Wielu ludzi uważa, że mówienie prawdy oznacza mówienie wszystkim wszystkiego co się myśli prosto w twarz. Moim zdaniem to nie jest prawdomówność, raczej egocentryczna bezmyślność. No bo jeśli wiem, że ktoś jest agresywny i porywczy, jaki ma sens jest mówienie mu, że nie podoba mi się jego samochód albo ubranie? Równie dobrze można też powiedzieć do osoby umierającej: „cieszę się, że nie jestem na Twoim miejscu”… Albo zwierzyć się z sekretu komuś, kto wiele razy nadużył naszego zaufania. W ten sposób działamy jak automat, robiąc przykrość lub krzywdę sobie czy innym.
Prawda jest prawdą nie wtedy, kiedy mamy przymus mówienia wszystkiego, co myślimy i czujemy, ale kiedy bierzemy pod uwagę dwie strony relacji, uczucia obu stron. Dlatego nie ma żadnych schematów, co można czy powinno się komuś powiedzieć, a co nie – np. czy mówić komuś, że pod diagnozą, którą usłyszał, czai się rak, czy przyznać się partnerowi do zdrady, czy powiedzieć koleżance, że ma plamę na spódnicy…? Bo to zależy od tej drugiej osoby i całej sytuacji, a kluczem jest intencja, jest pytanie „po co?” Zanim coś powiemy, musimy wiedzieć, do kogo mówimy i po co to robimy.
Jeśli wiemy, że chory jest nastawiony na walkę i wyzwania go mobilizują, warto, żeby wiedział, z czym walczy – ale jeśli łatwo się poddaje i załamuje, te same słowa mogą go zrujnować psychicznie i w rezultacie zabić.
Jeśli nie potrafimy być lojalni wobec partnera, to nasz problem, nie jego – wyznawanie zdrady po to, żeby sobie ulżyć, żeby być prawdomównym (czyli nie takim złym), żeby uzyskać przebaczenie i mieć „czyste konto”, bez troszczenia się o uczucia drugiej osoby to egoizm, obarczenie swoim problemem osoby, która nie może z nim nic zrobić; takie zachowanie może być w intencji podświadomym chwaleniem się swoimi podbojami jako miernikiem własnej wartości, niekoniecznie mówieniem prawdy. Ale jeśli nie potrafimy żyć ze zdradą, czujemy się nieuczciwi, chcemy to naprawić, nawet za cenę ryzyka utraty partnera, wtedy takie wyznanie może stanowić nowy, głębszy etap dla związku.
Jeśli mówimy koleżance, że ma plamę na spódnicy w sytuacji, kiedy nie jest w stanie nic z tym zrobić, to chyba tylko po to, żeby jej kosztem poczuć się lepiej, bo wprawimy ją w załopotanie, być może nawet zniszczymy jej poczucie pewności siebie w jakimś istotnym dla niej momencie. Ale jeśli mówimy to samo w sytuacji, kiedy koleżanka może się przebrać, chronimy ją przed niezręcznością czy utratą wizerunku, który może być dla niej ważny w danych okolicznościach.
Mówienie prawdy oznacza mówienie prawdy w pozytywnej dla obu stron intencji, więc czasami oznacza nie mówienie tego, co wiemy, a czasami asertywną odmowę udzielenia odpowiedzi. Nigdy natomiast nie oznacza manipulowania tym, co się mówi dla osiągnięcia jakiegoś celu ani też mówienia wszystkiego wszystkim. Bo prawda to nie to, co akurat przychodzi nam do głowy, tylko coś, co istnieje pomiędzy naszą własną a cudzą perspektywą, co wynika z „my”, nie z „ja”. Wtedy prawda nie boli, za to służy – wspiera, rozwija i uzdrawia.
