„Mózg jest jak komputer, działa według biologicznych algorytmów – generalizuje wnioski z jednego ważnego dla nas emocjonalnie zdarzenia, tworząc uniwersalną (i fałszywą tym samym) regułę, ale też pozwala na zmianę jednego typu zachowania bez powiązania z innymi obszarami – pozwala na istnienie sprzeczności, wydzielając dla każdego przekonania inny obszar działania. Na przykład jeśli ktoś nas wyjątkowo boleśnie skrzywdzi, możemy nabrać przekonania, że wszyscy ludzie są źli (generalizacja); ale nawet jeśli wierzymy, że sami jesteśmy źli, możemy bezinteresownie opiekować się wybraną osobą, nadal źle traktując pozostałych i podtrzymując swoje uogólnione przekonanie o sobie (rozdział obszarów). Jest to możliwe, bo umysł potrafi połączyć w całość nawet najbardziej sprzeczne dane, w razie potrzeby dzieląc nasz wewnętrzny świat na wiele małych światów – obszarów, które rządzą się odmiennymi zasadami. Nie potrafi jednak zlikwidować konfliktu emocji przypisanych do przeciwstawnych przekonań. Sprzeczne (mieszane) emocje oznaczają istnienie w umyśle przeciwstawnych, wzajemnie wykluczających się danych, i domagają się zweryfikowania tych starych zapisów, rozwiązania konfliktu. Może to zrobić tylko właściciel danego umysłu – za pomocą świadomych wyborów porządkujących ten system. Stąd umiejętność wglądu w swoje zachowanie i uczucia jest podstawowym narzędziem do osiągnięcia wewnętrznej harmonii i poczucia szczęścia. Dlaczego nie jest to umiejętność powszechna? Rozwój świadomości jest zakłócany przez tendencję do utożsamiania się na zmianę z emocjami lub automatycznym umysłem. Przypomina to błędne koło, z którego coś musi nas wyrwać, żeby obudzić świadomość.”
To fragment trzeciej części Mini-przewodnika „Kim jestem?”, który chętnie wyślę e-mailem (plik pdf) każdej zainteresowanej osobie, która w wiadomości prywatnej zgłosi taką chęć. Bezpłatnie, w zamian za jakiś gest wsparcia w sieci (najbardziej zależy mi na ocenach/opiniach książki w księgarniach internetowych, ale z wdzięcznością przyjmę każdy inny gest – polecenie, udostępnienie, polubienie strony na Fb, komentarz w zakładce Opinie na Fb).
Kiedy mówimy o emocjach, zazwyczaj mamy na myśli te negatywne, bo zakłócają nasz spokój i dobre samopoczucie. Jeśli ich nie rozumiemy, próbujemy z nimi walczyć albo działać pod ich wpływem, co zazwyczaj przynosi niechciane konsekwencje. W istocie negatywne emocje (czyli te odczuwane jako nieprzyjemne) są jak lampki kontrolne w urządzeniu: ostrzegają o nieprawidłowościach w systemie. Jeśli potrafimy je odczytać, potrafimy zapobiec awarii.
Paradoksalnie emocjom odczuwanym jako pozytywne nie poświęcamy tak wiele uwagi. Jak są to super, i już; szkoda, że tak rzadko, i tyle. Tymczasem te emocje też pełnią swoją rolę, wcale nie mniejszą niż te negatywne. Gdyby porównać „pracę” naszych emocji do budowy domu, to te negatywne pilnują fundamentów; pilnują, żeby dom był stabilny; pilnują spełnienia koniecznych do tego wymagań, i są w tym nieustępliwe, nie pozwolą nam budować na piasku, nie da się ich przekupić. Te pozytywne z kolei korzystają z tych fundamentów, żeby umożliwić nam stworzenie czegoś jedynego w swoim rodzaju – żeby umożliwić urzeczywistnienie jakiejś wizji, którą nosimy w sobie, wyrażenie naszej indywidualności, zrealizowanie naszych predyspozycji i talentów.
Nasze odczuwanie to nawigacja: to, co sprawia nam przykrość, to sprawy, którymi musimy się zająć, żeby nasze „fundamenty” nie spowodowały katastrofy budowlanej. To, co sprawia nam radość, to sygnał o kierunku, w jakim mamy iść, o kształcie, jaki mamy stworzyć, o marzeniu, jakie pragniemy spełnić w swoim życiu.
Większość z nas jest na tyle zmęczona atakami negatywnych emocji, że jedyne, o czym marzy, to ich brak, nawet kosztem tych pozytywnych. Gdyby jednak rzeczywiście te negatywne emocje przestały się pojawiać, i nie byłoby tych pozytywnych, okazałoby się, że bez wszelkich emocji nasze życie co prawda stało się spokojne, ale… puste. Bylibyśmy podobni do robotów, których nic nie rusza, ale też nic nie napędza; stracilibyśmy sens życia, bo to radość wskazuje nam, gdzie on jest.
To nie jest tak, że gdyby brakło negatywnych emocji, w ich miejsce pojawiłyby się pozytywne. One nie funkcjonują w ten sposób, mają różne zadania – jedne są strażnikami systemu i mówią, co naprawić, drugie są przewodnikami i mówią gdzie iść, co budować. Jedne pilnują naszego zdrowia i bezpieczeństwa, drugie wskazują nam kierunek samorealizacji.
Kiedy nie pozwalamy sobie na rozwijanie tego, co nam w duszy gra – swoich predyspozycji, talentów, pasji – tracimy radość, i jedynymi towarzyszącymi nam emocjami będą te negatywne, na dodatek rozmyte jak mgła, nie mówiące o specyficznym problemie, tylko o zapaści całego systemu. Kiedy tracimy kontakt z przewodnikami, strażnicy też przestają pełnić swoją rolę, poddają się – taki stan nazywamy depresją.
Kiedy aktywnie walczymy z negatywnymi emocjami, zagłuszając je używkami, atrakcjami wyzwalającymi adrenalinę i stałym towarzystwem innych ludzi czy ignorując je, tłumiąc lub racjonalizując (nadając im inne znaczenie), tracimy też kontakt z tymi pozytywnymi; próbujemy wywołać je sztucznie, zmusić do pojawienia się tam, gdzie naturalnie się nie pojawiają. Kiedy tracimy kontakt ze strażnikami, tracimy go również z przewodnikami, a wtedy pogrążamy się w kompletnym chaosie, pozbawiając się kontroli nad swoim życiem.
Kiedy toczy się w nas walka pomiędzy własną samorealizacją a spełnianiem cudzych oczekiwań, dopasowywaniem siebie do istniejących schematów, pozytywne i negatywne emocje pojawiają się na zmianę, z dużą i męczącą intensywnością – odzwierciedlają naszą wewnętrzną walkę, wewnętrzny konflikt na poziomie przekonań: strażnicy rywalizują z przewodnikami, próbując przekrzyczeć się nawzajem, i odczuwamy to tak, jakby dwie osobne siły ciągnęły nas w dwóch różnych kierunkach.
Kiedy jednocześnie weryfikujemy swoje krzywdzące przekonania o sobie (wyciszając w ten sposób negatywne emocje, które tracą powody, żeby się pojawiać) i staramy się robić jak najwięcej tego, co nas uszczęśliwia (co sprawia, że mamy po co budzić się kolejnego dnia), wtedy realizujemy siebie w równowadze. Im bardziej czujemy się silni, zdrowi, pewni siebie, tym większą mamy ochotę na nowe wyzwania, na doświadczanie życia. Kiedy strażnicy współpracują z przewodnikami jak jeden zespół, którym są w rzeczywistości, zaczynamy doświadczać szczęścia.
Przenosimy emocjonalne informacje z pokolenia na pokolenie. Nie musimy ich nazywać, manifestują się w naszym zachowaniu. Dzieci przejmują zachowania rodziców z całym zapisanym w nim emocjonalnym bagażem, którego nikt nie jest świadomy.
Każda wątpliwość dotycząca miłości, czyli każdy lęk zostają zapisane w człowieku w postaci przekonania jak w książce i przenoszą się jak choroba zakaźna tak długo przez pokolenia aż nie zostaną zneutralizowane za pomocą świadomości.
Nie możemy sobie wybrać emocji, które do nas przychodzą. Ale możemy wybrać, co z nimi zrobić.
Po pierwsze, możemy je ignorować, udawać, że wcale nie czujemy tego, co czujemy. Wtedy emocje się gromadzą i buzują jak młode wino, czekając, kiedy będą mogły się wydostać wspólnymi siłami. Jeśli widzimy kogoś reagującego nadmiarowo wybuchem emocji na jakiś drobiazg, to prawdopodobnie jest to jego reakcja na setny drobiazg tego typu – zignorował 99 poprzednich, aż w końcu nagromadzone emocje postawiły na swoim… Ignorowanie emocji prowadzi do utraty kontroli nad swoimi reakcjami, co zazwyczaj mocno nadwyręża nasze relacje międzyludzkie; zaczynamy być postrzegani jako nieprzewidywalni w reakcjach, więc nie jest to sposób godny polecenia. Nie wspominając o tym, że nawyk przechowywania nagromadzonych emocji powoduje choroby psychosomatyczne: ciało próbuje przekazać nam to, czego nie chcemy usłyszeć od emocji.
Po drugie, możemy dać się ponieść emocjom, wyrazić je natychmiast i bez ograniczeń. Problem w tym, że emocje wszystko znacznie wyolbrzymiają i po ich opadnięciu sami najczęściej widzimy, że przesadziliśmy. Inni tym bardziej, i nie zawsze są skłonni do pozostania w kontakcie z nami po naszym ataku gniewu czy histerii, zatem – jak wyżej – nie jest to sposób godny polecenia, jeśli chcemy utrzymać jakiekolwiek relacje międzyludzkie.
Po trzecie, możemy emocje… przeczytać. Bo negatywne emocje są informatorami, ostrzegają nas, że to nie jest właściwy kierunek. Jeśli zastanowimy się, co czujemy, spróbujemy to nazwać jak najbardziej precyzyjnie, znajdziemy odpowiedź dlaczego ta emocja się pojawiła – a wtedy możemy świadomie i dojrzale zareagować: tak, żeby nie skrzywdzić innych, a sobie nie napytać biedy. Często emocje powiązanie są ze skojarzeniami, których sobie nie uświadamiamy, np. irytuje nas człowiek, którego nie znamy, bo z jakiegoś powodu przypomina nam kogoś, kto kiedyś był wobec nas wyjątkowo niemiły – uświadamiając to sobie, stajemy się wolni od przymusu bycia niemiłym dla tego człowieka na zasadzie „bo go nie lubię i już”; co więcej, możemy świadomie zmienić to skojarzenie (czyli uniknąć pojawiania się tej emocji w podobnych przypadkach), traktując go nie jak czyjegoś klona, którym przecież nie jest, a jak każdą nową nieznaną osobę – z otwartością i życzliwością.
Warto też zdać sobie sprawę, że negatywne emocje zawsze w jakiś sposób związane są z naszą samooceną – dlatego może nie robić na nas wrażenia czyjaś uwaga rzucona pod adresem czegoś, co uznajemy za swoją mocną stronę, ale dojmująco poczujemy nawet drobiazg, jeśli powiązany jest z naszą słabą stroną. Stąd błędem jest szukanie winnego na zewnątrz – nie mamy kontroli nad innymi ludźmi i sytuacjami, i nawet jeśli uda nam się wykluczyć domniemane źródło naszych negatywnych emocji, to pojawi się ktoś nowy lub nowa sytuacja, bo prawdziwe źródło jest w nas, i tam też leży rozwiązanie problemu, całkowicie poza tym, co robią inni i jacy są. Nazywając swoje emocje i odraczając reakcje na nie do czasu ich zrozumienia nie tylko poprawiamy relacje z innymi, ale i swój wizerunek, samokontrolę, samopoczucie i samoocenę – a to powoduje, że negatywne emocje mają coraz mniej do roboty, więc pojawiają się coraz rzadziej. A czy nie o to nam właśnie chodzi?
Umysł dziecka jako pierwsze, bazowe dane zapisuje to, z czym się styka – czyli z poglądami, postawami i reakcjami opiekunów. Najsilniej zapisuje te schematy, które interpretuje jako najskuteczniejsze dla przetrwania. Kiedy stajemy się świadomi swojego dominującego sposobu reagowania emocjonalnego i wyzwalamy się z niego, umysł automatycznie próbuje stosować inny znany automatyzm – schemat drugiego rodzica, który przechowuje i wykorzystuje „awaryjnie” w jakimś pobocznym obszarze.
Innymi słowy świadomie występując przeciwko swojemu głównemu schematowi, nieświadomie uruchamiamy schemat zastępczy. Oznacza to, że jeśli odrzuciliśmy zachowania przemocowe, możemy zacząć wchodzić w rolę ofiary; jeśli walczymy z własnym wycofaniem, możemy stać się agresywnie dominujący; jeśli blokowaliśmy własne potrzeby, możemy stać się egoistyczni; jeśli pozwalaliśmy się obsługiwać, wyręczamy innych itp.
Złamanie schematu polega na tym, że dajemy sobie nowe, odmienne doświadczenia, tworzymy nowe, pozytywne skojarzenia. Żeby umysł uległ przeprogramowaniu, dla równowagi to doświadczenie musi być konsekwentnie i silnie odmienne od tego, które posiadamy. Dlatego łatwo jest wpaść w pułapkę zamiany jednego znanego schematu na drugi zamiast uwolnienia się od niego.
Zamiana schematu powoduje zmianę zachowania, ale nie negatywnych emocji, oznacza zmianę roli jednego rodzica na rolę drugiego. Złamanie schematu daje poczucie wolności wyboru, któremu towarzyszą pozytywne emocje, bo oznacza uwolnienie się od obu ról pełnionych przez rodziców, od wszelkich wzorców.
Czy chcąc dojść do światła idzie się w kierunku ciemności? Zatem czy do szczęścia idzie się drogą oznakowaną przez negatywne emocje? Czy nie pojawiają się po to, żeby nas ostrzec, że zboczyliśmy z drogi?
Czy można budować prawdę na kłamstwie? Czy można zbliżyć się do kogoś, kto autentyczność uważa za największą słabość, a wizerunek za największe osiągnięcie? Jaką prawdę mogą oferować ludzie, którzy używają cudzych wizerunków i cudzych słów, żeby otworzyć sobie drzwi? Czy cel uświęca środki?
Czy los/Wszechświat/Bóg jest złośliwy czy opiekuńczy? Należy z nim walczyć, żeby go przechytrzyć, czy należy z nim współpracować jak z perspektywą trenera? Jeżeli coś lub ktoś nie ma wstępu do twojego świata, to może nie dlatego, żeby cię ukarać, a dlatego, żeby cię chronić?
Zanim wyruszysz, upewnij się, że idziesz tam, gdzie prowadzą cię pozytywne uczucia, gdzie możesz tworzyć bliskość z autentycznymi ludźmi i gdzie los otwiera ci drzwi. Wtedy podróż staje się komfortowa i satysfakcjonująca, radosna. W przeciwnym przypadku podróż przez życie będzie ci przysparzać wewnętrznych konfliktów, dyskomfortu, rozczarowań i cierpienia.
Niespójne przekonania powodują, że utykamy w miejscu: robimy krok w jedną stronę, potem krok w drugą, i chociaż cały czas jesteśmy w ruchu, to zostajemy tam, gdzie byliśmy.
Niespójne przekonania to takie, które logicznie sobie zaprzeczają, ale ponieważ pochodziły od autorytetów, dziecięcy umysł przyjął je kiedyś bezkrytycznie i nadal próbuje ze sobą pogodzić, każąc nam być kimś innym w jednym obszarze, a kimś innym w drugim; albo dążyć do czegoś wybierając drogę, która prowadzi w odwrotnym kierunku.
„Żeby było dobrze, najpierw musi być źle”, „żeby być szczęśliwym, trzeba pozwolić się krzywdzić (źle traktować fizycznie lub emocjonalnie)”, „nie można być zdrowymi silnym, bo się zostanie wykorzystanym”, „trzeba być silnym i podporządkowanym/grzecznym i przebojowym”, „żeby być sobą, należy się przebrać albo ukryć”, „dobrze jest mieć rację i ustępować innym”, „najlepiej być sławnym i anonimowym”, „należy słuchać we wszystkim innych i być liderem”…
Sprzeczne przekonania nie tylko nigdzie nas nie prowadzą, ale powodują nieustanne napięcie – bo za czymkolwiek idziemy, natychmiast coś ciągnie nas w przeciwną stronę, a kiedy zmieniamy kurs – przeciwstawna siła ciągnie nas z powrotem.
Negatywne przekonania (o sobie, innych ludziach, życiu) odbierają nam radość, satysfakcję, motywację do działania. Kolidujące ze sobą przekonania zamykają nas jak w klatce i bez względu na ilość podjętych działań pozostawiają nas z uczuciem bezsilności.
Czy można zmienić drugiego człowieka, czy możemy sprawić, że ktoś zmieni się całkowicie? I tak, i nie. Nie siłą. Ludzie często zmieniają swoje zachowanie pod wpływem nacisku, presji, bojąc się odrzucenia lub utraty czegoś, na czym im zależy, ale jest to zmiana pozorna: kiedy znika przymus, znika też owo zachowanie. Rodzice wychowujący dzieci metodą silnego autorytetu wymuszającego posłuszeństwo nie zdają sobie sprawy, że kreują dzieci posłuszne, ulegające wpływom, które z czasem jedynie zmieniają autorytet z rodzicielskiego na rówieśniczy, wciąż pozostając pod wpływem cudzego myślenia, cudzej filozofii. Nie akceptacją. Często myślimy, że akceptując kogoś bezwarunkowo, sprawimy, że on sam się zmieni zgodnie z naszymi oczekiwaniami, „odwdzięczy” nam się. To nie działa – jeśli akceptujemy czyjeś krzywdzące zachowanie (a zachowanie jest wyborem, nie cechą stałą osoby), to przyzwalamy na jego eskalację – tak rodzi się m.in. przemoc domowa. Nie perswazją. Żadne słowa i przykłady, żadna ilość tłumaczenia nie przekona kogoś, kto ma odmienne doświadczenie. Jego logika może się zgodzić z argumentacją, ale jego emocje popchną go do zachowania spójnego z tym, co wie o życiu ze swojego doświadczenia. Dziecko, które przeżyło dzięki kradzieżom nie potrafi – później, kiedy już kraść nie musi – szanować cudzej własności, choć wie, że inni uważają, że kradzież jest zła, szkodliwa, niemoralna, zakazana. Ale może raz na zawsze przestać kraść, jeśli nowe doświadczenie zweryfikuje stare: jeśli przeżyje silne negatywne emocje związane z kradzieżą i powstanie nowe – nie pozytywne, a negatywne skojarzenie z tym zachowaniem; jeśli na przykład owo dziecko zostanie dotkliwie okradzione z czegoś, co ma dla niego dużą wartość emocjonalną i zrozumie, że jego kradzieże powodują takie same silne emocje u innych ludzi, istnieje szansa, że to nowe doświadczenie zmieni jego myślenie i zachowanie. Więc tak – jeśli dostarczymy człowiekowi innego, odmiennego doświadczenia niż to, które ma i które przez pewne założenia w myśleniu kieruje jego zachowaniem. Jeśli potrafimy sprawić, żeby człowiek głęboko poczuł, że to, co robi, krzywdzi i jego, i innych. Tylko silne emocje mogą rozbić stary schemat myślenia wynikający z jakiegoś losowego doświadczenia i sprawić, że ktoś zrezygnuje z niewłaściwych nawyków.
To nie doświadczenie ani sposób rozumowania najbardziej różni nas od siebie, ale skojarzenia emocjonalne. To one powodują, że to, co dla jednego nie ma znaczenia, jest ogromnie ważne dla kogoś innego; że coś jest dla kogoś łatwe i proste, bo kojarzy się z miłością i radością, a dla kogoś innego trudne i bolesne, bo kojarzy się z bólem i odrzuceniem. Jeżeli spieramy się o fakty, nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Jeśli zrozumiemy uczucia, porozumienie przyjdzie samo.
Dzieci powtarzają lub odwracają schemat reagowania emocjonalnego znany z domu. Kiedy negatywne emocje rodziców krzywdzą dziecko, ono albo powtarza ten sposób, odreagowując na innych swoje frustracje, albo odwrotnie – uczy się tłumić i maksymalnie kontrolować własne emocje, wierząc, że jeśli ono będzie w porządku, inni też się „naprawią”.
Nadmiarowe i rozhamowane wyrażanie emocji nie oznacza, że ktoś czuje silniej niż inni, podobnie jak niewyrażanie emocji nie oznacza, że się ich nie odczuwa; jedno i drugie jest wyuczoną reakcją na ten sam bodziec.
Zarówno nadmiarowe wyrażanie swoich emocji, jak i niewyrażanie ich prowokują tę samą (lub uzupełniającą schemat) reakcję z drugiej strony relacji, czyli w obu przypadkach pozostaje problem z negatywnymi emocjami, które krzywdzą – albo niekontrolowanie wylewają się na zewnątrz raniąc innych, albo nagromadzone wybuchają wewnątrz.
Dopiero świadomość własnych emocji i umiejętność komunikowania ich w zdrowy sposób powoduje, że schemat zostaje złamany – reakcje stają się adekwatne, czyli różnorodne, w zależności od sytuacji i rodzaju relacji z drugim człowiekiem.