Miłość jest jak zupa 😉 Może mieć wiele składników i wiele smaków. Może przeważać jeden składnik, może jakiegoś składnika w niej nie być. Bez względu na różne proporcje zawartości zupa pozostaje zupą (a miłość miłością).
Dopóki jednak emocjonalnie pozostajemy dziećmi, dopóty nie jesteśmy w stanie odczuć miłości w innych formach (smakach) niż ta, która dominowała w naszym dzieciństwie. Dominująca forma miłości to taka, której nam najbardziej brakowało, albo taka, która występowała w nadmiarze (zastępowała inne sposoby wyrażania miłości). Umysł definiuje miłość za pomocą naszego najsilniejszego doświadczenia emocjonalnego, najczęściej jednej postaci bliskości, sprawiając jednocześnie, że stajemy się niewrażliwi na pozostałe jej rodzaje. Próbujemy za wszelką cenę zmusić innych do dania nam tego obrazka, który tkwi w naszym umyśle – może to być na przykład kontakt fizyczny, wspólne spędzanie czasu, słowne komunikowanie uczuć, specyficzne gesty (prezenty, niespodzianki), wsparcie emocjonalne czy „techniczne” dbanie o komfort i dobro drugiej osoby. Kiedy nam się to nie udaje, czujemy się głęboko rozczarowani i pokrzywdzeni, w swoim odczuciu pozbawieni miłości, bo inne jej formy nas nie cieszą, nie doceniamy ich, często nawet nie zauważamy. Kłopot w tym, że nawet kiedy udaje nam się zmusić czy nakłonić innych do dania nam tego, czego pragniemy, nasz błogostan trwa tylko chwilę, jak podczas działania substancji psychoaktywnej. I tak samo uzależnia zamiast przynieść szczęście.
Tęsknimy za tym, co w naszym doświadczeniu sprawiło, że zdefiniowaliśmy w sposób praktyczny bliskość, akceptację i wsparcie. Wracając do metafory zupy: jeśli ta ulubiona w dzieciństwie zawierała mnóstwo pysznej marchewki, uwielbiamy marchewkę, zupa bez marchewki nie istnieje. Ale jest też podobnie, jeśli zupa w ogóle nie zawierała marchewki, a inne składniki nam nie smakowały, bo uważamy, że to ta nieznana brakująca marchewka nadałaby wszystkiemu smak. W obu przypadkach rzucamy się więc na marchewkę, ze zdziwieniem odkrywając, że żadna ilość marchewki nie smakuje jak pyszna zupa… Żadna ilość słów, gestów czy jakichkolwiek form wsparcia ze strony innych nie sprawi, że poczujemy się kochani. Możemy jedynie uzależnić się od tych przemijających „dowodów” na to, że jesteśmy ok.
Dzieje się tak dlatego, że umysł definiuje wszystko na podstawie pierwszych doświadczeń. Kiedy coś zostaje w nim zapisane jako wzorzec, inni ludzie tracą wpływ na nasze przekonania. Jeśli wskutek krytyki opiekunów nabędziemy jakiegoś kompleksu, potem już żadna ilość komplementów tego nie wymaże. Może jedynie zainspirować nas do przeformułowania opinii o sobie. Innymi słowy, jeśli czegoś nam zabrakło w dzieciństwie (a najczęściej jest to po prostu zrozumienie tego, co czujemy i jak myślimy, żeby nas właściwie wspierać), to już nie dostaniemy tego od innych ludzi. Oni jedynie mogą pokazać nam, jak mamy sami to zrobić dla siebie; jak możemy dać sobie bezwarunkową akceptację, zrozumienie i wsparcie.
Dopiero kiedy zaleczymy dziecięce traumy, zaczynamy zauważać, że nawet bez pewnych składników zupa pozostaje zupą, i to smaczną zupą, bo sami ją doprawiamy według swojego gustu. Kiedy dziecięce tęsknoty przestają nam przesłaniać i deformować rzeczywistość, zaczynamy zauważać też inne postacie miłości (odkrywać inne smaki składników w naszej zupie). To sprawia, że zamiast czuć się pozbawieni miłości z powodu braku jakiejś jej postaci, zaczynamy czuć się kochani z powodu pozostałych. Wtedy miłość w naszym życiu zamiast przemijającym fajerwerkiem staje się stałym stanem.
Po raz pierwszy musimy pokonać lęk separacyjny, kiedy jesteśmy niemowlakami – musimy nauczyć się, że matka (miłość) nie znika na zawsze, kiedy przestajemy ją widzieć. Potem robimy to ponownie wielokrotnie – uczymy się, że przeżyjemy bez opiekuna przy boku (w przedszkolu, w szkole, nocując poza domem, wyjeżdżając z rodzinnego domu na stałe). Aż nabędziemy przekonania, że jesteśmy niezależni, samodzielni, zaradni – dorośli w sensie fizycznym i intelektualnym. Emocjonalnie i duchowo stajemy się dorośli wtedy, kiedy pokonamy lęk separacyjny wobec Boga/Wszechświata.
