoją perspektywą z tymi, którzy są jej ciekawi. A jeżeli po przeczytaniu tego tekstu (lub jakiegokolwiek innego, gdziekolwiek) poczułeś/aś się dotknięty/a…

„Jeżeli coś dotyka cię, znaczy: dotyczy cię. Jeżeliby nie dotyczyło cię – nie dotykałoby cię, nie zrażało, nie obrażało, nie drażniło, nie kłuło, nie raniło. Jeżeli bronisz się, znaczy: czujesz się atakowany. Jeżeli czujesz się atakowany, znaczy: jesteś celnie trafiony. Miej to na uwadze.” – Edward Stachura

Jeżeli coś spowodowało Twoje emocje, proszę nie wdawaj się w polemikę w komentarzach, nie atakuj. Pozwól sobie to poczuć, nazwij to, zastanów się, jakie stare sytuacje powodowały takie emocje – tekst to tylko wyzwalacz tego, co siedzi w środku stłumione od dawna. Im silniejsze emocje, tym głębsze zranienie. Wypuść to i uświadom sobie, że to skumulowane emocje od czasu, kiedy nie potrafiłaś/eś się obronić jako zależne od dorosłych dziecko i że nie jesteś już tym dzieckiem, ani czyjąkolwiek ofiarą. Poczuj to, co Cię boli, nazwij, zrozum, uszanuj i wypuść, a emocje odejdą, każda jedna, którą zauważysz, zrozumiesz i przytulisz. Wybacz innym, że nie potrafili potraktować Cię z szacunkiem i wybacz sobie, że się na takie zachowanie zgodziłeś/aś. Jesteś pełnoprawnym dorosłym, który może decydować o sobie i chcieć dla siebie tego co dobre według własnego wyczucia. Masz do tego pełne prawo, jak długo nie krzywdzisz tym innych. Daj sobie to, czego nie dostałeś/aś jako dziecko, zacznij myśleć o sobie dobrze – i obserwuj jak zmienia się Twoja rzeczywistość. Jakkolwiek to brzmi, właśnie tak możesz zmienić to, czego osiem gwiazdek nie może.

Strefa komfortu

Ludzki umysł generalizuje to, co się często powtarza i to, co wiąże się z silnymi emocjami. W ten sposób powstają nasze przekonania i oczekiwania wobec innych ludzi – oczekujemy, że będą się oni zachowywać zgodnie z tymi zakodowanymi schematami, w które wierzymy.

Jeśli to robią, potwierdzają nasze schematyczne przekonania czyli blokują nasz rozwój, ale podtrzymują komfort. 

Jeśli nas zaskakują, burzą nasz wewnętrzny porządek i powodują dyskomfort, ale poszerzają nasz sposób myślenia, pomagają nam się rozwijać – i paradoksalnie w efekcie powiększają naszą strefę komfortu.

Nadwrażliwość

Każda trauma zostawia po sobie nadwrażliwość. Jest jak przecięty i oczyszczony ropień, który boli jeszcze długo na samo wspomnienie. Ciągłe dotykanie rany, żeby sprawdzić, czy na pewno nie tworzy nowego ropnia nie pozwala jej się zagoić. 

Nie dotykanie ropnia w nadziei, że sam zniknie to działanie z lęku. Nie dotykanie gojącej się rany, żeby mogła się zabliźnić to działanie z miłości.

Jak hologram

Wszystkie zachowania, za które byliśmy nagradzani uwagą i akceptacją rodziców, stają się obszarem, w którym przestajemy widzieć drugiego człowieka, bo jesteśmy skupieni na swoim zysku, na zdobyciu zapasów aprobaty. W tym miejscu każde „my” zostanie zdradzone przez rozpędzone na oślep „ja”. 

Wszystkie zachowania, które wiązały się z dezaprobatą rodziców to obszar, w którym później nie dopuszczamy drugiego człowieka do siebie, bo boimy się zranienia, powiększenia traumy. W tym miejscu „ja” zawsze z lęku wycofuje się z „my”.

Tworzenie relacji z drugą osobą odzwierciedla tworzenie relacji z samym sobą, z obszarami swojego „ja”.

Deklaracje

Często dorośli nagradzają dzieci za deklaracje poprawy zachowania, a nie za samo zachowanie. Kształtują w ten sposób dorosłych, którzy później wierzą, że spełniają oczekiwania innych kiedy obiecują rzeczy, których tak naprawdę nie są w stanie spełnić; kiedy używają wielkich słów, za którymi nic nie stoi; kiedy prawią nadmiarowe komplementy. Relacje z takimi ludźmi są niekończącym się pasmem rozczarowań, bo nawet jeśli są dobrymi, porządnie zachowującymi się ludźmi, to ich obietnice kreują u innych zawyżone oczekiwania i ciągłe rozczarowania. Ponieważ nie jesteśmy w stanie prześwietlić czyichś myśli, wszystkie relacje z innymi ludźmi opierają się na wzajemnej komunikacji, na uzgodnieniu wspólnych definicji. Jeśli komunikacja nie działa, relacja też nie działa.

Automatyczne zapisy

Nasze zachowanie pochodzi ze sposobu myślenia o sobie, którego najczęściej nie jesteśmy świadomi, bo przyjęliśmy go automatycznie. Przyglądając się swoim reakcjom w różnych sytuacjach możemy odkrywać, jakie przeświadczenie za nimi stoi. I możemy to założenie o sobie zmieniać, działając wbrew niemu, dając sobie inne doświadczenie – udowadniając samym sobie, że jesteśmy kimś innym niż to, co automatycznie zapisało się w umyśle.

Wyzwalacze

Wierzymy, że to zachowanie innych ludzi powoduje nasze złe lub dobre samopoczucie. Tak naprawdę uaktywnia ono jedynie pewne nasze przekonania o nas samych. 

Te skojarzenia i myśli – nie cokolwiek na zewnątrz – decydują o tym, czy czujemy się zadowoleni z siebie czy też nie, i czy nasze samopoczucie idzie w górę czy w dół. 

To, co na zewnątrz, jest tylko wyzwalaczem, i nie to powinniśmy próbować kontrolować, tylko zrewidować negatywne przekonania na własny temat.