Im dłużej zajmuję się relacjami międzyludzkimi, tym wyraźniej widzę, że żądamy zmiany od innych ludzi zupełnie wbrew temu, co im dajemy.
Najsilniej widać to na relacjach rodziców z dziećmi – rodzic chce, żeby ktoś (wychowawca, pedagog, psycholog) zmienił zachowanie dziecka, które to zachowanie rodzice sami usilnie (choć nieświadomie) produkują. Wbrew mechanizmom rodziców nikt nie jest w stanie zmienić dziecka, jest to jak pchanie statku pod prąd gołymi rękami.
To samo dzieje się w relacjach partnerskich – chcemy zmiany u drugiej osoby, a to nasz własny lęk prowokuje u partnera zachowanie, które nas drażni czy boli.
Negatywne emocje – brzmi niedobrze, odczuwanie ich jest nieprzyjemne i nikt nie uczy nas co z nimi robić…
Wyrażamy je tak, jak nas nauczono. Ci, którym ustępowano, kiedy krzyczeli, nauczyli się wyrażać swoje emocje głośno i przesadnie, nie zwracając uwagi na innych, „po trupach”.
Ci, na których się skupiano, kiedy sygnalizowali swój dyskomfort, nauczyli się narzekać, rozczulać nad sobą i wynajdywać problemy, żeby dostać trochę uwagi.
Ci, którzy byli zawstydzani za wyrażanie tego, co czuli, nauczyli się blokować okazywanie emocji i nie dopuszczać do nich innych ludzi, żeby nie zostać zranionymi jeszcze bardziej.
Ci, którym kazano brać się w garść, kiedy okazywali emocje, nauczyli się oszukiwać siebie i innych, że nie czują tego co czują, żeby zasłużyć na akceptację i podziw dla swojej siły.
Wszyscy nauczyliśmy się „robić coś” ze swoimi emocjami zgodnie z oczekiwaniami rodziców i społeczności, w której dorastaliśmy. Dopóki skupiamy się na „robieniu czegoś” z kontrolką awarii, nie potrafimy jej odczytać. A kiedy nie potrafimy właściwie odczytać sygnału, nie potrafimy właściwie zareagować. Kiedy reagujemy niewłaściwie, jesteśmy niezadowoleni z siebie i z reakcji innych, i negatywne emocje mnożą się w nieskończoność…
Negatywne emocje mogą być nieprzyjemne, ale z natury spełniają bardzo pozytywną rolę: mówią nam lepiej niż ktokolwiek z zewnątrz co jest dla nas dobre, a co nie, ostrzegają, wskazują wewnętrzne konflikty – pilnują naszego dobrostanu. Ale żeby naprawdę spełniały tę rolę, musimy się oduczyć „robienia z nimi czegoś”. Musimy pozwolić im być tym, czym są, czyli pozwolić sobie czuć je jak wtedy, kiedy byliśmy małymi dziećmi i nimi nie manipulowaliśmy.
Jest tylko jeden haczyk – nie da się tego zrobić wyłącznie poprzez decyzję intelektualną. Trzeba pozwolić sobie na autentyczne przeżycie tych dawnych emocji, które stały się przyczyną wytworzenia mechanizmu zniekształcającego je po to, żeby czemuś służyły albo czemuś zapobiegały.
To trochę jak podróż w czasie – ale nie po to, żeby zmienić wydarzenia, tylko ustawienia swojego umysłu.
Pierwszy krok to uświadomienie sobie swojego mechanizmu zniekształcającego odczytywanie tego, co naprawdę czujemy (czyli uświadomienie sobie potrzeby odbycia takiej podróży w czasie).
Drugi krok to decyzja spotkania się z tym, przed czym uciekamy, z emocjami, których unikaliśmy przez lata (czyli decyzja, że wsiadamy do wehikułu). Cały dziecięcy lęk będzie próbował nas zatrzymać w tym miejscu – bo może utoniemy w tych negatywnych emocjach i nigdy nie wrócimy? Może tam na miejscu okaże się, że jesteśmy źli, albo nasi rodzice byli źli?
Trzeci krok to przypomnienie sobie sytuacji z dzieciństwa i pozwolenie sobie na przeżycie odczuwanych wtedy emocji (czyli spotkanie ze sobą z przeszłości).
Czwarty krok to nazwanie tych emocji bez oceniania i obwiniania kogokolwiek – uznanie, że mieliśmy do nich prawo (czyli świadomość z przyszłości przekazuje informacje swojemu ja z przeszłości). Zidentyfikowanie się ze swoimi dziecięcymi emocjami zamiast intelektualnie wytworzonym przez nie mechanizmem jest jak powrót do siebie, ponowne połączenie rozdzielonych części siebie.
Krok piąty to powrót do dorosłego siebie w zmienionej emocjonalnie postaci (czyli powrót do swojego świata, który okazuje się światem równoległym). Przeżycie emocji dziecka, jakim byliśmy ze świadomością dorosłego, jakim się staliśmy likwiduje potrzebę istnienia naszego mechanizmu – w tym momencie traci on rację bytu i przestaje działać, czyli generować fałszywe, dodatkowe negatywne emocje.
„To co jest odcięte, nieodczute, pozostaje bez zmian. Kiedy zostanie odczute, zmienia się. Większość ludzi o tym nie wie. Wydaje im się, że jeśli nie pozwolą sobie poczuć negatywnej części siebie pozostaną dobrymi osobami. Dzieje się odwrotnie, negatywne aspekty trwają niezmiennie latami.” Eugene Gendlin
Nikt nas nie uczy co robić ze swoimi emocjami. Stąd najczęściej nie zarządzamy nimi świadomie, dzieje się to „samo”. Tam, gdzie rodzice tego wymagali, nauczyliśmy się kontrolować, a raczej tłumić swoje emocje; tam, gdzie rodzice na to pozwalali, emocje rządzą naszym zachowaniem. W pierwszym przypadku nagrodą podtrzymującą mechanizm jest aprobata społeczna, w drugim – rozładowanie napięcia i poczucie wpływu (inni ustępują). Dlatego rzadko weryfikujemy swój mechanizm.
Nie wybieramy sami sposobu radzenia sobie ze swoimi emocjami. Tworzy się on w odpowiedzi na mechanizm opiekunów: jeśli rodzic tłumi swoje emocje i pozwala na przekraczanie swoich granic, dziecko coraz bardziej nasila wyrażanie swoich emocji. Jeśli rodzic bezkrytycznie ulega swoim emocjom, dziecko uczy się je tłumić.
Dorośli ludzie także dobierają się według tego schematu – osoba z przekonaniem, że jej emocje są ważniejsze niż cudze przyciąga osobę z przekonaniem, że cudze emocje są ważniejsze niż jej. Stąd rodzice zazwyczaj prezentują dziecku oba mechanizmy, a umysł dziecka wybiera ten, który wydaje się być bardziej opłacalny – silniejszego rodzica lub głównego opiekuna. Kiedy wybrany mechanizm gdzieś zawodzi, włącza się ten drugi, „zapasowy”. W ten sposób praktycznie nigdy nie zarządzamy świadomie swoimi emocjami, robią to za nas te wyuczone automatyzmy, generując jednak przy tym spore koszty.
Pozwalanie emocjom decydować o naszym zachowaniu powoduje, że stajemy się bardzo niestabilni emocjonalnie, co jest trudne dla nas samych i nieznośne dla innych. Cierpi na tym nasz wizerunek, bo emocje wszystko wyolbrzymiają, tracimy zdolność trzeźwej oceny sytuacji, tracimy ludzi umęczonych nadążaniem na zmianami naszych humorów i zranionych naszymi emocjonalnymi wybuchami.Z kolei tłumienie emocji jest jak branie leków na depresję czy stres – wycisza nie tylko te emocje, których nie chcemy czuć, ale i te pozytywne (jak np. radość, satysfakcja, wdzięczność, nadzieja, entuzjazm, zachwyt). Powoduje wewnętrzne odrętwienie, pustkę.
Kiedy uświadomimy sobie, że ani tłumienie, ani bezrefleksyjne wyrażanie emocji nie polepsza naszego samopoczucia, możemy poszukać rozwiązania poza tymi schematami. Możemy nazwać, zrozumieć i zakomunikować to, co czujemy. Uwzględnić informację, którą emocje przynoszą przy wyborze zachowania. Posłużę się przykładem z pierwszego (i póki co jedynego całkowicie dokończonego) rozdziału mojego kolejnego Terapeutnika:
„Chodzi o to, żeby odczuwaną emocję zrozumieć, odczytać informację, którą przynosi. Na przykład witamy się z nieznajomą osobą i czujemy do niej niechęć, wręcz wrogość. Skoro jej nie znamy, to jak możemy jej nie lubić? Odczuwana emocja mówi, że nasz umysł reaguje na tę część danej osoby, która jest znajoma i która wywołuje takie skojarzenie emocjonalne – może to być sposób mówienia, ubierania się, zapach, gestykulacja, cokolwiek, co we wcześniejszym doświadczeniu zapisało nam się jako coś nieprzyjemnego, jako coś, czego umysł każe nam unikać. Być może to podobieństwo jest zasadne i ostrzeżenie jest aktualne (lepiej trzymać się z daleka od tego typu osób, żeby nie powtórzyć dawnych nieprzyjemnych sytuacji), a być może podobieństwo jest przypadkowe, powierzchowne i ta osoba niczym nam nie zagraża. Jeżeli pozwolimy swojej emocji decydować za siebie, źle potraktujemy osobę, której de facto nie znamy. Jeżeli przeczytamy tę niechęć jako informację ostrzegawczą, sami możemy zdecydować, czy np. kapelusz podobny do tego, jaki nosił dawny niemiły sąsiad to wystarczający powód, żeby zrezygnować z relacji z tą osobą, czy to za mało, żeby człowieka od razu skreślać z listy znajomych.”
Nie myśl o słoniu. Oj, obrazek słonia staje Ci przed oczami. Jeszcze raz. NIE myśl o słoniu, z całej siły NIE myśl o słoniu. Udało się? Jasne, że nie. Nie da się nie myśleć o czymś bez myślenia o tym 😁 Możesz nie myśleć o słoniu tylko wtedy, kiedy zastąpisz go czymś innym, pomyślisz o czymś innym, zajmiesz umysł innym obrazkiem.
A co ma słoń do rzeczy? Słoń nic, ale mechanizm warto zapamiętać, bo zbliża się czas, w którym składamy sobie życzenia, świąteczne i noworoczne, i kiedy robimy sobie postanowienia na Nowy Rok. I wtedy bardzo warto pamiętać o tym słoniu, a oto dlaczego. 🐘
Pomnażamy w swoim życiu nie to, co chcemy, tylko to, na czym skupiamy swoją uwagę i energię. Im więcej mamy przykrych wspomnień i doświadczeń życiowych, tym bardziej skupiamy się na obronie: „nie chcę tego więcej”. Nie chcemy nieprzyjemnych emocji, krzywdy, cierpienia, przeciążenia, straty, odrzucenia – ale myśląc o tym przywołujemy w umyśle właśnie obraz tego wszystkiego, jak tego słonia na początku tekstu; zasilamy to swoją energią i powodujemy, że rośnie, odtwarza się, zupełnie wbrew naszej woli.
To prawda, że żeby określić, czego chcemy, najczęściej potrzebujemy się dowiedzieć, czego nie chcemy. Jak to napisał Jesper Juul („Życie w rodzinie”): „Największą jasność co do naszych potrzeb zdobywamy wtedy, kiedy nie zostają zaspokojone. Nasze granice poznajemy, gdy ktoś je narusza, a charakter i głębię naszych uczuć, gdy tracimy grunt pod nogami.” Ale pozostanie na tym etapie i skupianie się na tym, co było nie tak, blokuje dostawanie tego, czego pragniemy, bo pomnaża tamten dawny stan, powoduje błędne koło tworzenia Znanego zamiast Nowego.
Dlatego zamiast życzyć komuś, żeby mial mniej obowiązków, życzmy mu wielu okazji do odpoczynku; zamiast mówić komuś, żeby nie był takim smutasem, życzmy mu radości; zamiast życzyć, żeby nie brakowało komuś pieniędzy, życzmy mu dostatku. Zamiast wyjścia z choroby życzmy zdrowia, zamiast wyjścia z bezrobocia życzmy znalezienia fajnej pracy. Wbrew pozorom różnica jest istotna: słowa tworzą obrazy, obrazy przyciągają emocje, emocje uruchamiają energię twórczą.
Brzmi to prosto, ale wcale takie nie jest. Spróbuj wyliczyć, czego chcesz, ani razu nie sięgając do zaprzeczenia (jak „nie chcę więcej…”, „nie chcę, żeby…”, „ma nie być…”). To trudne, bo im więcej mamy w życiu negatywnych doświadczeń, tym bardziej to, czego chcemy, jest brakiem czy odwrotnością tego, co znamy i czego nie chcemy; żeby wyobrazić sobie, co ma być, dla porównania sięgamy do obrazu tego, czego ma nie być. A im bardziej przywołujemy trudne wspomnienia, tym bardziej odgrzewamy powiązane z nimi emocje i powołujemy je do życia ponownie.
Dlatego warto trenować umysły w koncentrowaniu się na tym, co dobre i pozytywne, co chcemy „wyświetlić” wokół siebie. Nie życzmy sobie skończenia się pandemii, wyjścia z depresji, żeby ludzie przestali być tacy paskudni, żeby skończyła się izolacja, ciemność, zima i ograniczenia. Życzmy sobie zdrowia, radości, miłości, bliskości, ciepła i światła, dobrego świata. Zanim coś się zmaterializuje, musi zaistnieć w umyśle. Jakie więc obrazy będziemy mieć w umysłach, taką sobie wyświetlimy rzeczywistość. Po nowemu albo po staremu.
Reakcja w konkretnej sytuacji jest odbiciem mechanizmu, który rządzi naszym umysłem. Automatyzmy z kolei odzwierciedlają przekonania, które kształtują nasze życie.
Im mniej wierzymy w miłość, tym wyraźniej widzimy podziały. Traktujemy ludzi jak lepszych i gorszych, w sobie widzimy lepszą i gorszą stronę, i nawet w swojej lepszej czy gorszej stronie widzimy lepszą i gorszą jej część…
Każdy z nas jest inny, inaczej zaprogramowany – inne rzeczy lubimy, inne przychodzą nam łatwo, innych się boimy, inaczej reagujemy. Jeżeli próbujemy mierzyć innych własną miarą, prowadzi to tylko do nieporozumień i obustronnego poczucia samotności. Ale jeżeli staramy się zrozumieć siebie, w ten sam sposób automatycznie zaczynamy rozumieć innych. Bo szczegółami różnimy się często ekstremalnie, ale mechanizmy, jakie nami rządzą, są dokładnie takie same. Zrozumienie zaś jest jednym z największych i najpiękniejszych prezentów, jakie możemy sobie nawzajem ofiarować.
Odwracamy się swoją mocną stroną do ludzi jak lepszym profilem, mając nadzieję, że dzięki temu będziemy mogli kontrolować ich akceptację. Tak naprawdę w takiej chwili uruchamiamy w drugim człowieku podobny mechanizm – przekonanie, że dzięki schlebianiu nam utrzyma naszą akceptację dla siebie. W ten sposób potencjalnie prawdziwa relacja zamienia się w grę.