Miłość polega elastycznym, nieschematycznym dawaniu i wymaganiu, zgodnie z bieżącymi potrzebami obu stron. Miłość jest jak moneta – na jednej stronie jest wyryte TAK, na drugiej NIE. Doświadczenia z dzieciństwa powodują, że mamy tendencję do schematycznej postawy – nadmiernego dawania lub zbytniego wymagania. Wtedy miłość zamiast stawać się silniejsza, więdnie i usycha – bo nie jest miłością, nie zauważa drugiego człowieka; jest wyuczonym schematem zachowania. I bez względu na to, czy są to zachowania moralnie oceniane jako „dobre” (jak poświęcanie się) czy jako „złe” (przemocowe), ich źródło i skutek są takie same: nie pochodzą z miłości i nie tworzą miłości.
Jak doświadczamy miłości w dzieciństwie, tak w nią wierzymy i tak ją później odtwarzamy dla siebie.
Jeśli rodzice okazują dziecku ciepło i zrozumienie tak samo jak sobie i wyjaśniają mu swoje intencje (dlaczego wybrali takie a nie inne zachowanie), dziecko doświadcza miłości. CZUJE się kochane i uczy się ROZUMIEĆ, na czym polega miłość.
Kiedy rodzice okazują dziecku ciepło i zrozumienie, ale nie zauważają własnych uczuć i nie mówią o nich, bo są zbyt skupieni na dziecku, wtedy dziecko CZUJE się kochane, ale nie uczy się kochać innych. Nie ROZUMIE, na czym polega miłość. Chce ją czuć, więc próbuje ją kupić lub wymusić na innych.
Kiedy rodzice nie okazują dziecku ciepła i zrozumienia, bo są zbyt skupieni na sobie, ale deklarują swoje uczucia do niego, wtedy dziecko nie CZUJE się kochane, ale stara się ROZUMIEĆ, że rodzice je kochają. Będzie próbowało poczuć miłość, próbując na nią zasłużyć, zapracować.
Kiedy rodzice nie okazują dziecku ciepła i zrozumienia ani nie mówią mu, że jest kochane, dziecko nie doświadcza miłości. Nie CZUJE jej i nie ROZUMIE, przestaje wierzyć w jej istnienie.
Wszyscy jesteśmy mieszanką miłości i lęku odziedziczoną po naszych rodzicach czy opiekunach. Trudno jest kochać dziecko zdrowo, kiedy samemu się choruje, mniej lub bardziej, bo nie można dać tego, czego się nie ma. Ale wbrew pozorom nie trzeba być idealnym, żeby nauczyć miłości. Wystarczy być szczerym, autentycznym. Nazywać dobrym to, co dobre, umieć się przyznać do tego, co dobre nie było i za to przeprosić.
Największą krzywdą jest nazywanie miłością tego, co nią nie jest, ponieważ wtedy dziecko szukając miłości, szuka czegoś zupełnie innego. Szuka krzywdy i cierpienia, które zlały się z miłością w jedno, zrosły się z jej definicją, wypaczyły jej znaczenie. I to zazwyczaj znajduje, przyciąga do siebie, tworzy.
Nie ten rodzic, który krzywdzi i przeprasza, najbardziej blokuje dziecku dostęp do miłości, a ten, który krzywdzi i twierdzi, że robi to w jej imieniu. Nie tylko rodzic zresztą, bo tak samo zachowujemy się w relacjach partnerskich (to tak apropos dzisiejszego „święta”).
Odbijamy otrzymaną nie-miłość w potrzebie doświadczania cudzej lub własnej krzywdy jako dowodu miłości. Oprócz doświadczenia i wzorców mamy jednak dwa własne odbiorniki – serce i umysł. Jeśli nie ma między nimi zgodności, jeśli CZUJEMY i ROZUMIEMY miłość inaczej, to wskazówka, że wymagamy auto-kalibracji.
