Nauka życiowego pływania

Życie z cudzymi lękami bez wątpienia jest niezdrowe dla obu stron. Niezdrowe jest zarówno udawanie, że to nie problem, jak i branie odpowiedzialności za czyjąś emocjonalność. Zdrowe jest dawanie informacji zwrotnej, ale i to można zrobić podmiotowo lub przedmiotowo, szanując cudzą emocjonalność lub ją atakując.

To trochę jak z nauką pływania – można kogoś wrzucić na głęboką wodę, żeby zadziałał instynkt przetrwania albo poasekurować na płyciźnie aż dana osoba się oswoi, nauczy i nabierze pewności siebie. To pierwsze (podejście lękowe do cudzych lęków) rodzi traumę, niechęć lub w najlepszym przypadku postawę obronną wobec nauczyciela. To drugie (podejście do cudzych lęków z miłością) rodzi bliskość, bo wymaga od tej drugiej osoby wysiłku, współtworzenia.

Doświadczenie miłości

Dziecko czuje się kochane, kiedy jego potrzeby i emocje są rozumiane. Wtedy uczy się je nazywać i komunikować. Jeśli rodzic także wyraża swoje emocje i potrzeby w zdrowy sposób, uczy dziecko, że wszyscy czujemy to samo, i że tworzenie relacji z innymi polega na szanowaniu tego, co czują obie (wszystkie) strony.

Rodzice dominujący, autorytarni, wywierający presję na swoje dzieci, uczą je podporządkowania. Dziecko zostaje zmuszone, żeby tłumić, wypierać i racjonalizować swoje emocje i potrzeby. Uczy się żyć w odcięciu od swojego prawdziwego ja, żeby zadowolić rodzica. W dorosłym życiu staje się podporządkowanym partnerem/rodzicem.

Rodzice ustępujący pod emocjonalną presją swoich dzieci uczą je dominacji. Dziecko de facto otrzymuje pozwolenie na przekraczanie emocjonalnych granic drugiej osoby: podnoszenie głosu, obrażanie, obwinianie. Uczy się rozlewać swoje ja poza jego granice, uczy się jakiegoś rodzaju przemocy. W dorosłym życiu staje się dominującym, biernie lub aktywnie agresywnym partnerem /rodzicem.

Bywa tak, że postawy rodzicielskie są spójne, to znaczy oboje rodzice są autorytarni albo wycofani. Wtedy dziecko otrzymuje podwójnie silny przekaz, jego schematy są głębokie, ale bardziej jednorodne, oczywiste, widoczne.

Bywa tak, że postawy rodzicielskie są sprzeczne – wtedy dziecko w pewnych obszarach uczy się funkcjonować w jednej roli, a w innych w drugiej. Jego schematy są wtedy mniej wyraźne i usztywnione, ale wzajemnie sobie przeczące, więc tworzące „podwójną” tożsamość.

Każdy, kto tkwi w swoim schemacie, patrzy i reaguje przez jego założenia. Nie widzi tego, co jest, tylko to, co wynika z logiki jego umysłu, ukształtowanej przez wczesnodziecięce doświadczenie. Stąd nie potrafi udzielić zdrowego emocjonalnego wsparcia ani swojemu dziecku, ani swojemu partnerowi, ani nikomu innemu. Stąd też wynika najczęstsza dziecięca trauma: trauma bycia niezrozumianym. Brak zrozumienia emocji i potrzeb dziecka, brak zauważenia jego indywidualności jest odczuwany przez nie jako brak miłości. Każdy, kto tego doświadczył, próbuje oszczędzić tego swoim dzieciom. Nie mając jednak wzorca jak to zrobić, odwracamy jedynie schemat: ci, którzy doświadczyli presji, swoim dzieciom nie stawiają granic; ci, którym nie stawiano granic, traktują swoje dzieci surowo. Czasem próbujemy wyrównać brak wsparcia emocjonalnego słownymi (pustymi) deklaracjami albo spełnianiem materialnych życzeń dziecka. To jednak nic nie zmienia, dzieci nadal czują się nierozumiane, a tym samym niekochane.

Zdrowe wsparcie emocjonalne, czyli właściwe zareagowanie na emocje i potrzeby drugiej osoby jest możliwe tylko wtedy, kiedy sami jesteśmy w kontakcie ze swoimi emocjami i potrzebami. A zazwyczaj nie jesteśmy. Dominująca postawa rodziców uczy nas udawać, że nie czujemy tego, co czujemy; postawa wycofana uczy nas zalewać innych swoimi emocjami bez względu na to, jak bardzo może ich to zranić. Uzdrawiająca prawda leży poza schematem: w odzyskaniu kontaktu ze swoimi prawdziwymi emocjami, uczuciami i potrzebami, w uświadomieniu sobie i nazwaniu tego, co naprawdę czujemy. I zakomunikowaniu tego w sposób szanujący uczucia innych. 

Kiedy traktujemy cudze uczucia i potrzeby jak własne, okazujemy drugiej osobie szacunek.

Kiedy zauważamy, odczuwamy i rozumiemy uczucia drugiej osoby, wyrażamy empatię.

Kiedy z szacunkiem i empatią zwracamy się do innych, bez udawania i atakowania, sprawiamy, że doświadczają miłości.

Wizytówka

Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, bo to, ile możemy komuś dać, weryfikuje, czy inni ludzie są z nami dla swoich korzyści czy z autentycznej przyjaźni.

Podobnie człowieka poznaje się w trudnych dla niego emocjonalnie sytuacjach, bo wtedy na jaw wychodzą jego priorytety, jego hierarchia wartości (nie ta deklarowana, tylko ta, którą praktykuje).

Na ogół ludzie potrafią zachowywać się miło, kiedy czegoś potrzebują, są od kogoś zależni – po prostu kiedy im się to w jakiś sposób opłaca. Niewielu szanuje drugiego człowieka na tyle, żeby nie wylewać na niego swoich negatywnych emocji – nie ranić swoim gniewem i złością, nie obarczać swoim rozczarowaniem i żalem, nie atakować swoją zazdrością. 

Szanujemy innych wtedy, kiedy postrzegamy się na równi z nimi, nie jako lepsi czy gorsi od nich. Sytuacje, w których reagujemy silnymi emocjami są zawsze związane z naszym poczuciem własnej wartości. Nie wywoła ich nawet obraźliwy komentarz pod naszym adresem, jeśli nie dotknie naszej słabej strony – obszaru, w którym czujemy się niekompetentni, nadwrażliwi, „nieudani”. Mówiąc inaczej – jeśli ktoś dotknie tego, co w sobie kochamy, jesteśmy w stanie zareagować z miłością, wybrać takie zachowanie, które posłuży i nam, i innym; zachowanie jednocześnie rozumiejące i asertywne. Jeśli ktoś dotknie tego, czego w sobie nie umiemy pokochać, odczuwamy negatywne emocje i automatycznie reagujemy brakiem miłości: bierną lub czynną agresją, atakiem, przemocą słowną lub fizyczną. 

Wniosków nasuwa się kilka.

Po pierwsze, nie da się kochać innych nie kochając siebie. Nawet jeśli zdusi się w sobie te negatywne emocje, to one kiedyś eksplodują. A nawet gdyby nie, to chowana uraza i poczucie krzywdy zatrują zachowanie tej osoby wobec innych, i w ten ukryty sposób zamanifestują się jako brak miłości.

Po drugie, ktoś, kto często i silnie wyraża swoje negatywne emocje to ktoś, kto nie zdołał pokochać siebie, a więc nie zdoła także pokochać kogoś innego. Nie da się sprawić z zewnątrz, żeby ktoś siebie polubił, zaakceptował. Nie da się zmusić drugiego człowieka do wybrania miłości ponad swoim lękiem; to jego wolna wola.

Po trzecie, spotykając się z kimś w komfortowych dla niego warunkach dowiadujemy się o nim tyle, ile chce nam pokazać. Będąc z nim w sytuacjach dla niego trudnych, poznajemy go naprawdę. Ile wysiłku wkłada w kontrolę swoich emocji, na tyle ważne są dla niego uczucia drugiego człowieka; na tyle stawia innych na równi ze sobą, a ponad wszystkimi, nawet najbardziej dla niego wartościowymi rzeczami i ważnymi sprawami. Na tyle ważna jest dla niego miłość.

Uszanowanie emocji

Zabawa emocjami dziecka jest całkiem popularną rozrywką dorosłych. Małe dzieci nie potrafią ukrywać swoich emocji i często wyrażają je bardzo ekspresyjnie, co bawi ich opiekunów. Większość ludzi nie widzi w tym nic złego. W amerykańskim programie TV prowadzący go Jimmy Kimmel zachęca rodziców, by wmawiali swoim dzieciom, że zjedli wszystkie ich halloweenowe słodycze i nagrywali ich reakcje. Montowane z tych nagrań filmiki biją co roku rekordy popularności. Dorośli ludzie pękają ze śmiechu patrząc, jak dzieci płaczą i próbują sobie poradzić ze swoim rozczarowaniem. Bo przecież to tylko żart, cukierki nie zostały zjedzone, więc nic złego się nie stało. Ciekawe, czy ci sami dorośli śmialiby się tak samo, gdyby to im ktoś, komu ufają, powiedział, że zdradza ich partner, albo że ukradziono im nowy samochód albo szef ich zwolnił z pracy – tak dla żartu. Czy ulga po poznaniu prawdy wymazuje „zawał serca” przed? Czy poczucie bycia nabranym, wkręconym przez bliską osobę to przyjemne uczucie? Czy świadomość, że ktoś dla własnej rozrywki bawi się naszymi uczuciami zwiększa zaufanie do niego, wzmacnia relację?

Zdarza się też tak, że rodzice czy opiekunowie z premedytacją okłamują i oszukują dziecko, manipulując jego uczuciami, żeby wymusić na nim jakieś zachowanie, czasem zyskać ich przychylność, spowodować, żeby wybrało ich „stronę”. Zdarza się, że rodzice lekko traktują swoje obietnice i nie dotrzymują słowa w sprawach, na których dziecku bardzo zależy (bez względu na to jak mało istotne wydają się dorosłym).

Kiedy rodzice są mało empatyczni i nie zwracają uwagi na to, co dziecko czuje w reakcji na ich zachowanie, najczęściej odczuwaną dziecięcą emocją staje się rozczarowanie. Rozczarowanie miłością, która zamiast wspierać, krzywdzi. Jedynym sposobem, w jaki dziecko może poradzić sobie z tym rozczarowaniem (bo przecież nie może zmienić zachowania swoich opiekunów), jest stłumienie go, stłumienie odczuwania. Z czasem zamienia się ono w wewnętrzne odrętwienie chronione grubą skórą, przez którą innym trudniej się przebić.

Ale tęsknota za odczuwaniem bliskości i miłości pozostaje, nie daje się wyeliminować. Kiedy lęk przed intencjami innych i własną wrażliwością jest zbyt silny, pozostaje jedynie znaleźć jakąś tego namiastkę, jakiś dowód odczuwania. Coś, co pozwoli ominąć wewnętrzną kontrolę jak alkohol czy narkotyki, albo coś, co spowoduje produkcję adrenaliny, jak ekstremalne sporty, niebezpieczne wyzwania, przesuwanie granic, pobijanie swoich rekordów, albo cokolwiek innego, co umożliwi teoretycznie bezpieczne („mam na to wpływ, wybieram to”) odczuwanie przyjemności – jak objadanie się niezdrowym jedzeniem, nadmiarowe korzystanie z używek, seksu, gier, zakupów, wirtualnej rzeczywistości itp. Próba kontroli odczuwania często kończy się więc brakiem kontroli ryzykownego zachowania, ignorowaniem ostrzeżeń z zewnątrz i wewnątrz – żeby coś poczuć… 

Brak doświadczenia empatii rodziców w dzieciństwie staje się własnym brakiem empatii w zachowaniach wobec siebie i innych. Brak empatii wobec własnych dzieci zamyka kółko i powtarza cykl od początku. Lub nie, jeśli świadomie zdecydujemy inaczej.