Rodzimy się bez przekonania, jacy jesteśmy. Pierwsze określenia, jakie słyszymy o sobie, bierzemy za fakt. Wierzymy w nie, więc zachowujemy się zgodnie z nimi. Reakcje innych na nasze zachowanie potwierdzają, że jest tak, jak myślimy, więc nie ma powodu, żeby w to wątpić ani to podważać, tym bardziej z tym walczyć. I możemy nigdy – przez całe życie – nie dowiedzieć się, kim moglibyśmy być bez tych barier utworzonych przez pierwsze, najczęściej przypadkowe założenia…
Każdy z nas może być tym, kim ktoś go nieświadomie zaprogramował – albo tym, kim wybiera być wbrew swojemu wcześniejszemu doświadczeniu.
Einstein powiedział, że najważniejsza decyzja, jaką każdy z nas podejmuje to przekonanie czy żyjemy w przyjaznym czy we wrogim wszechświecie.
Coś w tym jest. Jeśli ktoś wierzy, że gospodarz jest przyjaznym i dbającym o niego człowiekiem, będzie używał drzwi, które są otwarte, bo wierzy, że tylko za nimi znajdzie to, czego potrzebuje.
Jeśli ktoś wierzy, że gospodarz chce ukryć przed nim to, co ma najlepszego, będzie wyłamywał każde zamknięte drzwi, nie bacząc na ponoszone koszty.
Jedni wierzą, że ich gospodarzem jest Miłość, inni, że Lęk. A każde przekonanie jest samospełniającą się przepowiednią.
W sferze fizycznej i intelektualnej dość łatwo zauważyć, że ktoś ma „braki z dzieciństwa” – nie potrafi czegoś, co dla większości ludzi wokół niego jest standardem. W sferze emocjonalnej jest to znacznie trudniejsze do zauważenia z zewnątrz, bo wgląd w czyjąś sferę emocjonalną mamy ograniczony, utrudniony, pośredni. A właśnie w tej sferze ukrywają się pozostałości myślenia o sobie w kategoriach dziecka, które sabotują nam życie nie mniej – a nawet bardziej – niż brak fizycznych umiejętności czy wiedzy. Wszędzie tam, gdzie „z automatu”, nieświadomie przybieramy postawę dziecka (aktualną kiedyś, ale nie zaktualizowaną do tego, co jest teraz), tworzymy problem w swojej rzeczywistości – zgrzyt, niedopasowanie, nierównowagę.
Postawa dziecka opiera się na sposobie myślenia o sobie jak o osobie zależnej, pozbawionej możliwości wyrażania siebie i decydowania o sobie. Jest odbiciem postawy rodziców – tam, gdzie rodzice byli nadopiekuńczy, tworzy się przekonanie „potrzebuję stałego wsparcia”; tam, gdzie rodzice byli autorytarni – „nie dam rady, nie wygram”.
Przekonanie „potrzebuję stałego wsparcia” rodzi potrzebę bycia wśród ludzi i utrzymywania z nimi kontaktu/relacji za wszelką cenę oraz paniczny lęk przed byciem samemu. Takie przekonanie sprawia, że skupiamy się na innych ludziach jak na dostawach jedzenia gwarantujących przeżycie.
Przekonanie „nie dam rady, nie wygram” rodzi potrzebę unikania ludzi i relacji z nimi jako źródła potencjalnych konfliktów oraz tendencję do wybierania samotności jako mniejszego zła. To przekonanie sprawia, że izolujemy się od innych jak od problemów i nie wierzymy ani w szanse powodzenia swoich działań, ani tym bardziej w szanse od losu.
Oba przekonania powodują odczuwanie przymusu dostosowania się do innych, silną obawę przed krytyką oraz lęk przed zdefiniowaniem i wyrażaniem siebie, szczególnie w opozycji do innych. Takie przekonania sprawiają, że nie wykorzystujemy swojego potencjału i rezygnujemy ze swojego dobrego samopoczucia.
Na podstawie obserwacji zachowania rodziców czy opiekunów nieświadomie tworzymy sobie generalne przekonanie, że jesteśmy lepsi, ważniejsi od innych lub że inni są lepsi, ważniejsi od nas.
To przekonanie działa jak niewidzialna nakładka na nasze myślenie i spostrzeganie, i może zniekształcać nasze relacje z innymi przez całe życie.
Powoduje ono powstanie podwójnego standardu: na innych prawach traktujemy siebie, a na innych prawach pozostałych ludzi, i robimy to zupełnie automatycznie, „z klucza”, z którego istnienia nie zdajemy sobie sprawy. Dlatego chociaż często widzimy, że nam się to w życiu ani nie sprawdza, ani nie opłaca, to wciąż automatycznie interpretujemy rzeczywistość pod swoje założenie, jakbyśmy chcieli na siłę przekonać sami siebie, że naprawdę jesteśmy gorsi czy lepsi od innych.
Dopiero kiedy nastąpi coś, co silnie podważy to przekonanie z okresu pierwszych naszych doświadczeń, możemy stać się świadomi jego istnienia i zweryfikować je zgodnie z tym, w co naprawdę wierzymy.
To, co świadomie lub nieświadomie przekazywali nam rodzice w relacji z nami jako dziećmi, staje się naszą postawą wobec świata i innych ludzi.
Jeśli było to: „Uwielbiam Cię, jesteś całym moim światem”, oczekujemy, że świat będzie nas uwielbiał, a jeśli nie zamierza, staramy się go do tego zmusić.
Jeśli było to: „Przeszkadzasz, zajmij się sobą”, czujemy się nieważni, rezygnujemy z siebie dla innych, staramy się usuwać innym z drogi.
Jeśli było to: „Jesteś moją wizytówką, pokaż moim znajomym jaki jesteś fantastyczny”, próbujemy zasłużyć na miłość i akceptację przez gwiazdorzenie, bycie na pierwszym planie.
Jeśli było to: „Jesteś lepszy/gorszy od swojego rodzeństwa”, mamy tendencję do rywalizacji w każdych okolicznościach.
Raz ustawiony autopilot działa dopóki go świadomie nie przestawimy.
Pierwsze doświadczenia i obserwacje w naszym życiu są jak suwaki na konsoli – unikalnie programują nasz sposób myślenia, a więc i nasze relacje ze sobą i światem zewnętrznym.
Próbujemy sterować tym, co materialne, wytworami naszego myślenia – próbujemy zmieniać innych ludzi, zmieniać sytuacje. Ale dopóki nie zmienimy naszego myślenia, wciąż od nowa będziemy wytwarzać to samo. Możemy zmienić jedynie dekoracje – robić to z innymi ludźmi, w innych okolicznościach – ale i tak wytworzymy ten sam rodzaj relacji, oparty na tym, w co gdzieś głęboko wierzymy na podstawie pierwszych doświadczeń; często przypadkowych doświadczeń, które jednak stały się naszymi nieświadomymi generalnymi przekonaniami.
Przymusy tworzone przez ego każą nam się nerwowo spieszyć z lęku, że coś stracimy, że coś nas ominie i w efekcie powodują katastrofę. To tak jakby samolot przyspieszał maksymalnie swój lot – a potem nie miał gdzie wylądować, bo nikt się go nie spodziewał w tym czasie.
Rzeczywistość jest partnerem, dopóki prowadzimy z nią dialog, ale kiedy zaczynamy ją zmuszać, obchodzić, oszukiwać, naginać do swoich potrzeb – odpłaca nam tym samym.
Ludzki umysł zna tylko to, czego sam doświadczył – na tej podstawie tworzy scenariusze przyszłości. Jeżeli rzeczywistość odbiega od takiego scenariusza, umysł kwalifikuje to jako problem, stratę. Właśnie ten moment wyrywa nas z harmonii z tym co jest – zaczynamy działać gorączkowo, żeby problemowi zapobiec lub go odwrócić, przestajemy słyszeć głos swojego prawdziwego ja i widzieć to, co naprawdę się dzieje.
Możemy albo poddać się przekonaniu umysłu opartego na przeszłości, pójść za lękiem i walczyć o to, co się zna i tworzyć w kółko to samo albo zignorować to przekonanie i zaufać miłości, która proponuje inne rozwiązania.
Ci, którzy wierzą, że wszystko im się należy, muszą doświadczyć, że na coś trzeba zapracować. Ci, którzy wierzą, że trzeba ciężko pracować, żeby coś w życiu osiągnąć, potrzebują doświadczyć manny z nieba. Bo jedno i drugie bywa prawdą, ale żadne nie jest prawdą absolutną, jedyną, bez wyjątków.
Wykazujemy generalną tendencję w jednym kierunku, ale w istocie zachowujemy jedno i drugie przekonanie w różnych obszarach – dlatego coś w życiu idzie nam jak z płatka bez wysiłku, a coś innego jak po grudzie, bez efektu.
Jednym z najbardziej fałszywych i niszczycielskich założeń naszych umysłów jest przekonanie o tym, że żeby mieć, musimy innym zabrać; że nasz zysk musi odbywać się kosztem innych. Na tym założeniu bazuje każdy materialny system tworzony przez człowieka, bo zakłada wyższość jednych ludzi nad innymi.
Ale to nie jest reguła, którą rządzi się energia Wszechświata. Wobec energii Wszechświata wszyscy jesteśmy równi, a wychodząc z tego założenia i dając innym jak sobie, zyskujemy znacznie więcej niż im odbierając.
Każdy z nas ma pewien obszar siebie zamknięty przez lęk, gdzie nie chce zaglądać.
Takie przekonanie jest jak wielki ropień – każde dotknięcie w pobliżu sprawia ból, więc tego unikamy, ze wszystkich sił próbując zapomnieć, że tam jest. Co więcej, próbujemy zmusić resztę świata, żeby trzymała się od tego miejsca z daleka. I paradoksalnie, kiedy nam się to udaje, ponosimy największą porażkę – jesteśmy skazani na życie z czymś, co nas ogranicza i co nam przysparza bólu.
Na szczęście zazwyczaj reszta świata ma inne ustawienia niż my i ani w ząb nie rozumie, dlaczego miałaby to robić, albo nawet chce, ale nie potrafi działać tak uważnie, żeby nie wzbudzić bolesnego skojarzenia. Tym samym wyświadcza nam przysługę, bo dotykając wciąż naszego bolącego miejsca zmusza nas do przecięcia tego ropnia i pozbycia się go – razem z bólem, który sprawia.