Mini-przewodnik (3)

„Mózg jest jak komputer, działa według biologicznych algorytmów – generalizuje wnioski z jednego ważnego dla nas emocjonalnie zdarzenia, tworząc uniwersalną (i fałszywą tym samym) regułę, ale też pozwala na zmianę jednego typu zachowania bez powiązania z innymi obszarami – pozwala na istnienie sprzeczności, wydzielając dla każdego przekonania inny obszar działania. Na przykład jeśli ktoś nas wyjątkowo boleśnie skrzywdzi, możemy nabrać przekonania, że wszyscy ludzie są źli (generalizacja); ale nawet jeśli wierzymy, że sami jesteśmy źli, możemy bezinteresownie opiekować się wybraną osobą, nadal źle traktując pozostałych i podtrzymując swoje uogólnione przekonanie o sobie (rozdział obszarów).
Jest to możliwe, bo umysł potrafi połączyć w całość nawet najbardziej sprzeczne dane, w razie potrzeby dzieląc nasz wewnętrzny świat na wiele małych światów – obszarów, które rządzą się odmiennymi zasadami. Nie potrafi jednak zlikwidować konfliktu emocji przypisanych do przeciwstawnych przekonań. Sprzeczne (mieszane) emocje oznaczają istnienie w umyśle przeciwstawnych, wzajemnie wykluczających się danych, i domagają się zweryfikowania tych starych zapisów, rozwiązania konfliktu. Może to zrobić tylko właściciel danego umysłu – za pomocą świadomych wyborów porządkujących ten system. Stąd umiejętność wglądu w swoje zachowanie i uczucia jest podstawowym narzędziem do osiągnięcia wewnętrznej harmonii i poczucia szczęścia.
Dlaczego nie jest to umiejętność powszechna?
Rozwój świadomości jest zakłócany przez tendencję do utożsamiania się na zmianę z emocjami lub automatycznym umysłem. Przypomina to błędne koło, z którego coś musi nas wyrwać, żeby obudzić świadomość.”

To fragment trzeciej części Mini-przewodnika „Kim jestem?”, który chętnie wyślę e-mailem (plik pdf) każdej zainteresowanej osobie, która w wiadomości prywatnej zgłosi taką chęć. Bezpłatnie, w zamian za jakiś gest wsparcia w sieci (najbardziej zależy mi na ocenach/opiniach książki w księgarniach internetowych, ale z wdzięcznością przyjmę każdy inny gest – polecenie, udostępnienie, polubienie strony na Fb, komentarz w zakładce Opinie na Fb).

Bardziej czy mniej

Dzieci w relacji z rodzicami czy opiekunami uczą się, że aby zasłużyć na ich akceptację muszą zaistnieć w tej relacji bardziej lub mniej.


„Bardziej” oznacza przyciągnięcie rodzicielskiej uwagi poprzez więcej hałasu, więcej krzyku lub płaczu, więcej wygłupiania się i brojenia, więcej wystawiania się na pierwszy plan. „Bardziej” oznacza przyciąganie uwagi na siłę, za wszelka cenę. Jak krzyk:„Zobacz, że jestem, pokaż, że kochasz!”.


„Mniej” oznacza zasłużenie na rodzicielskie uznanie poprzez wycofanie się, podporządkowanie, bycie grzecznym, tłumienie swoich emocji, uznanie swoich potrzeb jako mniej ważnych, znikanie z pola widzenia, żeby nie sprawiać kłopotu. Jak szept: „Nie będę ci przeszkadzać, tylko mnie kochaj”.


Potem, w dorosłym życiu, nadal działa to przekonanie, co się opłaca – być w relacjach z innymi bardziej czy mniej.


Ci, dla których „więcej znaczy lepiej”, będą przyciskać pedał gazu, choćby mieli się roztrzaskać. Będą ładować na swoją łódkę wszystko co się da, nie widząc, że ją zatapiają.


Ci, dla których „mniej znaczy efektywniej”, będą trzymać nogę na hamulcu, choćby miał ich staranować pociąg. Będą wyrzucać ze swojej łódki wszystko co się da, aż ją rozbiorą do ostatniej deski.


Zapisy z dzieciństwa nie są ani dobre ani złe – są niepełne, jednostronne. Uczą nas jednego rodzaju zachowań, reagowania schematem niezależnie od okoliczności. Stąd czasem przynoszą nam korzyść, a czasem szkodę. Żeby móc elastycznie wybierać to, co daje nam pozytywne rezultaty i dobre samopoczucie, potrzebujemy świadomie nauczyć się tego, co jest odwrotnością naszego schematu; tego, czego zabrakło w naszym dziecięcym doświadczeniu.

Emocjonalne „geny”

Przenosimy emocjonalne informacje z pokolenia na pokolenie. Nie musimy ich nazywać, manifestują się w naszym zachowaniu. Dzieci przejmują zachowania rodziców z całym zapisanym w nim emocjonalnym bagażem, którego nikt nie jest świadomy. 

Każda wątpliwość dotycząca miłości, czyli każdy lęk zostają zapisane w człowieku w postaci przekonania jak w książce i przenoszą się jak choroba zakaźna tak długo przez pokolenia aż nie zostaną zneutralizowane za pomocą świadomości.

Co zrobić z emocjami

Nikt nas nie uczy co robić ze swoimi emocjami. Stąd najczęściej nie zarządzamy nimi świadomie, dzieje się to „samo”. Tam, gdzie rodzice tego wymagali, nauczyliśmy się kontrolować, a raczej tłumić swoje emocje; tam, gdzie rodzice na to pozwalali, emocje rządzą naszym zachowaniem. W pierwszym przypadku nagrodą podtrzymującą mechanizm jest aprobata społeczna, w drugim – rozładowanie napięcia i poczucie wpływu (inni ustępują). Dlatego rzadko weryfikujemy swój mechanizm.


Nie wybieramy sami sposobu radzenia sobie ze swoimi emocjami. Tworzy się on w odpowiedzi na mechanizm opiekunów: jeśli rodzic tłumi swoje emocje i pozwala na przekraczanie swoich granic, dziecko coraz bardziej nasila wyrażanie swoich emocji. Jeśli rodzic bezkrytycznie ulega swoim emocjom, dziecko uczy się je tłumić.


Dorośli ludzie także dobierają się według tego schematu – osoba z przekonaniem, że jej emocje są ważniejsze niż cudze przyciąga osobę z przekonaniem, że cudze emocje są ważniejsze niż jej. Stąd rodzice zazwyczaj prezentują dziecku oba mechanizmy, a umysł dziecka wybiera ten, który wydaje się być bardziej opłacalny – silniejszego rodzica lub głównego opiekuna. Kiedy wybrany mechanizm gdzieś zawodzi, włącza się ten drugi, „zapasowy”. W ten sposób praktycznie nigdy nie zarządzamy świadomie swoimi emocjami, robią to za nas te wyuczone automatyzmy, generując jednak przy tym spore koszty.


Pozwalanie emocjom decydować o naszym zachowaniu powoduje, że stajemy się bardzo niestabilni emocjonalnie, co jest trudne dla nas samych i nieznośne dla innych. Cierpi na tym nasz wizerunek, bo emocje wszystko wyolbrzymiają, tracimy zdolność trzeźwej oceny sytuacji, tracimy ludzi umęczonych nadążaniem na zmianami naszych humorów i zranionych naszymi emocjonalnymi wybuchami.Z kolei tłumienie emocji jest jak branie leków na depresję czy stres – wycisza nie tylko te emocje, których nie chcemy czuć, ale i te pozytywne (jak np. radość, satysfakcja, wdzięczność, nadzieja, entuzjazm, zachwyt). Powoduje wewnętrzne odrętwienie, pustkę.


Kiedy uświadomimy sobie, że ani tłumienie, ani bezrefleksyjne wyrażanie emocji nie polepsza naszego samopoczucia, możemy poszukać rozwiązania poza tymi schematami. Możemy nazwać, zrozumieć i zakomunikować to, co czujemy. Uwzględnić informację, którą emocje przynoszą przy wyborze zachowania. Posłużę się przykładem z pierwszego (i póki co jedynego całkowicie dokończonego) rozdziału mojego kolejnego Terapeutnika:

„Chodzi o to, żeby odczuwaną emocję zrozumieć, odczytać informację, którą przynosi. Na przykład witamy się z nieznajomą osobą i czujemy do niej niechęć, wręcz wrogość. Skoro jej nie znamy, to jak możemy jej nie lubić? Odczuwana emocja mówi, że nasz umysł reaguje na tę część danej osoby, która jest znajoma i która wywołuje takie skojarzenie emocjonalne – może to być sposób mówienia, ubierania się, zapach, gestykulacja, cokolwiek, co we wcześniejszym doświadczeniu zapisało nam się jako coś nieprzyjemnego, jako coś, czego umysł każe nam unikać. Być może to podobieństwo jest zasadne i ostrzeżenie jest aktualne (lepiej trzymać się z daleka od tego typu osób, żeby nie powtórzyć dawnych nieprzyjemnych sytuacji), a być może podobieństwo jest przypadkowe, powierzchowne i ta osoba niczym nam nie zagraża. Jeżeli pozwolimy swojej emocji decydować za siebie, źle potraktujemy osobę, której de facto nie znamy. Jeżeli przeczytamy tę niechęć jako informację ostrzegawczą, sami możemy zdecydować, czy np. kapelusz podobny do tego, jaki nosił dawny niemiły sąsiad to wystarczający powód, żeby zrezygnować z relacji z tą osobą, czy to za mało, żeby człowieka od razu skreślać z listy znajomych.”


Wadliwe skojarzenia

Kiedy rodzice nadużywają zaufania i otwartości dziecka, używając informacji o jego emocjach do kontrolowania go (wykorzystują jego naturalną autentyczność, jednocześnie nie dopuszczając go do swoich prawdziwych emocji), u dziecka tworzy się przekonanie „bliskość prowadzi do manipulacji, bliskość to oszustwo”.

To nieuświadomione przekonanie nie pozwala mu na kontakt ze sobą samym („im lepiej siebie znam, tym gorzej się z tym czuję”, „im bardziej siebie akceptuję, tym trudniejsze do akceptacji obszary się ujawniają”, „im jest mi ze sobą lepiej, tym bardziej jestem samotny”) i na zasadzie samospełniającej się przepowiedni tworzy rzeczywistość, w której bliskie osoby zachowują się nie fair. Umysł z takim przekonaniem próbuje rozwiązać konflikt pomiędzy dążeniem do bliskości a unikaniem krzywdy redukując to pierwsze do minimum (mało bliskości znaczy mało cierpienia). Kiedy naturalny instynkt, tęsknota za bliskością wygrywa, więcej bliskości tworzy więcej krzywdy i cierpienia. Próby zablokowania dążenia do bliskości powodują depresję, próby dążenia do bliskości powodują doświadczanie krzywdy. I tak w kółko.

Każdy z nas ma zapisane dziecięce skojarzenie z bliskością. Czasem jest to „bliskość krzywdzi”, a czasem, kiedy rodzice nagradzają wyjątkową emocjonalną bliskością skruchę u dziecka, jest to „żeby doznać bliskości, trzeba najpierw przekroczyć granice, zachować się niewłaściwie, skrzywdzić”. W każdym przypadku wadliwa definicja bliskości powoduje, że dążenie do niej staje się dążeniem do krzywdy i przemocy – wobec siebie lub wobec innych, co skutecznie bliskości zapobiega.

Miłość a jedzenie

Stosunek do jedzenia jest symbolem naszego stosunku do miłości – jedno jest tym, co nas trzyma przy życiu fizycznie, drugie tym, co trzyma nas przy życiu emocjonalnie.

Tendencję do objadania się może symbolizować „łapczywą” tęsknotę za miłością, której dostało się w dzieciństwie za mało. 

Tendencja do wydzielania sobie jedzenia, ograniczania posiłków, wybierania tylko pewnego rodzaju jedzenia może sugerować próby kontrolowania miłości, która kiedyś zarazem wspierała i krzywdziła („używać, ale ostrożnie”). 

Jedzenie non-stop jest jak próba sprawienia, żeby miłość trwała, nie znikała. 

Jedzenie jednego posiłku późno, nie zwracanie uwagi na to, co się je, wyraża próbę uwolnienia się od miłości, która więziła, była niewygodna. 

Wybrzydzanie przy jedzeniu przez dzieci może oznaczać symboliczną prośbę do rodziców o inną formę miłości.

Zaburzenia odżywiania to skrajne postacie uzewnętrznienia fizycznie tego, z czym dana osoba nie potrafi sobie poradzić emocjonalnie. 

Podjadanie w nocy może symbolizować przekonanie, że musimy ukrywać swoją „nadmiarową” potrzebę miłości, której nigdy nie można było być pewnym. 

Anoreksja to przymus bezwzględnego kontrolowania miłości na własnych warunkach, udowadnianie sobie, że da się żyć bez miłości, bo kiedy ona jest, to sprawia kłopot, dyskomfort, cierpienie. 

Bulimia jest jak ogromne pragnienie miłości połączone z tak samo ogromnym lękiem przed jej nieprzewidywalnymi konsekwencjami; jest jak przekonanie, że można miłości dotknąć powierzchownie, kontrolując ją, ale jeśli się ją wpuści głębiej, to zaszkodzi, zrani, zabije.

Wszystko, co jest na zewnątrz, ma swoje źródło wewnątrz. Dlatego zmienianie czegokolwiek tylko na zewnątrz jest tak trudne i rzadko trwałe. 

Bez objazdu

Emocje to język duszy, język prawdy. A to, co najczęściej robimy, kiedy się pojawiają i nam się nie podobają, to zaprzeczanie im, zduszanie, zagłuszanie, racjonalizowanie. Taka reakcja powoduje, że stają się głośniejsze i bardziej natarczywe, szukające okazji, żeby się przebić do naszej świadomości. Są nieprzekupnymi informatorami i jedyny sposób, żeby je uciszyć, to wysłuchanie ich, stanie się nimi na chwilę. Tego się właśnie najbardziej boimy, bo to decyzja na ból, nad którym nie mamy kontroli. Ale kiedy się to zrobi, kiedy świadomie przeżyje się to, przed czym się ucieka, emocje przestają nas prześladować i odzyskujemy wolność.

O empatii

Empatia jest wrodzoną zdolnością, która przeradza się w umiejętność w zależności od potrzeb, od rozwoju świadomości.

Wszyscy mamy postać automatyczną empatii – kiedy kogoś innego spotyka duże nieszczęście, tragedia, czujemy smutek i współczucie nawet jeśli w żaden sposób nie ma to związku z naszym osobistym życiem. Ludzie stykający się z silnym cierpieniem na codzień, czy to w dzieciństwie w rodzinie, czy w dorosłym życiu na skutek wykonywanego zawodu blokują w sobie tę zdolność współodczuwania, żeby ochronić siebie. Zdarza się także, że ktoś ma tak dużą wrażliwość, że nie jest w stanie całkowicie zablokować jej w sobie – używa jej wtedy „na zimno”, do odczytywania emocji innych i manipulowania nimi w oderwaniu od swojego własnego odczuwania.

Ci, którzy byli nagradzani za współczującą postawę wobec innych ludzi, rozwijają w sobie empatię prostą – stają się bardziej współczujący i rozumiejący niż inni. Łatwo czytają cudze emocje i odpowiadają na nie, ale przypisują innym własny sposób myślenia – dają innym to, czego oni sami potrzebowaliby w takiej sytuacji, wierząc, że robią to dla ich dobra. Tak używana empatia często paradoksalnie prowadzi do krzywdzenia, do traktowania innych wbrew ich woli, wbrew ich prawdziwym potrzebom, wbrew ich tożsamości. 

Pełna empatia polega na tym, że naturalnie współodczuwamy z każdą żyjącą istotą, włączając w to siebie. Zdrowa empatia polega na tym, że podejmujemy działania, których ta istota potrzebuje, a nie takie, których potrzebujemy dla siebie.

Samoświadomość

Świadomość rodzi się przez nazywanie tego, co się czuje. Trudno to robić dla siebie, dlatego potrzebujemy „lustra” – kogoś innego, nawet wyimaginowanego, komu próbujemy to wytłumaczyć, dla kogo jesteśmy zmuszeni to nazwać. Wtedy dopiero sami zaczynamy to rozumieć. Na ile komunikujemy się emocjonalnie (o emocjach, ale nie na emocjach), na tyle rośnie nasza samoświadomość.

Być czy działać

Mówią nam: „Słuchaj tylko siebie” – ale często nie wiemy, czy słyszymy siebie, czy wdrukowany w nas głos innych. Idąc za tym drugim często robimy sobie krzywdę, cierpimy. Czy więc „Słuchaj tylko siebie” jest receptą na szczęście?

Mówią nam: „Dawaj innym to, co chcesz od nich dostać, bądź taki, jakim chcesz, żeby ktoś był dla ciebie”. To znaczy bądź miły, szczodry, dobry, życzliwy – zawsze, bez względu co jest po drugiej stronie? Dla kogoś, kto jest roszczeniowy, kto poniża, ograbia, kantuje; dla męża pijaka, dla bandyty, który chce cię pobić i okraść? Dla lwa, który cię zje? Czy to jest droga do zapewnienia sobie szczęścia?

Mówią nam: „Bądź wdzięczny”. A czym różni się zmuszanie się do wdzięczności wbrew temu, co się naprawdę czuje, od życia w swoim schemacie, czyli „robienia czegoś” z emocjami, żeby ich nie przeżywać, nie dopuścić do siebie?

Mówią nam: „Stosuj techniki cały czas, im więcej tym lepiej – afirmacje, medytacje, jogę, mantry, ćwiczenia oddechowe, rytuały chroniące przed złą energią”. To znaczy – rób wszystko, co w Twojej mocy, żeby dużym codziennym wysiłkiem sztucznie podtrzymać stan, w którym naturalnie nie jesteś. Często intencja przypomina tę, z powodu której ludzie sięgają po alkohol i narkotyki – przykryć, zagłuszyć, nie dopuścić do głosu to „złe” w środku…

Nie ma stuprocentowo skutecznej wskazówki rozwojowej, bo absolutnie każdą rzecz możemy użyć dla siebie albo przeciwko sobie. Decyduje o tym intencja – czy robimy to z lęku przed Złem czy z chęci kontaktu z Dobrem; w które z nich wierzymy.

Nie ma uniwersalnych rad, bo nie ma jednej właściwej drogi. Każdy ma swoją – jest nią wyjście poza każdy otrzymany w dzieciństwie schemat. Jeżeli ktoś nauczył się podporządkowywać innym, potrzebuje nauczyć się słuchać siebie. Jeżeli kogoś wychowano na osobę dominującą, potrzebuje raczej nauczyć się słuchać innych.
Jeśli czyimś schematem jest dawanie, namawianie go do bycia bardziej miłym, szczodrym, dobrym i życzliwym oznacza jedynie podkręcanie jego schematu. Jeśli czyimś schematem jest postawa bierna, roszczeniowa, taka rada może mieć sens.
Jeśli komuś od dzieciństwa kazano się uśmiechać i być wdzięcznym nawet za to, czego nie lubił, to namawianie go do wdzięczności tylko utwierdza go w jego schemacie. Jeżeli ktoś uznał za standard fakt, że należy mu się więcej niż innym, praktykowanie wdzięczności za to, co ma, jest tym, czego potrzebuje, żeby złamać swój schemat.
Jeżeli ktoś traktuje techniki samorozwojowi jak zaklęcia mające go chronić przed spotkaniem z tym, czego w sobie nie akceptuje, to jest to ucieczka, nie rozwój. W ten sposób można jedynie dużym wysiłkiem maskować to, czego nie chcemy widzieć, ale nie można poczuć się szczęśliwym.

Naszym ludzkim „grzechem pierworodnym” jest utożsamienie się z umysłem, intelektem, który zaczyna zniekształcać to, co czujemy, dostosowując to do swoich interpretacji, w efekcie często każąc nam chcieć tego, co nas krzywdzi. 
„Odrodzenie” polega na ponownym skontaktowaniu się ze swoimi uczuciami bez pośrednictwa umysłu. Na spotkaniu z tym, co czujemy – bez oceniania, usprawiedliwiania, racjonalizowania, ignorowania, pomniejszania i powiększania. Oznacza to, że pozwalamy sobie czuć to, co naprawdę czujemy, bez lęku, że jest to „nieodpowiednie” i że to czyni nas złymi ludźmi. 
Wbrew pozorom jest to ogromne wyzwanie, wymagające od nas podważenia całego naszego doświadczenia i wytworzonego przez nie lęku; wymagające aktu wiary, że wszelki lęk jest wytworem umysłu, że nie ma w nas nic nieakceptowalnego; że nasza ludzka natura jest dobra.

Emocje to instynkt, umysł to narzędzie. Utożsamiając się z instynktem stajemy się podobni do zwierząt, utożsamiając się z umysłem, stajemy się podobni do zautomatyzowanych robotów. Nie jesteśmy ani jednym, ani drugim, jesteśmy świadomością, która zarządza umysłem i emocjami – używa jednego do zrozumienia drugiego, pozwalając na elastyczne i bezbłędne wybieranie tego, co naprawdę nam służy.
Będąc w prawdziwym, głębokim kontakcie ze sobą (utożsamiając się ze swoją świadomością, nie emocjami, nie umysłem) nie potrzebujemy nic robić, żeby być miłością – po prostu nią jesteśmy.