Wyróżnione

❗️Mój blog się przeprowadza❗️

(post przypięty)

W ciągu najbliższych miesięcy będę weryfikować i przenosić wpisy – poczynając od najstarszych – na swoją stronę alicjazdankowska.pl

Oznacza to, że blog będzie systematycznie chudł, ale na razie wciąż będzie żył, bo będę kontynuować zamieszczanie tu nowych wpisów dopóki nie przeniosę wszystkiego. 

Bardzo serdecznie dziękuję wszystkim odwiedzającym z 22 krajów za okazane zainteresowanie – w zeszłym roku zajrzeliście tu kilkadziesiąt tysięcy razy, tyle co w trzech poprzednich latach razem wziętych. Mam nadzieję, że kiedy ten blog zniknie, będziecie mi towarzyszyć w nowym miejscu. Zapraszam serdecznie, do zobaczenia 👋

Lustra

Poszerzanie naszej świadomości siebie następuje cały czas, mimowolnie, w odpowiedzi na to, z czym się spotykamy. Im bardziej stałe jest nasze środowisko, tym wolniej. Im bardziej świadomie zastanawiamy się nad sobą i swoimi reakcjami, tym szybciej.

Czasami jednak napotykamy na blokady – kiedy jakaś emocja, założenie czy przekonanie nie pozwalają nam zmienić perspektywy i zobaczyć rzeczy takimi jakie są. Wtedy potrzebujemy „lustra” – kogoś, kto w tym obszarze nie ma blokad i może pomóc nam dopełnić obraz ze swojej perspektywy.

„Lustrami” mogą być różne osoby w różnych momentach i różnych sprawach. Ale czasem zdarza się, że spotykają się ludzie ukształtowani tak odmiennie, a rozumiejący się intuicyjnie tak doskonale, że są odpowiedzią na wszystkie pytania dla siebie nawzajem. Jeśli obie strony są zainteresowane rozwojem swojej świadomości, powstaje unikalne i bezcenne partnerstwo duchowe, a rozwój świadomości u obu stron jest wtedy znacznie przyspieszony.

Kiedy zakładamy, że czas jest liniowy, tak jak pojmują go nasze umysły, wcielenia duszy rozumiemy jako kolejne odseparowane od siebie życia, jak punkty na linii narysowanej na kartce. Gdyby przyjąć, że czas nie istnieje, jak twierdzą osoby obdarzone zmysłem pozwalającym na widzenie energii, to oznaczałoby, że wszystko dzieje się tu i teraz, jak punkty w przestrzeni – wszystko jest połączone, ale nic nie jest wcześniejsze ani późniejsze. Nawet jeśli próbujemy wyobrazić sobie powrót do własnej przeszłości jak w filmie „Interstellar”, to nadal jest tp myślenie liniowe. A jeśli żyjemy w modelu przestrzennym? Może potencjalnie możemy mieć dostęp do wszystkich doświadczeń swojej duszy? Może dusza prowadzi życia równoległe i potencjalnie „w swoim czasie” możemy spotkać swojego duchowego bliźniaka, swoje własne inne wcielenie, swoje własne „lustro”? 

Mając tylko własną perspektywę, widzimy rzeczywistość liniowo, w 2D. Mając  jednocześnie dwie perspektywy, możemy zobaczyć rzeczywistość przestrzennie, w 3D: jak każda energia, każdy wybór, zasila lub osłabia nas samych jednocześnie w tych dwóch postaciach, w dwóch miejscach, w dwóch życiach; jak wpływa na wszystkich, którzy są obok. Gdybyśmy mogli zobaczyć rzeczywistość z perspektywy wszystkich swoich wcieleń, zobaczylibyśmy, że dotknęliśmy wszystkiego i wszystkich, że JESTEŚMY wszystkim. Że Wszechświat doświadcza sam siebie na różnych poziomach jak my doświadczamy siebie w swojej fizyczności, umysłowości, emocjonalności i duchowości, a każdą z tych sfer w swoich częściach i „atomach”. Że nie istnieje „wcześniej” i „później”, ani „lepszy” i „gorszy” człowiek, ani „niższy” czy „wyższy” poziom, bo wszystko jest jednym ogromnym organizmem: wszystko jest nami i my jesteśmy wszystkim. Czucie to wie, ale intelekt sobie z tym nie radzi. Dlatego czasem zostajemy wpuszczeni „za kulisy”: ktoś, kto widzi więcej użycza nam swojej perspektywy, a my użyczamy jej sobie w innym wcieleniu i innym ludziom. I niekoniecznie w tej (czy jakiejkolwiek) kolejności ;D

Aktywacja świadomości

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie… film przyrodniczy o niedźwiedziach 😀 Przyszło mi na myśl, że młode pozostają z rodzicem tak długo, aż nauczą się jak przetrwać – aż przećwiczą zachowania konieczne do poradzenia sobie samemu w trudnych sytuacjach. Kolejna myśl była taka, że chyba za bardzo identyfikujemy się ze zwierzętami, a za mało używamy tego, co nas od nich różni – świadomości. W przeciwieństwie do zwierząt mamy umiejętność samoobserwacji, samorefleksji, a nasz umysł potrafi przenosić się w czasie do przeszłości i przyszłości. Daje nam to nowe sposoby zarządzania sobą i powoduje, że możemy skupić się na czymś więcej niż tylko przetrwaniu. Pytanie brzmi, czy rzeczywiście z tego korzystamy?

U zwierząt instynkt i umysł to narzędzia mające zapewnić przeżycie i rozmnożenie się; sterują one zachowaniem zwierzęcia bezpośrednio. To, z czym niedźwiedź przyszedł na świat, i to, czego się nauczył przy matce, decyduje o tym, jak długo będzie żył i jak dobrze poradzi sobie ze zmiennymi okolicznościami. Niedźwiedź nie może niczego sobie zaplanować ani zdecydować o zmianie swojego myślenia czy reagowania – niedźwiedź czuje (strach, głód, zimno) i odpowiada wyuczonym lub instynktownym zachowaniem.

My, ludzie, też tak robimy: czujemy emocje i pozwalamy im decydować o swoim zachowaniu zgodnie z wrodzonymi predyspozycjami i otrzymanym społecznym oprogramowaniem: jedni walczą, inni się podporządkowują; jedni rywalizują, inni tworzą coś własnego, odrębnego; jedni dbają o innych, drudzy o siebie. Nasze umysły przejmują władzę, nieustająco wyszukują zagrożenia i włączają w nas tryb walki o przetrwanie. A że te umysły działają w przeszłości i w przyszłości, nie reagujemy na to, co dzieje się tu i teraz jak zwierzęta, ale także na to, co sobie przypomnimy i na to, co sobie wyobrażamy. Ta właściwość ludzkiego umysłu powoduje, że się „zapętlamy”, a nasze zachowanie zamiast pomagać nam w przetrwaniu, zaczyna nam to przetrwanie coraz bardziej utrudniać.

Ten kryzys ma swój cel: obudzenie świadomości czyli uzmysłowienie sobie, że jesteśmy czymś więcej niż nasze narzędzia: myśli, emocje i ciało – że mamy moc tym wszystkim zarządzać. Co więcej – dar świadomości przekierowuje nas z rywalizacyjnej walki o przetrwanie na radosną samorealizację; ze świata, w którym jedni zabierają drugim, do świata, w którym wszyscy się wspierają, wymieniają i uzupełniają. 

Brzmi jak fantazja, ale tak naprawdę te dwa światy dzieli tylko jedno przekonanie oparte na pytaniu: kim jestem i kim są dla mnie inni? Albo, jak proponował Albert Einstein: czy Wszechświat jest miejscem wrogim czy przyjaznym? Jeśli przeważa w nas lęk, ustawiamy siebie w opozycji do innych: bronimy się, walczymy, rywalizujemy, porównujemy, oceniamy, tworzymy hierarchie, walczymy o przetrwanie – jak niedźwiedzie. Jeśli przeważa w nas miłość, rozumiemy, że jesteśmy częścią wszystkiego co jest, i cokolwiek robimy innym czy swojemu otoczeniu, robimy sobie, bo żyjemy w tym środowisku, czerpiemy z niego.

Ludzki umysł pozostawiony sam sobie jest jak sztuczna inteligencja z thrillera: pozbawiony danych z czucia obraca się przeciwko swojemu właścicielowi. Ten sam umysł zarządzany świadomie przez nasze ja, zasilany danymi z czucia, to czarodziejska różdżka, mogąca wyczarować to, czego jeszcze nie widzieliśmy ani nie doświadczyliśmy. Bo nasza świadomość to zrozumienie swojej natury, uzupełnienie swojego ja o sferę duchową, wprowadzenie duchowości do swojej tożsamości. Kiedy tego nie robimy, tracimy swoją ludzką autentyczność, a wtedy cierpimy, bo ból chce nas obudzić, wyrwać ze świata przetrwania, który z natury rzeczy nie jest naszym światem.

Kiedy nie słuchamy swoich emocji i uczuć (języka Wszechświata) i nie próbujemy ich zrozumieć, uruchomić świadomości (komunikacji, połączenia z Wszechświatem), porzucamy siebie, swoje prawdziwe ja. To porzucenie w czuciu to właśnie definicja traumy, która tworzy blokadę energetyczną w ciele, umyśle i emocjach, zatrzymując nasz rozwój i rozkwit. Radzimy sobie z traumą na różne sposoby. Albo przez dostosowanie (poddanie się temu co boli) – wtedy powoli tworzą się dolegliwości, zaburzenia fizyczne i psychiczne, choroby. Albo przez rozpaczliwy i ślepy bunt przeciwko temu co boli – wtedy niszczymy siebie wprost: wchodzimy w ogień, skaczemy z mostu, wystawiamy się na to, co może nas skrzywdzić. Albo przez ucieczkę – wtedy szukamy ulgi w tym, co nas oderwie od tego, co boli: w świecie wirtualnym, w substancjach psychoaktywnych, w zachowaniach, które mają nas choć na chwilę zabrać z miejsca, w którym nie chcemy być – ale tym samym silnie nas od siebie uzależniają, zabijają na raty. 

W skrócie można powiedzieć, że odcięcie od czucia, zablokowanie swojej świadomości powoduje śmierć za życia: powolne lub gwałtowne niszczenie siebie, swojego potencjału, swojej radości z życia. Jeśli myślimy, że jesteśmy jak niedźwiedzie, będziemy żyć jak niedźwiedzie, z tą różnicą, że niedźwiedź nie ma innej opcji, a człowiek ma, więc go to z natury nie satysfakcjonuje, przysparza cierpienia i problemów. Jeśli rozumiemy, czym różnimy się od niedźwiedzia, jeśli uczymy się świadomie zarządzać sobą w równowadze z innymi ludźmi, wtedy możemy stworzyć zupełnie inny świat niż ten niedźwiedzi. I wcale nie trzeba do tego cudów. Wystarczy, że zamiast mówić dziecku, co jest dobre, zapytamy, jak się z tym czuje. Zamiast uczyć konkretnych zachowań, zapytamy, jak chciałoby być traktowane – jakie cudze zachowanie sprawia, że czuje się dobrze – a będzie wiedziało, jak traktować innych. Zamiast wybierać mu popłatny zawód, pozwolimy robić to, co sprawia mu satysfakcję. Zamiast dużo dawać, zaczniemy pytać, czego potrzebuje. Zamiast zabraniać, będziemy pokazywać konsekwencje dla jego samopoczucia. Zamiast porównywać, będziemy mu pokazywać jego wyjątkowość, indywidualność. Wtedy nauczymy dziecko zarządzać swoim zachowaniem w zgodzie ze swoim samopoczuciem, a nie przeciwko niemu. Będzie rozumiało język Wszechświata i będzie wiedziało, że jest jego częścią, jak każde inne stworzenie. Nie występując przeciwko sobie, nie będzie projektować swojej wewnętrznej walki na innych. Tylko tyle i aż tyle: zadaniem niedźwiedzicy jest nauczyć młode zachowań, które pozwolą im przetrwać; zadaniem ludzkich rodziców jest nauczyć swoje dzieci kontaktu z ich specyficznie ludzką duchową naturą, aby mogły nie tylko jak najlepiej przeżyć, ale i tworzyć swoje życie na swoich warunkach.

Zła wiadomość jest taka, że naszą samoświadomość najskuteczniej aktywuje cierpienie. Dobra wiadomość jest taka, że nie musimy czekać na ból ani nauczyć się tej umiejętności od rodziców: możemy rozwijać swoją samoświadomość sami, ucząc się jej języka: próbując zrozumieć to, co czujemy i świadomie wybierając takie zachowanie, które pozwoli nam czuć się dobrze ze sobą samym i innymi. Nie mamy wpływu na wszystko, ale mamy wpływ na to, czy nasz własny świat będzie światem przetrwania czy rozkwitu.

„Jak uniknąć toksycznej relacji?” cz.2

Wracamy do tematu jak uniknąć toksycznej relacji. W poprzednim odcinku opowiedziałam o pierwszych pięciu znakach, które mogą sygnalizować taką relację: czyli o obniżaniu naszego samopoczucia, traktowaniu innych ludzi z góry, nieżyczliwym stosunku do bliskich, gwałtownej reakcji na odmowę oraz braku umiejętności przeciwstawienia się presji.

Dzisiaj opowiem o pozostałych pięciu sygnałach, które powinny przykuć naszą uwagę.

Sygnał szósty to poczucie humoru – co kogoś śmieszy, z czego żartuje. Głównie chodzi o to, jakie emocje budzą w nas cudze żarty. Jeśli po prostu nas bawią, bez wywoływania mieszanych uczuć, to dobry znak. 

Jeśli jednak czujemy się zakłopotani, zniesmaczeni, upokorzeni, wyśmiani lub oburzeni, warto to potraktować jako czerwoną flagę. Żart często jest rodzajem przebrania, które usprawiedliwia przekraczanie granic. Nietrudno więc zaobserwować, gdzie takie granice są dla kogoś płynne, nieistotne; czy przekracza granice osobiste, kulturowe, religijne czy rasowe, czy liczy się z cudzymi emocjami i przekonaniami; słowem – czego nie uszanuje u jednej osoby, aby wywrzeć wrażenie na drugiej. Bo dziś możemy być tą osobą, którą ten ktoś chce rozbawić, a jutro tą, z której będzie się wyśmiewać.

Sygnał siódmy to sposób, w jaki dana osoba przeprasza. Przyznanie się do pomyłki, błędu czy wyrządzenia krzywdy nie jest łatwe, więc jeśli ktoś to potrafi, to bardzo dobry znak. Rzecz jasna pod warunkiem, że komuś jest autentycznie przykro, a nie próbuje nami manipulować. 

Czerwona lampka powinna się zaświecić wtedy, kiedy ktoś tego nie potrafi i idzie w zaparte, dokładając kolejne kłamstwa, żeby się usprawiedliwić – bo takiej osobie nie da się zaufać; ale ta czerwona lampka powinna zamigać też wtedy, kiedy dana osoba nieustannie przeprasza za wszystko. I brak umiejętności przyznania się do niewłaściwego zachowania, i odmawianie sobie wszelkich praw nie pozwalają na tworzenie zdrowej, partnerskiej relacji.

Ósmy sygnał to refleksja, jak czyjeś wybory dotykają innych. Jeśli ktoś podejmuje decyzje uwzględniając fakt, że dotkną one także innych powiązanych z nim ludzi, to dobry znak, świadczący o rozwiniętej empatii.

Czerwona flaga powinna pojawić się wtedy, kiedy dana osoba kieruje się wyłącznie własnymi emocjami i pomysłami – tak, jakby żyła sama na bezludnej wyspie; kiedy zapomina, że z kimś się na coś umówiła, zmienia wcześniej ustalone plany bez uzgodnienia i powiadomienia, nie dotrzymuje słowa, lub podejmuje zobowiązania stawiając bliskich przed faktem dokonanym. Słowem, kiedy nie zastanawia się, czy i w jaki sposób dokonywane wybory wpłyną na sytuację i emocje osób, z którymi dzieli swoje życie. Oznacza to brak dojrzałości potrzebnej do budowania związku.

Sygnał dziewiąty to spójność między tym, co ktoś mówi, a tym, co robi. Jeśli ktoś dotrzymuje słowa, nie zasypuje nas pustymi obietnicami i wymaga od siebie tego samego, czego wymaga od innych, to bardzo dobry znak. 

Jeśli jednak słowa danej osoby mówią co innego, a czyny co innego, należy to potraktować jako poważne ostrzeżenie, że mamy do czynienia z manipulantem lub hipokrytą, a na pewno z człowiekiem, któremu ufać nie należy.

Ostatni, dziesiąty sygnał to sposób, w jaki ktoś mówi o sobie. Jeśli zna i rozumie siebie, i zachowuje wobec siebie zdrowy krytycyzm, to dobry znak, świadczący o wewnętrznej dojrzałości.

Jeśli ktoś mówi o sobie negatywnie, czekając na zaprzeczenia i pocieszanie, powinno to wzmóc naszą czujność. Po pierwsze dlatego, że taka osoba zajmuje pozycję dziecka czy ofiary w relacji. A po drugie dlatego, że nasze przekonania są jak samospełniające się przepowiednie, więc to, w co ktoś wierzy w odniesieniu do siebie, jest znacznie ważniejsze niż prawda, którą widzimy z zewnątrz.

Z kolei jeśli ktoś mówi o sobie w zachwycie, bez cienia samokrytycyzmu, to też znak ostrzegawczy, że możemy mieć do czynienia z osobą bezkrytyczną, narcystyczną lub próbującą stworzyć swój wyidealizowany wizerunek, żeby nas zmanipulować.

Podsumuję teraz krótko wszystkie 10 sygnałów:

Zwracając uwagę na swoje samopoczucie w kontakcie z drugą osobą możemy rozpoznać czyjąś dojrzałość emocjonalną.

Obserwując, jak ktoś traktuje innych możemy rozpoznać, jakim wzorcem budowania relacji ten ktoś się posługuje – czy stawia się naprzemiennie nadrzędnie i podrzędnie wobec innych, czy na równi z nimi.

Zauważając, jaki ktoś ma stosunek do swoich bliskich, możemy przewidzieć, w jakim kierunku będzie się rozwijać nasza relacja z tą osobą.

Dostrzegając czyjeś reakcje na odmowę czy zmianę możemy dowiedzieć się wiele na temat tego, jak silnie kontrolująca jest dana osoba, ile przestrzeni pozostawia innym, wchodząc z nimi w kontakt i związek.

Rejestrując czyjąś reakcję na presję innych możemy przewidzieć, czy będzie można liczyć na lojalność, wsparcie i zdecydowanie tej osoby w relacji.

Zwracając uwagę, co człowieka śmieszy i z czego najczęściej żartuje, możemy wiele wywnioskować o jego standardach i wartościach – w jakim obszarze nie czuje granic, czy czerpie satysfakcję z zażenowania innych, na ile szanuje cudzą odmienność. 

Obserwując, czy i w jaki sposób człowiek przeprasza możemy zobaczyć, jakie prawa przyznaje sobie, a jakie innym w swoim sposobie myślenia.

Dostrzegając, czy ktoś bierze pod uwagę, jak konsekwencje jego wyborów dotkną innych ludzi możemy rozpoznać, na jakim poziomie świadomości i empatii działa.

Zauważając, czy czyjeś słowa i czyny się pokrywają, możemy wybrać poziom zaufania, jakim obdarzymy drugą osobę.

Słuchając uważnie, co i jak ktoś mówi o sobie, możemy przewidzieć, jak zareaguje we wszystkich powyższych i pozostałych sytuacjach.

Teoretycznie, wydaje się to oczywiste. Często zresztą sami wychwytujemy te sygnały, tylko „coś” każe nam je zlekceważyć. 

To „coś” to doświadczenie, które nauczyło nas, żeby takich sygnałów nie słuchać.

Jeśli doświadczaliśmy głównie krzywdy, każdy okruch akceptacji jest dla nas wart cierpienia, więc żadna czerwona flaga nas nie powstrzyma, nie ma dla nas znaczenia.

Jeśli doświadczaliśmy miłości wymieszanej z krzywdą, nauczyliśmy się, że zdobycie czyjejś akceptacji wymaga od nas oddania kawałka siebie, swojej tożsamości, swojego dobrego samopoczucia. Wtedy mimo, że zauważamy czerwone flagi, traktujemy je jak co najwyżej pomarańczowe, mało istotne – bo nie znamy i nie oczekujemy miłości bez cierpienia.

Jeśli doświadczaliśmy głównie miłości i zrozumienia, to nie nauczyliśmy się bronić swoich granic, bo nie musieliśmy, i zwyczajnie nie rozumiemy znaczenia konsekwencji czerwonych flag.

To, że tęsknimy za miłością i szukamy bliskości z innymi, to nasz naturalny instynkt. To, jakich ludzi do siebie przyciągamy, to odbicie naszej definicji miłości powstałej z dziecięcego doświadczenia. Możemy uniknąć powtarzania starych błędów przez zwiększenie swojej czujności na sygnały ostrzegawcze w relacji, ale zdrowe związki możemy stworzyć tylko poprzez zmianę swoich przekonań na temat miłości, które kierują naszymi wyborami i przyciągają do nas konkretnych ludzi jak magnes.

„Jak uniknąć toksycznej relacji?” cz.1

Inspiracją do dzisiejszego tekstu było dwóch panów, z którymi miałam kontakt w poświątecznym tygodniu: jeden zaskoczył mnie swoim pytaniem, drugi zirytował bezzasadnym atakiem przez telefon.

Pierwszy Pan porysował mi samochód na parkingu. Nie byłam przy tym obecna, ale byli świadkowie, wobec których ten Pan podobno zachował się nieuprzejmie i opryskliwie. Kiedy załatwialiśmy likwidację szkody parę dni później, Pan był już bardzo miły i przejęty sytuacją, i w pewnym momencie zapytał z troską i współczuciem w głosie: „a jak zareagował mąż?”. W pierwszej chwili rozśmieszyło mnie to pytanie, bo brzmiało jak skierowane do nastolatka, który w tajemnicy podprowadził ojcu samochód i spowodował wypadek – a przecież nic się tu nie zgadzało. Po pierwsze, jestem dorosła od bardzo dawna. Po drugie, mogłam być równie dobrze singielką, rozwódką albo wdową. Po trzecie, samochód jest mój. Po czwarte, to nie ja zrobiłam szkodę. I po piąte, mój mąż jest pod tym względem najbardziej wyrozumiałym człowiekiem, jakiego znam. 

Nic się nie zgadzało, bo Pan zastosował projekcję – empatycznie postawił się na moim miejscu, ale wyobraził sobie własną reakcję w takiej sytuacji. 

Drugi Pan zadzwonił do mnie w tylko sobie znanym celu; najpierw postawił żądania, kiedy próbowałam mu wyjaśnić ich bezzasadność, obraził mnie; kiedy mu to uświadomiłam, zaczął mi grozić w zawoalowany sposób; w międzyczasie jeszcze wysunął jakąś paranoidalną teorię łącząc zupełnie niepowiązane fakty, a kiedy postanowiłam tę rozmowę zakończyć jakimś sensownym wnioskiem, rozłączył się w pół słowa. Kilka minut wystarczyło, żeby się zorientować, że Pan jest klasycznym narcyzem.

W obu przypadkach mój wniosek był taki sam: że współczuję bliskim tych Panów, bo jedni są traktowani jak ubezwłasnowolnieni, a drudzy żyją w niezdrowej relacji, która nieustająco wytwarza masę negatywnych emocji. Stąd też wziął się pomysł na dzisiejszy odcinek: jak uniknąć toksycznej relacji? 

Najbardziej uczciwa odpowiedź brzmi: pozbyć się własnych mechanizmów, które toksycznych ludzi przyciągają. Ale rzecz jasna jest to długi, głęboki i indywidualny proces, nie do opowiedzenia, a tym bardziej do przeprowadzenia na sobie w kilka minut. 

Są jednak pewne sygnały, które mogą nam pomóc zorientować się, z kim mamy do czynienia i czy warto kontynuować daną relację – i o tym chcę dzisiaj opowiedzieć. 

Zazwyczaj dopiero trudne sytuacje i kryzysy w pełni ujawniają kto jest kim; na początku znajomości i w sytuacjach, kiedy jest miło i łatwo, większość ludzi wydaje się być w porządku. Dlatego od razu warto zwrócić uwagę na drobne sygnały, które zwiastują potencjalne problemy.

Pierwszym i podstawowym sygnałem, na który warto zwrócić uwagę jest samopoczucie w danej relacji. Nasze emocje reagują na cudze emocje, więc najszybciej powiedzą nam, czy ta relacja jest dla nas dobra, zdrowa. Jeśli w czyimś towarzystwie czujemy się zrelaksowani, spokojni, nie boimy się wyrażać swoich opinii, to dobry znak, zielone światło, żeby tę relację kontynuować.

Czerwona flaga powinna pojawić się wtedy, kiedy czujemy się przy kimś mali, nieważni, głupi, niedoskonali lub przeciwnie: podekscytowani i „nakręceni” – bo to oznacza, że relacja nie jest równa, że jesteśmy w niej podporządkowani lub dominujący, bo zadziałał jakiś wyzwalacz dla naszych schematów, np. czyjś autorytarny sposób wyrażania się sprawił, że druga strona poczuła się jak małe dziecko albo czyjś podziw wyzwolił w drugiej osobie pouczającego eksperta. Kontakt z poziomu schematów jest rodzajem gry, która ma zastąpić tworzenie bliskości, co w dłuższej perspektywie niszczy relację. Bliskość oparta na autentyczności pogłębia relację, ale tworzy się tylko wtedy, kiedy ta relacja jest równa, partnerska. Tak więc to, co czujemy, będąc w kontakcie z innymi, informuje nas, na ile ten kontakt jest prawdziwy, a na ile jest grą.

Sygnał drugi to sposób traktowania innych ludzi, szczególnie obsługi w sklepie czy lokalu albo podwładnych w pracy. Jeśli dana osoba traktuje innych z szacunkiem, niezależnie od wykonywanej przez nich pracy, ich pozycji społecznej czy hierarchii zawodowej, to dobry znak. 

Czerwona flaga pojawia się wtedy, kiedy ktoś jest wobec innych nieuprzejmy, napastliwy, arogancki, kąśliwy, przesadnie krytyczny, pogardliwy; kiedy czerpie przyjemność z zawstydzania kogoś, poniżania czy upokarzania. Oznacza to, że jego własny lęk nie pozwala mu widzieć innych na równi ze sobą, że musi czuć się lepszy od innych, aby czuć się dobrze; że nie szanuje innych. To ważna wskazówka, bo często dajemy się zwieść temu, że nas taka osoba traktuje dobrze, inaczej, wyjątkowo. Nie musi to jednak znaczyć, że jesteśmy dla kogoś ważni, najprawdopodobniej jesteśmy tylko w danym momencie do czegoś potrzebni. Jak długo będziemy dostarczać to, czego ten ktoś potrzebuje, tak długo będzie nas traktował delikatniej niż innych. Należy jednak przypuszczać, że kiedy przestaniemy to robić, i sami będziemy w potrzebie, zostaniemy porzuceni jak bezużyteczny sprzęt.

Sygnał trzeci to sposób mówienia o bliskich za ich plecami – o rodzinie, przyjaciołach, bliższych znajomych, byłych partnerach. Jeśli w tych opowieściach pojawia się zrozumienie i życzliwość, to dobry znak. 

Osądzanie, obgadywanie, zdradzanie cudzych sekretów to sygnał alarmowy, że wcześniej czy później zostaniemy potraktowani w taki sam sposób. Czerwona lampka powinna się także zaświecić wtedy, kiedy ktoś mówi o bliskich oskarżycielsko, lekceważąco, cynicznie czy wrogo, bo może to oznaczać brak umiejętności tworzenia emocjonalnej więzi. 

Ale warto wzmóc czujność także wtedy, kiedy ktoś opowiada o każdym, kogo zna bliżej, w samych superlatywach i zachwytach – bo może to świadczyć albo o dziecięcej naiwności, albo o manipulowaniu swoim wizerunkiem. 

Sygnał czwarty to reakcja na sytuację, kiedy ktoś nie dostaje tego, czego oczekuje. Jeśli potrafi przyjąć odmowę bez obrażania się lub szantażowania i porozmawiać o swoich potrzebach czy oczekiwaniach, to dobry znak. 

Jeśli jednak dana osoba zmienia się wtedy w pokrzywdzone dziecko, czy w rozzłoszczonego rodzica, to wróży problemy za każdym razem, kiedy w relacji pojawią się odmienne upodobania, zapotrzebowania czy plany. Taka reakcja oznacza dużą potrzebę kontroli pochodzącą z nieuświadomionych lęków, brak umiejętności spojrzenia na sprawę z innej perspektywy niż własna, funkcjonowanie we własnym sztywnym szablonie. Może oznaczać, że w tej relacji niewiele będzie dla nas miejsca.

Sygnał piąty to reakcja na presję znajomych czy rodziny. Jeśli ktoś potrafi stanowczo, ale bez agresji obronić swoje stanowisko, zdanie czy wybór, to dobry znak. 

Jeśli łatwo ulega namowom, szybko zmienia zdanie pod wpływem innych, to znak ostrzegawczy. Ta osoba albo nie wie, czego chce, albo nie potrafi być wierna sobie, swoim wyborom, temu, kim jest. Można z tego wnioskować, że nie będzie potrafiła być lojalnym partnerem w związku.

O pozostałych sygnałach ostrzegawczych i o tym, dlaczego je lekceważymy, opowiem w kolejnym odcinku.

Nauka życiowego pływania

Życie z cudzymi lękami bez wątpienia jest niezdrowe dla obu stron. Niezdrowe jest zarówno udawanie, że to nie problem, jak i branie odpowiedzialności za czyjąś emocjonalność. Zdrowe jest dawanie informacji zwrotnej, ale i to można zrobić podmiotowo lub przedmiotowo, szanując cudzą emocjonalność lub ją atakując.

To trochę jak z nauką pływania – można kogoś wrzucić na głęboką wodę, żeby zadziałał instynkt przetrwania albo poasekurować na płyciźnie aż dana osoba się oswoi, nauczy i nabierze pewności siebie. To pierwsze (podejście lękowe do cudzych lęków) rodzi traumę, niechęć lub w najlepszym przypadku postawę obronną wobec nauczyciela. To drugie (podejście do cudzych lęków z miłością) rodzi bliskość, bo wymaga od tej drugiej osoby wysiłku, współtworzenia.

O byciu niewystarczającym

Jest pewne przekonanie, które większość z nas wynosi ze swojego dzieciństwa. Brzmi ono: „jestem niewystarczająca/y” (w domyśle „aby być kochaną/kochanym”). Umysł dziecka zapisuje takie przekonanie w odpowiedzi na krytykę ze strony opiekunów, ciągłe poprawianie, korygowanie – w reakcji na odczuwane niezadowolenie rodziców. Uznajemy, że nie możemy być sobą, żebyśmy byli warci miłości; że musimy coś w sobie zmienić, albo przynajmniej ukryć, bo inaczej czeka nas odrzucenie, wykluczenie.

Przekonanie „jestem niewystarczająca/y” jak wszystkie inne przekonania powstające w pierwszych latach życia zapisuje się nie jako jakaś tam cudza opinia, a jako bezdyskusyjny fakt, stanowisko samej Miłości (bo rodzic to dla dziecka definicja miłości). Umysł nie poddaje tego przekonania w wątpliwość, nie podważa go, tylko próbuje sobie z nim poradzić. 

W tych obszarach, gdzie nie mieliśmy zdrowego wzorca, gdzie zraniła nas krytyka i czujemy się wybrakowani, to przekonanie działa demobilizująco, demotywująco – poddajemy się, pozwalamy temu przekonaniu zablokować, unieruchomić kawałek siebie. Może to być dowolne „wybrakowanie” w obrębie emocjonalności, intelektu, fizyczności czy duchowości. Jednocześnie, zgodnie z zasadami hydrauliki, tam, gdzie doświadczyliśmy aprobaty opiekunów albo wykazaliśmy się skutecznością czy zaradnością, powstaje podwójne ciśnienie: może jednak zasłużę czymś innym? Może zapracuję i ktoś odpuści ten brak? Może nadmiarem w innym miejscu wyrównam swój defekt?

Podsumowując, w obszarze swojej domniemanej słabej strony rezygnujemy z rozwijania danej formy miłości, w obszarze swojej domniemanej mocnej strony próbujemy zapewnić sobie miłość kontrolą.

Przekonanie o swojej sile w jednej sferze i słabości w innej staje się filtrem, który zniekształca to, jak widzimy i tworzymy swoją rzeczywistość. Po pierwsze, tworzy fałszywe przekonanie o całkowitej zależności od innych ludzi, o przymusie wymiany różnych form miłości, żeby przeżyć. Sprawia, że nasze relacje są tworzone przez wewnętrzną presję, nie z wolnego wyboru. Wierzymy, że jesteśmy niekompletni i potrzebujemy innych, żeby nas dopełnili – to trochę tak, jakbyśmy wierzyli, że praworęczny musi znaleźć leworęcznego, żeby jakoś radzić sobie razem w życiu.

Po drugie, to przekonanie każe nam przybierać na zmianę raz rolę podrzędną, raz nadrzędną w relacjach z innymi ludźmi, co zubaża te kontakty i tworzy wiele negatywnych emocji, ostrzegających nas o tym zniekształceniu. Nie jesteśmy wtedy tak naprawdę w kontakcie z drugą osobą, tylko realizujemy swój scenariusz kontroli: czasem jest to podporządkowanie, ustępowanie, wyręczanie, nadopiekuńczość, a czasem dominacja, presja, pouczanie, rozliczanie. 

Po trzecie, nie trzymamy standardów. W „wybrakowanym” obszarze zawyżamy standardy innym, zaniżamy sobie (jak na mnie to i tak dobrze; więcej i tak nie osiągnę; wiadomo, zawsze musi być jakieś ale; no proszę, znowu wpadka), w tym wytrenowanym odwrotnie: zaniżamy standardy innym, zawyżamy sobie (można to było zrobić lepiej; następnym razem to udoskonalę; nie wyszło perfekcyjnie, a powinno). 

W ten sposób paradoksalnie potwierdzamy swoje przekonanie o byciu niewystarczającym: słabszym niż inni w jednej sferze i wciąż niewystarczająco dobrym w innej – i zatracamy się w gorączkowym udowadnianiu sobie i innym, że jednak warto nas kochać, że jest za co.

Kłopot w tym, że definicją miłości jest bezwarunkowość. Jeśli ktoś kocha innych za to, co mu dają, to nie kocha, a potrzebuje. To duża różnica, bo kiedy kochamy, naszą intencją jest wspólne dobro; kiedy potrzebujemy innych, priorytetem jest zaspokojenie naszych potrzeb, a inni są ważni na tyle, na ile nam dostarczają tego, czego nam trzeba.

Miłość jest postawą: stosunkiem do siebie i innych; tłem, na którym tworzą się relacje z innymi, w tym wychowanie dzieci i życiowe partnerstwo. Brak miłości do siebie w jakimkolwiek aspekcie automatycznie przekłada się na jakość relacji z innymi, na ich głębię, harmonię, równość i trwałość.

Dlatego w Nowym Roku życzę nam wszystkim właśnie tego: więcej miłości do siebie, a tym samym do innych. Bez względu na swoje wczesnodziecięce doświadczenia w każdym momencie sami możemy na nowo wybrać, czy wierzymy w miłość w sobie, czy w nie-miłość – i to właśnie automatycznie wyświetli się wokół nas.

Niech przekonanie „jestem niewystarczająca/y, żeby być kochaną/kochanym” zostanie wymazane przez bezwarunkową miłość do tego, co jest, wewnątrz nas i na zewnątrz. Czyli zrozumienie, wybaczenie i radosne tworzenie tego, co nam w duszy gra. Cudownego Nowego Roku!

Święta, święta…

Jedni lubią Święta, bo skojarzenia zapisane w ich umysłach są pozytywne – jak radość, wyjątkowe jedzenie, prezenty, szczególny nastrój, ciepła rodzinność. Inni Świąt nie lubią, bo w ich doświadczeniu kojarzą się z przemęczeniem i nerwową atmosferą, rodzinną presją, przejedzeniem czy dodatkowymi wydatkami. 

Dla jednych Święta są magiczne, dla drugich kiczowate i udawane.

Jedni patrzą na Święta z perspektywy marketingu, drudzy przez pryzmat religii.

Jedni rygorystycznie pilnują rodzinnych tradycji, inni eksperymentują z ich formą.

Dla jednych Święta mogłyby trwać cały rok, dla innych mogłoby ich nie być wcale.

Każdy ma bardzo indywidualne podejście do tego czasu – od dekoracji, przez jedzenie i prezenty do rytuałów ich obchodzenia. Można się o te szczegóły kłócić, można szukać kompromisu, a można też poszukać, co za nimi stoi.

Na poziomie duchowym te Święta symbolizują narodziny Światła w najciemniejszym czasie roku. Są symbolem nadziei i wiary w miłość.

Na poziomie emocjonalnym są dowodem na to, że każdą, nawet najgłębszą ciemność można rozświetlić na kolorowo, zimno można zamienić na ciepło, a zmęczenie i przygnębienie na radość.

Na poziomie intelektualnym Święta zachęcają do zmiany, do łamania schematów, do wyjścia poza swoje zapisane wzorce, usztywniające naszą percepcję.

A fizyczność to wszystko wyświetla. Lampki, dekoracje, potrawy, słodkości, prezenty i rytuały to tylko aktorzy na scenie zbudowanej przez pozostałe trzy sfery naszego ja. Cytując Anthony’ego de Mello: „Widzimy ludzi i rzeczy nie takimi, jakie są, tylko takimi, jakimi my jesteśmy”.

Im bardziej te Święta muszą być konkretnie jakieś, tym bardziej przebija przez nas przekonanie o miłości warunkowej – że Miłość nie przyjdzie, Światło się nie narodzi, jeśli nie umyjemy okien i podłóg, jeśli zjemy coś przed kolacją wigilijną, jeśli pierogi czy uszka się rozkleją, na stole stanie zupa rybna zamiast barszczu czy grzybowej albo odwrotnie.

Im bardziej te Święta muszą być bogate, nadmiarowe, tym bardziej chcemy zagłuszyć w sobie lęk przed pustką, przed opuszczeniem przez miłość.

Im bardziej skupiamy się na rzeczach – jedzeniu, prezentach, dekoracjach – tym bardziej uciekamy od swoich emocji, chcemy je „kupić”, zaprogramować, żeby nie mówiły nam tego, co jest, a to, co chcielibyśmy usłyszeć.

Im bardziej kultywujemy rytuały lub tworzymy scenariusze, tym bardziej nie potrafimy po prostu ze sobą być i cieszyć się swoim towarzystwem, swoją obecnością; boimy się ujawnienia braku bliskości emocjonalnej.

Lubienie Świąt może wynikać zarówno z tego, że traktujemy je jak pretekst do pobycia razem w miłym nastroju (jak wyjazd na wycieczkę, jak wyjście na koncert) albo z tego, że desperacko w tym dniu chcemy dotknąć swojej duchowej sfery; stworzyć optymalne warunki, aby móc poczuć miłość choć raz w roku.

Nielubienie Świąt może wynikać zarówno z tego, że nie ma w nas potrzeby tworzenia wyjątkowych okoliczności, żeby poczuć się dobrze ze sobą czy rodziną albo z tego, że buntujemy się przeciwko miłości jako krótkiej, nietrwałej emocji, jako fajerwerku odpalanego raz w roku.

Wbrew pozorom wcale nie to jest najistotniejsze dla naszego samopoczucia, czy te Święta spędzimy sami, w kilka czy kilkadziesiąt osób, czy będziemy z rodziną czy z obcymi, czy wigilijna kolacja odbędzie się po południu czy wieczorem; nie to, co będzie stało na stole i leżało pod choinką; nie to, według jakiego scenariusza i w jakich okolicznościach przyjdzie nam świętować – najważniejsze dla naszego samopoczucia jest, żebyśmy znaleźli to Światło w sobie, pozwolili mu się TAM narodzić. Jego znakiem są miłość, wiara i nadzieja, które uspokoją nasze emocje, przyniosą wewnętrzny spokój. Pozytywne emocje, dobry nastrój z kolei nie sprowokuje umysłu do reagowania kontrolą, do tworzenia scenariuszy, wyszukiwania różnic i braków. A wtedy bycie stanie się radością samą w sobie, bez względu na towarzystwo; poczujemy wdzięczność za to, co mamy, bez względu na to, czego nam brak; każda lampka zaświeci jaśniej, każdy smak odczujemy mocniej, każda przyjemność będzie jak prezent. Bo będziemy w stanie to poczuć, bo stworzymy to dla siebie w kontakcie ze sobą, nie według cudzego przepisu na cudowne Święta. Bo to, co stworzymy wewnątrz siebie, ma moc zmieniania tego, co na zewnątrz. To, co na zewnątrz, choćby najbardziej wyjątkowe, nie ma mocy zmienienia naszego samopoczucia na stałe.

To Światło od środka nadaje Świętom blask i znaczenie; żadna ilość zewnętrznych światełek ani go nie zastąpi, ani go nie wywoła. Takich wewnętrznie świetlistych Świąt Wam życzę, które mają moc zmieniania ciemności w jasność w każdym miejscu, czasie i okolicznościach.

O milczeniu

Czym jest milczenie?

Każde zachowanie może mieć wiele znaczeń, w zależności od intencji, która za nim stoi, trudno je interpretować bez kontekstu. I podobnie jest z milczeniem, ono też może mieć wiele twarzy.

1. Czasem jest po prostu formą bycia, przejawem, że czujemy się bezpiecznie w danej relacji. Milczenie razem, nie tyle przy kimś, co z kimś, może oznaczać rozumienia się bez słów i nie musi zagrażać dobremu samopoczuciu, ani komunikacji, ani związkowi.

2. Czasem milczenie może być wyrazem szacunku – jak minuta ciszy ku czyjejś pamięci, albo uścisk w milczeniu, kiedy nie umiemy znaleźć właściwych słów, a sytuacja jest jednoznaczna, oczywista. Ale też kiedy odmawiamy brania udziału w plotkowaniu o kimś albo unikamy powiedzenia nieprawdy albo chcemy odczekać, aż uspokoją się nasze emocje i będziemy mogli rozmawiać z kimś bez ranienia go.

3. Czasem jest potrzebą autorefleksji, pobycia ze sobą – kiedy jedziemy w pociągu czy tramwaju zatopieni we własnych myślach, kiedy nasz wewnętrzny dialog jest potrzebniejszy, ważniejszy w danym momencie od rozmowy z drugą osobą, kiedy musimy rozstrzygnąć jakiś własny dylemat i nie jesteśmy gotowi na zwyczajowe pogawędki o niczym z sąsiadem.

4. Milczenie bywa, jak w szkole, odpowiedzią „nie wiem”, której nie chcemy powiedzieć na głos. Uciekamy w ciszę z nadzieją, że coś nas uratuje od przyznania się do tej niewiedzy – może odezwie się ktoś inny, może zmieni się pytanie, może coś odwróci uwagę pytającego… 

5. Milczymy także wtedy, kiedy wstydzimy się siebie, swoich opinii, gustów i przekonań i ukrywamy się za milczeniem, bo czujemy się tam bezpieczniej. Milczymy z lęku przed byciem nierozumianym, z lęku przed brakiem czyjejś akceptacji, przed odrzuceniem. I milczymy z bezsilności, z poczucia braku wpływu na cokolwiek; wtedy milczenie jest oznaką bierności, poddania się, rezygnacji.

6. Milczenie bywa też rodzajem strategii, kiedy chcemy zapobiec awanturze lub poradzić sobie z presją, która nie reaguje na słowa – kiedy emocje drugiej osoby zaczynają nam się udzielać i czujemy, że dalsza rozmowa nie doprowadzi do kompromisu ani rozwiązania, tylko zaostrzy konflikt. Bywa tak w sytuacjach, kiedy druga osoba nie jest partnerem do dyskusji i kieruje się wyłącznie swoimi emocjami, nie argumentami, albo jest pod wpływem alkoholu, albo nie reaguje na prośby pozostawienia nas w spokoju. Milczenie oznacza tutaj odmowę reagowania na zaczepki lub naciski i wymaga silnej kontroli emocjonalnej, odporności na prowokowanie. Jest strategią obrony swoich granic.

7. Milczenie bywa też emocjonalnym zerwaniem komunikacji – kiedy czujemy się rozgniewani lub zranieni, bezsilni i chcemy tę drugą osobę ukarać. Nie opuszczamy sytuacji fizycznie, pozostajemy ciałem, ale zrywamy kontakt werbalny, często także wzrokowy. Zdarza się, że takie ignorowanie partnera czy dziecka trwa wiele dni, a nawet tygodni. Choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy, taki rodzaj milczenia jest formą przemocy.

7. No i w końcu milczenie bywa wyrazem naszego braku zainteresowania drugą osobą, brakiem zaangażowania. Oznacza wtedy niechęć, a czasem nawet pogardę, jak w czasach, kiedy ludzie z wyższych sfer nie zniżali się do rozmów z tymi z nizin społecznych.

Myślę, że te przykłady różnych funkcji milczenia pozwalają jasno zobaczyć, że milczenie nie jest dobre ani złe z samej swojej natury: bywa zarówno przejawem głębokiego porozumienia, jak i rujnowania komunikacji; może wyrażać szacunek albo pogardę; może być oznaką emocjonalnej siły albo niskiego poczucia własnej wartości. Jak każde zachowanie, zależy od kontekstu sytuacyjnego i od intencji drugiej osoby.

Tę intencję możemy zazwyczaj odczytać za pomocą swoich emocji. Jeśli ich słuchamy, to one nam podpowiadają, czy z czyimś milczeniem czujemy się dobrze, niepewnie czy nieznośnie, czy nas ono wspiera, budzi lęk albo napięcie czy powoduje poczucie odrzucenia. Pod warunkiem, że nie tylko czujemy, ale i rozumiemy sytuację, bo może się zdarzyć, że z powodu wczesnodziecięcego zranienia jesteśmy nadwrażliwi w jakimś obszarze. Wtedy możemy czuć emocje z dawnych doświadczeń, choć intencje drugiej osoby w przeciwieństwie do dawnych opiekunów mogą być całkowicie szczere i życzliwe. W razie jakichkolwiek wątpliwości zawsze możemy zapytać o znacznie milczenia, poprosić o zastąpienie go słowną komunikacją. Jeśli intencje tej osoby są wspierające, chętnie to zrobi, dążąc do jasnej komunikacji, do wzajemnego zrozumienia.

Na koniec chciałabym powiedzieć parę słów o milczeniu w konwersacjach za pomocą komunikatorów, czyli przez smsy, Messengera, WhatsAppa itp. Często jestem pytana, szczególnie przez młodzież, co to znaczy, jeśli ktoś nie odpowiada przez kilka godzin czy kilka dni. Jedyne co można tu odpowiedzieć na pewno, to to, że świadczy to o różnych standardach, i w komunikacji, i w kulturze osobistej, i w empatii. Tak naprawdę nie wiemy, co się dzieje z kimś po drugiej stronie – może mu się nie chce odpowiadać, może nie zna odpowiedzi, może stracił zasięg sieci albo zgubił telefon; może nie ma go przy sobie, może uczestniczy w jakichś zajęciach, jest czymś bardzo zajęty… Innymi słowy, może chcieć odpowiedzieć, a nie móc, a może móc odpowiedzieć, a nie chcieć. Zasady komunikacji, kultura osobista i podstawy empatii każą traktować rozmowy przez komunikatory tak samo jak rozmowy „na żywo”, tzn. dokończyć rozpoczętą konwersację lub poinformować drugą osobę, że nie jesteśmy w stanie jej dokończyć w danym momencie i odezwiemy się później. Tak jak nikt nagle bez powodu nie odwraca się plecami do osoby, z którą rozmawia na żywo, ani nie kiwa głową zamiast odpowiedzi mówiąc do telefonu, tak samo nie powinien zawieszać rozmowy na piśmie na wiele godzin czy dni, pozostawiając drugą osobę na pastwę domysłów.

Taki standard wiele upraszcza i zaoszczędza jeszcze więcej niepotrzebnych emocji po obu stronach, świadczy też o życzliwych intencjach i szacunku. Brak takiego standardu może sugerować czyjeś problemy z komunikacją, kulturą osobistą lub empatią i wtedy warto potraktować taki kontakt z dystansem i ostrożnością, bo zaangażowanie w taką relację może skończyć się rozczarowaniem i zranieniem.

Definiowanie miłości

W ciągu pierwszych kilku lat życia umysł dziecka poznaje świat i próbuje ustalić zasady przeżycia w tym świecie, tak samo jak poznaje język i uczy się zasad komunikowania się z innymi. To, co znajdzie się w doświadczeniu dziecka, zostaje zapisane jako informacja; to, czego dziecko nie doświadczyło, po prostu dla niego nie istnieje. Tak samo zbiera wiedzę o miłości. Kiedy doświadcza traktowania, które budzi jego pozytywne emocje, kojarzy je z miłością; kiedy doświadcza traktowania, które powoduje u niego negatywne emocje, zapisuje je jako brak miłości; kiedy nie doświadcza miłości w jakiejś formie, nie poznaje jej, nie wie, że taka istnieje.

PUŁAPKA 1: UTOŻSAMIENIE MIŁOŚCI Z JEDNĄ SFERĄ

Jeżeli dziecko dostaje dużo bliskości jednego rodzaju (fizycznej, intelektualnej, emocjonalnej, duchowej), a nie otrzymuje jej w pozostałych sferach, utożsamia miłość z bliskością w tym jednym obszarze siebie. W tej sferze poznaje język miłości i potrafi się nim posługiwać. W dorosłym życiu w taki sposób rozpoznaje czyjąś miłość do siebie i w taki sposób okazuje miłość innym, odtwarzając swoje dziecięce doświadczenie bliskości. 

Dziecko, które doświadczyło głównie bliskości fizycznej jako dorosły szuka przede wszystkim kontaktu fizycznego – według zapisu jego umysłu jego istnienie jest potwierdzeniem istnienia miłości. 

Dziecko, które doświadczyło uwagi i zainteresowania rodziców ze względu na swój intelekt, utożsamia miłość z porozumieniem intelektualnym. Bliskość intelektualna staje się jego językiem miłości, kryterium doboru partnera, sposobem na okazywanie swoich uczuć.

Dziecko, którego głównym doświadczeniem bliskości było wsparcie emocjonalne, utożsamia miłość z akceptacją swoich stanów emocjonalnych. Jako dorosły rozpoznaje miłość po okazywanym mu zrozumieniu i okazuje akceptację dla uczuć i emocji innych.

Dziecko, które doświadczyło bliskości duchowej, utożsamia miłość ze wspólnotą wartości i filozofii życiowej. Bliskość duchowa staje się jego kryterium doboru partnera i sposobem na okazywanie swoich uczuć.

Każdy rodzaj bliskości jest ważny, każdy pozwala poczuć miłość. Kiedy jednak umysł przez swoje skojarzenia ogranicza nas do jednej sfery, odzywa się tęsknota za czymś więcej. Kierując się tym, co znamy, nie szukamy jednak w pozostałych obszarach, a próbujemy pomnożyć, zintensyfikować to, co znamy. 

Bliskość fizyczna przeradza się wtedy w uzależnienie od seksu i /lub pornografii; bliskość intelektualna w poświęcenie pracy i karierze, mnożeniu osiągnięć i sukcesów; bliskość emocjonalna przeradza się w takim przypadku w nadopiekuńczość i poświęcenie, a bliskość duchowa zatraca się w tworzeniu systemu zasad i powinności. Innymi słowy bliskość przestaje być bliskością i służyć relacji z drugą osobą.  Zamiast silniejszej dawki miłości przynosi negatywne stany jak poczucie winy, wstyd, wyczerpanie, samotność, żal czy rozczarowanie. Odczuwane emocje próbują nam powiedzieć, że idziemy ślepą uliczką, że zgubiliśmy drogę – że jeden rodzaj bliskości nie zastąpi wszystkich innych.

PUŁAPKA 2: UTOŻSAMIENIE MIŁOŚCI Z ZACHOWANIEM

Umysł dziecka nabiera zdolności myślenia abstrakcyjnego od trzeciego roku życia, ale w pełni abstrakcyjnie, w oderwaniu od konkretu, dzieci potrafią myśleć dopiero jako nastolatki. Stąd umysł małego dziecka tworzy skojarzenia na przypadkowych konkretach: ból połączony ze szpitalnym zapachem powoduje w przyszłości uczucie lęku w odpowiedzi na sam zapach; charakterystyczny element wyglądu czy ubioru nielubianej przemocowej cioci zauważony u innej osoby powoduje natychmiastową antypatię do tego – nieznanego przecież – człowieka; kołysanka śpiewana kiedyś przez mamę do snu pomaga dziecku zasnąć nawet jeśli jest odtwarzana z nagrania, bez jej obecności. 

W odpowiedzi na przykre emocje lub bolesne odczucia umysł próbuje znaleźć „winnego” i zabezpieczyć nas przed ponownym ich przeżywaniem przez unikanie owych winowajców; robi to po omacku, dlatego zamiast bać się igły i pielęgniarki, reagujemy na zapach; zamiast unikać nieznośnej ciotki, unikamy ludzi w kapeluszach czy określonej fryzurze. I odwrotnie, w odpowiedzi na przyjemne emocje i doznania umysł oznacza to, co uznaje za ich przyczynę, zachęcając nas do powtarzania tego kontaktu. W takim przypadku, mimo, że poczucie bezpieczeństwa dziecka zależy od obecności mamy, pojawia się ono na dźwięk znanej piosenki. Taka jest logika umysłu, i stosuje się ona także do rozpoznawania miłości. Kiedy dziecko doświadcza od opiekunów obecności, przytulenia, zainteresowania, uwagi, akceptacji, zrozumienia, wsparcia, czuje miłość, i tak ją definiuje, co ma swoje konsekwencje (patrz PUŁAPKA 1). Niemniej problem robi się podwójny, kiedy dziecko doświadcza nie-miłości: krytyki, ignorowania, upokarzania, wyśmiewania, oszukiwania, przemocy. Wtedy jego umysł definiuje miłość przez odwrotność zachowania, którego doświadcza, czyli jako chwalenie, docenianie, szanowanie, mówienie prawdy. Każe tego szukać u innych, bo po tym rozpozna miłość. Ale czy zawsze zachowanie odzwierciedla intencję? Czy zawsze miłe słowa i gesty świadczą o miłości? Jako dorosły takie dziecko „nabiera się” na każdy miły gest ze strony innych, nawet jeśli z kontekstu jasno wynika, że komplementy są po to, żeby go przekupić; że docenianie jest po to, żeby go wykorzystać; że szacunek jest pozorny, żeby go zatrzymać, a prawda jest w danej sytuacji zbędna, obarczająca, albo zwyczajnie rani. Miłość może przejawiać się w wielu zachowaniach, ale żadne zachowanie nie gwarantuje jej obecności.

PUŁAPKA 3: DEFINIOWANIE MIŁOŚCI NA PODSTAWIE RODZICIELSKIEGO WZORCA 

Postawa miłości oznacza, że traktujemy i siebie, i innych tak samo dobrze, że nasze potrzeby i emocje są tak samo ważne. W praktyce zdarza się to rzadko, najczęściej wynosimy z domu rodzinnego przekonanie, że nasze emocje i potrzeby są ważniejsze lub mniej ważne niż emocje i potrzeby innych ludzi. 

Jeśli rodzic jest bardzo skupiony na dziecku, i jednocześnie zaniedbuje siebie, dziecko tak uczy się rozumieć miłość – w dorosłym życiu będzie ją czuć tylko wtedy, kiedy ktoś będzie mu dawał równie dużo, kosztem siebie. 

Jeśli rodzic jest skupiony na swoich emocjach i potrzebach, dziecko uczy się, że jego emocje i potrzeby są mniej ważne, i taki obraz miłości będzie mu towarzyszyć także w dorosłym życiu – będzie czuć miłość poświęcając się dla czyichś potrzeb i emocji.

Te nieświadome zapisy powodują, że nie próbujemy szukać bliskości inaczej, próbujemy bardziej. Ci, którzy potrzebują cudzego poświęcenia żądają coraz więcej i wciąż szukają nowych, „wydajniejszych” dostawców; ci, którzy czują potrzebę poświęcania się, dają coraz więcej, aż do samozatracenia. I tak jak w poprzednich przykładach, nie daje to więcej miłości, radości i bliskości, a przynosi coraz więcej negatywnych odczuć – ostrzeżeń, że idziemy w niewłaściwym kierunku.

PODSUMOWANIE:

Pierwsze fałszywe założenie w definiowaniu miłości polega na nadaniu jej sztucznych granic, które w rzeczywistości nie istnieją. Drugie fałszywe założenie polega na oznaczeniu konkretnych zachowań jako dowodu miłości, choć to intencje tych zachowań decydują, czy są miłością, czy wręcz przeciwnie. Trzecie polega na uznaniu braku równości naszych potrzeb i emocji jako faktu, choć przeczy to postawie miłości.

Miłość nie da się zamknąć w ograniczonym obszarze – wbrew naszym blokadom chce przeniknąć nas całych; miłość nie da się zamknąć w obrazkach – wbrew naszym wyobrażeniom nie pojawia się tam, gdzie powinna, i pojawia się tam, gdzie się jej nie spodziewamy; miłość nie ma nic wspólnego z krzywdą i cierpieniem – poznajemy ją po tym, że obie strony w relacji czują się widziane, rozumiane, spełnione i szczęśliwe.