W procesie wychowania i socjalizacji rozwijamy pewne części siebie bardziej niż inne. Dzieje się to w zależności od wsparcia i wymagań naszego otoczenia, szczególnie osób dla nas ważnych. Gdzieś przesuwamy swoje granice kosztem innych osób, bo nam na to pozwalają. Gdzieś indziej oddajemy swoje „terytorium” pod cudzym naciskiem, czyjąś presją. Im mniej wewnętrznie zrównoważeni są ludzie, którzy nas otaczają, tym bardziej my sami uczymy się funkcjonować w taki sam sposób. Niezależnie od tego, czy naśladujemy innych czy im się przeciwstawiamy, zamykamy siebie w schemacie, który ma dwa skrajne końce, dwie skrajne role: reagujemy jak zależne dziecko, albo mający władzę rodzic. Wykonujemy albo wydajemy polecenia. Puszczamy innych przodem albo wpychamy się przed nich. Jesteśmy albo ofiarami albo agresorami. Krzyczymy albo płaczemy. Słuchamy innych albo mówimy o sobie. Zagadujemy na śmierć albo milczymy. Pędzimy bez tchu albo śpimy. Robimy wszystko naraz albo padamy i tkwimy w bezruchu. Żądamy cudzego albo oddajemy własne. Atakujemy albo się bronimy.
Miotamy się pomiędzy zwycięstwem a porażką i nic nie przynosi nam spokoju ani dobrego samopoczucia. Narasta jedynie zmęczenie i rozczarowanie. Te emocje mówią nam, że działamy w schemacie „lepszy – gorszy”, „zwycięzca – przegrany”. Jest to wbrew naszej naturze, która każe nam szanować siebie i innych na równi.
Silne jednorodne wzorce w dzieciństwie prowokują nas do przeciwstawiania się im. Szukamy ich odwrotności, drugiego ekstremum, stwarzamy rozbieżności. Rozbieżne wzorce już same w sobie powodują sprzeczne przekonania i funkcjonowanie w skrajnych rolach. Przerzucamy się z jednego krańca w drugi, jakbyśmy w różnych sytuacjach (wobec różnych „wyzwalaczy”) używali różnych tożsamości. To bardzo męczące, wyczerpujące energetycznie i emocjonalnie. Jednocześnie jest jednak konieczne, żebyśmy poznali swoją wszechstronność i zdali sobie sprawę z możliwości wyboru swojego zachowania (mogę tak i tak, umiem tak i tak). Jeśli to sobie uświadomimy, możliwe staje się wyjście poza ten schemat, znalezienie równowagi.
Jeśli uda nam się zaobserwować, gdzie zachowujemy się jak emocjonalne dziecko (bezbronna ofiara innych ludzi i okoliczności), a gdzie jak emocjonalny rodzic (nadużywający kontroli), to możemy przestać pełnić te nienaturalne role, które przysparzają nam mnóstwa negatywnych emocji. Wystarczy uświadomić sobie, że bez względu na stare zapisy w naszym umyśle, w rzeczywistości nie jesteśmy już dziećmi (nikt nie ma nad nami kontroli, jeśli jej komuś nie oddamy) i nie jesteśmy wobec innych ludzi „rodzicami”, bo de facto nie mamy nad nimi władzy, a nawet żadnego prawa, żeby decydować za nich, pouczać ich czy chronić, działać za nich, w ich imieniu. Kiedy zadamy sobie pytanie „kim jestem?” i odkryjemy, że w rzeczywistości to my i tylko my mamy władzę nad sobą i tym samym kontrolujemy własne życie, to przestajemy utożsamiać się z tymi rolami znanymi z dzieciństwa, stajemy się autonomiczni, zrównoważeni, stabilni – dorastamy emocjonalnie. Nauczenie się tej nowej roli wymaga uważności – żeby „złapać się” na emocjach i reakcjach z poziomu dziecka czy rodzica, oraz treningu – żeby zmienić tę reakcję wbrew swoim automatyzmom.
Na przykład jeśli ktoś zachowuje się wbrew naszym oczekiwaniom, a my demonstrujemy swoje emocje fochem, płaczem, wykrzykiwaniem swoich żali, wygłoszeniem kazania czy wywieraniem presji, to nie ma w tej relacji partnerstwa, jest zmienny układ rodzic-dziecko (zamiana ról może się dokonywać nawet w trakcie jednej wymiany zdań, choć najczęściej w danej sytuacji jedna osoba reaguje z poziomu dziecka, druga z poziomu rodzica, a w innej sytuacji może być odwrotnie). Jeśli potrafimy nazwać swoje emocje (jestem rozczarowany/a, mam poczucie krzywdy, czuję się rozżalona/y, jestem wściekły/a, itd.) i zrozumieć skąd pochodzą (czy odzywa się w nas bezsilne dziecko – ofiara innych lub zlekceważony, urażony rodzic tracący kontrolę), to taka autodiagnoza jasno nam pokaże, że nasz umysł nie zaktualizował się do tego, co jest – do roli dorosłego, do bycia partnerem dla innych ludzi. Musimy go przeprogramować „ręcznie” – dać sobie doświadczenie, że postawa partnerska (samoświadomość i aktywne wybieranie) opłaca się emocjonalnie znacznie bardziej niż tkwienie w starych rolach, które odbierają nam moc (każą czekać na litość innych lub popychają do ich kontrolowania).
Gdyby przyjrzeć się z boku, to większość naszych interakcji cechuje komunikacja z roli dziecka lub z roli rodzica. Są tam dziecięce emocje (bezradność na zmianę z próbami kontrolowania sytuacji) i dziecięce przekonania (że na nic nie mamy wpływu, albo że możemy mieć wpływ jedynie poprzez jakąś formę przemocy). Takie relacje nie są satysfakcjonujące i zawsze przynoszą lub pozostawiają negatywne emocje, „emocjonalnego kaca”.
Kiedy świadomie zobaczymy w sobie osobę dorosłą, niezależną, dokonującą wyborów i ponoszącą konsekwencje tych wyborów, zyskujemy prawdziwy wpływ na swoje życie i możemy tworzyć relacje partnerskie z innymi ludźmi. Oznacza to, że nie szukamy winy na zewnątrz siebie, w innych ludziach i sytuacjach, a przyglądamy się swoim wewnętrznym sterownikom („jak mogę to zrobić inaczej”); że bierzemy odpowiedzialność za wszystko, co robimy, i uczymy się na swoich błędach; że nie obarczamy innych swoimi negatywnymi emocjami, tylko próbujemy je zrozumieć i wykorzystać do poprawy swojego samopoczucia; że uczymy się komunikować z innymi jasno i otwarcie; że szanujemy zarówno siebie, jak i innych, przyznając obu stronom te same prawa, jeden standard.
Dojrzewając emocjonalnie zamieniamy nieaktualne przekonanie „mogę być dzieckiem albo rodzicem” na „jestem dorosły i niezależny”; przekonanie „mogę wygrać albo przegrać” na „możemy współpracować”; przekonanie „jestem ważniejszy/mniej ważny” na „jesteśmy jednakowo ważni”. Jest to przejście od dziecięcego „ja” do dojrzałego „my”. Tam prowadzą nas nasze emocje, jeśli zechcemy i nauczymy się ich słuchać. Niektórzy docierają do takiej dojrzałości emocjonalnej jeszcze przed osiągnięciem dorosłości, inni nie dorastają do partnerstwa nigdy, bez względu na wiek metrykalny.
