Nazywamy emocję towarzyszącą zakochaniu miłością, chociaż tak naprawdę jest tylko dotykiem miłości, fascynacją, zauroczeniem, prowadzącym na skróty do bliskości. Prawdziwa miłość to nie chwilowa emocja, to postawa oparta na empatii, traktowaniu praw i potrzeb drugiego człowieka jak własnych, na takich samych warunkach.
Nikt nie może zasłużyć na naszą miłość, szacunek czy uczciwość, bo one nie zależą od innych ludzi, tylko od naszego sposobu myślenia, od naszych generalnych przekonań.
Kto zaufałby komuś, kto nie okrada tylko jednej osoby, albo nie kradnie tylko w poniedziałki? A tak bardzo chcemy, żeby wybrana osoba kochała i szanowała tylko nas…
Mówimy „kocham Cię”, kiedy jest nastrój, specjalne okoliczności, kiedy jesteśmy szczęśliwi, kiedy czujemy się uprzywilejowani będąc z kimś. Ale tak rozumiana miłość jest emocją: zachwytem, radością, dumą, satysfakcją, podziwem, pożądaniem, wdzięcznością, przyjemnością…
Jak rozróżnić prawdziwą miłość od chwilowej emocji? Emocja trwa tylko jakiś czas, a dodatkowo ma to do siebie, że łatwo zmienia się z pozytywnej w negatywną, wystarczy odpowiedni bodziec, zranienie albo wysycenie – i zaczyna nas irytować to, co nas rozczulało, zaczynamy nienawidzić tę samą osobę, którą przed chwilą kochaliśmy na zabój. Mówimy wtedy, że miłość umarła. Ona nie umarła, jej tam po prostu nie było; była jakaś emocja, która zgodnie ze swoją naturą uległa zmianie. I jeśli miłość pozostanie emocją, z kolejnym partnerem także po jakimś czasie umrze. I z każdym kolejnym…
Co więc naprawdę jest miłością? Najlepiej oddaje to język włoski – „ti voglio bene” oznacza „chcę dla Ciebie dobrze” i może być używane do wielu ludzi. Bo miłość to postawa, to traktowanie innych tak priorytetowo jak siebie, ani mniej, ani bardziej; szanowanie cudzych uczuć jak swoich, mówienie „tak”, gdzie potrzeba wsparcia, mówienie „nie”, gdzie potrzeba granic, bycie autentycznym, bycie sobą – bycie miłością. I dopiero na bazie tej miłości możliwe jest „ti amo” – „kocham Cię” – kierowane do wybranej osoby, do partnera, któremu jako jedynemu przydzielamy szczególne miejsce, z którym decydujemy się na wspólną podróż przez życie. Jeśli „ti amo” pochodzi z „ti voglio bene”, miłość w związku nie umiera, bo nie jest emocją; jest porozumieniem na najgłębszym poziomie; jest paktem o szanowaniu, rozumieniu i nieranieniu siebie nawzajem; jest byciem w dwóch osobach; jest doświadczeniem duchowym, wyjątkowym przez swój szczególny stopień intymności. Nie może się skończyć, umrzeć, wypalić, bo zaprzeczyłaby samej sobie.
Miłość nie ma czasu przeszłego – jeśli jest, to stale i na zawsze, ponad ogarniającymi nas emocjami i wszelkimi okolicznościami; jeśli umarła, to nigdy jej nie było, coś ją jedynie udawało – emocja lub inny ukryty cel, dla którego ludzie decydują się tworzyć parę: jak wygoda, korzyści materialne, status społeczny, decyzja wspólnego wychowania dzieci i wiele innych.
Nasza postawa wobec życia, wobec tego, co się dzieje, wynika z pewnych założeń co do intencji siły wyższej – losu, Boga, Wszechświata. Odruchowo przypisujemy tej sile tę samą intencję, którą odczytywaliśmy u swoich rodziców. W co wierzymy, to przyciągamy – dla jednych los jest opiekuńczy, dla innych wymagający, dla jednych konsekwentny, dla innych nieprzewidywalny. Jeśli chcemy, żeby był dla nas dobry, musimy uwierzyć, że jest.
Rodzice, którzy wymagają od swoich dzieci więcej niż od siebie kształtują dzieci, które stają się „rodzicami swoich rodziców”, dbającymi wyłącznie o ich emocje i dobre samopoczucie, nie własne. Dzieci takich rodziców potrafią kochać innych, nie potrafią siebie.
Rodzice, którzy zajmują się dzieckiem bardziej niż sobą kształtują dzieci, które czują, że są kochane, ale nie potrafią tej miłości odwzajemnić, bo są nauczone przekraczania granic innych ludzi. Dzieci takich rodziców potrafią kochać siebie, nie potrafią innych.
To, co świadomie lub nieświadomie przekazywali nam rodzice w relacji z nami jako dziećmi, staje się naszą postawą wobec świata i innych ludzi.
Jeśli było to: „Uwielbiam Cię, jesteś całym moim światem”, oczekujemy, że świat będzie nas uwielbiał, a jeśli nie zamierza, staramy się go do tego zmusić.
Jeśli było to: „Przeszkadzasz, zajmij się sobą”, czujemy się nieważni, rezygnujemy z siebie dla innych, staramy się usuwać innym z drogi.
Jeśli było to: „Jesteś moją wizytówką, pokaż moim znajomym jaki jesteś fantastyczny”, próbujemy zasłużyć na miłość i akceptację przez gwiazdorzenie, bycie na pierwszym planie.
Jeśli było to: „Jesteś lepszy/gorszy od swojego rodzeństwa”, mamy tendencję do rywalizacji w każdych okolicznościach.
Raz ustawiony autopilot działa dopóki go świadomie nie przestawimy.
Nasze reakcje w konkretnej sytuacji odzwierciedlają przekonania, które kształtują całe nasze życie – nasz sposób myślenia. W każdych nowych, nieznanych okolicznościach najpierw pojawia się automatyzm, generalne przekonanie, które rządzi nami na co dzień, chociaż tego nie widzimy, bo tak do niego przywykliśmy.
Obecna sytuacja pandemii jest nowa dla wszystkich, ale dla każdego znaczy co innego. Jedni nie mogą chodzić do pracy i muszą się zmierzyć z lękiem, jak przeżyć kolejne miesiące. Inni chodzą do pracy i muszą zmierzyć się z lękiem o swoje zdrowie. Jedni tłoczą się z małymi dziećmi na małej powierzchni bez możliwości wyjścia z domu, inni zostają sami w czterech ścianach, nie mając do kogo otworzyć ust. Wszyscy żyjący aktywnie muszą pogodzić się z brakiem możliwości swobodnego uprawiania sportów i podróżowania. Trudno o osobę, która nie musiała zmienić zupełnie niczego w swoich nawykach, w codziennej rzeczywistości ukształtowanej pod siebie. Ale rzecz nie w tym, ile się w naszym życiu zmieniło, tylko w tym, co w związku z tym czujemy. Wbrew pozorom te uczucia nie dotyczą sytuacji i innych ludzi wokół nas, a pochodzą z naszego poczucia własnej wartości, z obrazu siebie. Generalnie im bardziej akceptujemy i słuchamy siebie, dobrze się czujemy ze sobą, tym mniejszy wpływ na nasze samopoczucie mają wszelkie okoliczności – elastycznie korzystamy z takiego obszaru siebie, który się sprawdza w danej sytuacji. Im mniej lubimy siebie, tym więcej jest warunków, które muszą być spełnione na zewnątrz, żebyśmy mogli poczuć się dobrze.
To od strony ilościowej. A jakościowo można pokusić się o charakterystykę ludzkich postaw w oparciu o przekonania o swoim miejscu w świecie, wśród innych. Osoby, które wskutek specyficznego wychowania uwierzyły, że są ważniejsze niż inni, reagują przede wszystkim buntem, szukając sposobów jak obejść zakazy, złamać je i nie zostać złapanym, zarobić na sytuacji kosztem innych – udowodnić, że jest się ponad tym co jest, że zmiany ich nie dotyczą. Ci, którzy nie mają odwagi działać, używają słów – krytykują i narzekają. Widzą swoje potrzeby jako większe niż innych, a ich utworzony w dzieciństwie mechanizm mówi: „Atakuj albo wykorzystaj, od tego zależy twoje życie.” Osoby, którymi kieruje przekonanie, że są mniej ważne od innych, reagują dostosowaniem. Przekonują siebie, że wcale nie potrzebowały tak bardzo tego, co zostało im zabrane, że można nagiąć swoje potrzeby do tego, co jest dostępne, że przecież da się przeżyć nawet o chlebie i wodzie, więc nie jest tak źle. Zabierają sobie „na zapas”, trenują wycofanie z życia, snują plany oszczędzania, żeby być gotowym na jeszcze gorsze. Ich mechanizm mówi: „Nie zajmuj sobą miejsca i uwagi, oddaj innym co możesz, udawaj, że cieszysz się tym, co ci zostało.” Osoby, które świadomie zmieniły swoje automatyczne przekonanie z dzieciństwa o swojej wyższości czy niższości wobec innych na przekonanie o równości z innymi ludźmi przyjmują ograniczenia, na które nie mają wpływu, ale nie poświęcają im swojej uwagi. Nazywają po imieniu swoje emocje i to, co w danej sytuacji tracą, ale swoją energię kierują na to, co jest do wykorzystania. Słuchają swoich potrzeb i starają się je realizować tak, jak na to pozwala sytuacja – odkrywają w ten sposób swoją kreatywność, co sprawia im radość i satysfakcję.
Walka z pustą połową szklanki sprawia, że tylko bardziej chce nam się pić, a frustracja narasta. Udawanie, że zadowala nas mniej niż połowa szklanki wody, kiedy w istocie jesteśmy spragnieni sprawia, że przestajemy czuć, czego potrzebujemy i coraz bardziej krzywdzimy siebie, co także rodzi negatywne emocje. Przyjęcie do wiadomości, że mamy pół szklanki wody i wykorzystanie jej wtedy, kiedy chce nam się pić, i tak, jak nam potrzeba podpowiada (małymi łykami lub jednym haustem, z dodatkiem cytryny lub miodu) sprawia, że czujemy się zadowoleni z życia, szczęśliwi. Za każdym razem to ta sama szklanka z tą samą ilością wody – ale inne nastawienie umysłu, inny sposób myślenia. To nie sytuacja decyduje o naszym samopoczuciu, a nasze przekonania. A jeśli dodamy do tego, że energia idzie za uwagą – czyli powiększamy to, na czym się skupiliśmy – to możemy dostać albo więcej zewnętrznych niedogodności, albo więcej wewnętrznych ograniczeń, albo więcej satysfakcji i frajdy. To nie sytuacja decyduje o naszej przyszłości, a nasze przekonania.
Czasem sobie myślę, że „tradycja” to taki zakamuflowany sposób na unicestwienie ludzkości 😀 Na przykład kiedy tradycja każe zjeść naraz dwanaście dań albo nawpychać się pączków (po które często należy stać w bardzo długich kolejkach), stać nad grobami na deszczu, wietrze czy mrozie, głodować, pić na umór albo sprzątać do upadłego…
Ale tak naprawdę to nie tradycja jest problemem. Kiedy tradycja jest inspiracją, przypomnieniem o czymś, spełnia pozytywną rolę, podtrzymuje świadomość. Staje się problemem, czymś szkodliwym, kiedy traktujemy ją jak przymus, wypełniamy ślepo jej nakazy wbrew sobie, swoim przekonaniom, swojemu samopoczuciu i zdrowiu.
Wszystko, co wybieramy w zgodzie ze sobą przynosi nam jakąś korzyść, w najgorszym razie zweryfikuje to, co o sobie myślimy. Wszystko, co robimy automatycznie, bo „inni tak robią” z dużym prawdopodobieństwem nam zaszkodzi, przyniesie negatywne emocje. Ale to nie wina pączka, śledzia czy korków na drodze, to kwestia naszego podejścia do nich.