Odpowiedzialność

Załóżmy, że ktoś nam wyrządził krzywdę, fizyczną czy psychiczną – co się wtedy w nas dzieje?

Pierwsze odzywają się negatywne emocje, ostrzegające nas, że ktoś naruszył nasze granice. Odruchowo chcemy zrobić to samo, skrzywdzić swojego krzywdziciela. Uważa się, ze to dowód na to, że jesteśmy z natury źli. Mnie się wydaje, że robimy to instynktownie, żeby obudzić w kimś empatię, zrozumienie dla swojego bólu – co może powstrzymać te osobę. Bo logicznie odwet nie ma sensu – cudzy ból nie zmniejsza naszego własnego, niczego w ten sposób nie zyskujemy, wręcz przeciwnie: każde działanie odwetowe, agresywne, krzywdzące sprawia, że przestajemy lubić siebie, że zaczynamy uważać siebie za niedobrego człowieka.

W odpowiedzi na nasze silne negatywne emocje („uwaga, awaria!”) odzywa się umysł. Nasze umysły lubią zgodność; kierują się logiką, więc bazują na matematyce i algorytmach, dążą do wyrównania, zamknięcia, podsumowania. Dlatego czasami się zdarza, że ktoś bliski zamordowanej osoby mści się na sprawcy, mordując go również, żeby równanie się zgadzało. Ale czy wtedy zamordowany sprawca coś zrozumie, poczuje empatię, coś naprawi, zmieni? Raczej nie zdąży. Czy śmierć sprawcy przywróci ofiarę do życia? Oczywiście, że nie. „Oko za oko, ząb za ząb” to propozycja rozwiązania problemu przez umysł, zgodna z jego matematyczną logiką. Zastosowanie tego rozwiązania nie tylko nie uspokoi emocji, a wygeneruje nowe, skierowane przeciwko sobie. Jeśli w tym miejscu nie zrobimy pauzy, żeby się zastanowić nad sensem swoich działań, to powtórzymy scenariusz. Umysł wskaże winnego na zewnątrz („to przez niego taki jestem”), więc go ukarzemy za swoje złe samopoczucie. Poczujemy się z tym źle…. i tak dalej.

Dopóki ludzie reagują automatycznie na swoje emocje i pozwalają swojemu umysłowi decydować za siebie, tkwią w błędnym kole nieustannej krzywdy: skrzywdzony bierze odwet, a potem staje się agresorem i krzywdzi kolejną osobę, która wierzy, że musi się zemścić, i tak dalej. Wojna wewnątrz i wojna na zewnątrz.

Z tego błędnego koła może nas wydostać jedynie świadomość – to, czym naprawdę jesteśmy ponad reaktywnymi emocjami i robotycznie logicznym umysłem. To świadomość siebie – swoich emocji, które są systemem informacyjnym, i bardzo ograniczonej logiki swojego umysłu. Kiedy popatrzymy z tego poziomu – jak z lotu ptaka – okaże się, że tak naprawdę istnieją tylko konsekwencje. Jeżeli wybierzemy niewłaściwą drogę, doprowadzi nas do niewłaściwego miejsca – to konsekwencja, nie kara. Uczy nas, żeby wrócić do skrzyżowania i wybrać inaczej. Jeżeli zrobimy komuś krzywdę i źle się z tym czujemy, to konsekwencja niewłaściwie wybranego zachowania, nie kara. Uczy nas, żeby następnym razem wybrać inaczej, tak, żeby poczuć się ze sobą dobrze. Jeżeli nasze emocje mówią nam, że ktoś nas krzywdzi, to też konsekwencja naszego niewłaściwego wyboru, nie kara. Uczy nas takiego stawiania granic, żeby siebie ochronić.

Nie ma kary, nie ma też winy. Każdy z nas dokonuje wyborów z takiego poziomu świadomości, na jakim funkcjonuje. Jeśli ktoś nie widzi, że jego emocje i jego umysł wybierają za niego, to tak naprawdę świadomie nie wybiera, daje się popychać jakiejś wewnętrznej sile, której nie rozumie – jak go za to rozliczać, za co go karać? A jeśli rozumie i kontroluje swoje emocje i swój umysł, to wybiera świadomie, i wtedy nie krzywdzi, bo mu się to zwyczajnie emocjonalnie nie opłaca.

Wina, krzywda i wszystko to, co nazywamy złem, pochodzą z nieświadomości, z braku autorefleksji, z nieumiejętności zarządzania sobą. Czy kiedy widzimy ludzkie marionetki działające pod wpływem losowo odpalających się programów, bez własnej woli, bez kontroli, mamy ochotę takie osoby ukarać? Czy raczej budzą nasze współczucie?

Zatytułowałam ten tekst „odpowiedzialność”. Skoro nie ma intencjonalnej winy, kara nie ma sensu. Ale krzywda wyrządzana przez ludzi nieświadomych swojego prawdziwego ja pozostaje – kto jest więc za nią odpowiedzialny? Uważam, że my wszyscy. Ci, którzy udają, że jej nie widzą; ci, którzy udają, że jej nie czują i ci, którzy ją wyrządzają, udając, że to im poprawia samopoczucie. Za krzywdę odpowiedzialna jest nieprawda.

Świadomość to zrozumienie, a zrozumienie przychodzi wtedy, kiedy widzi się rzeczy jasno, kiedy coś się wyraźnie powtarza, kiedy konsekwencje nas prowadzą jak przewodnicy. Kiedy każdy z nas mówi, że wrzątek parzy, nikt nie wkłada ręki do wrzątku, nie ma krzywdy. Ale kiedy jeden mówi, że parzy, drugi, że da się wytrzymać, trzeci, że wcale nie parzy, to trzeba spróbować, i to nie raz, a wiele razy, bo może za każdym razem jest inaczej? Uczenie się – świadomość innych ludzi – zależy od konsekwencji, jakie ponoszą. Jeśli chronimy ich przed konsekwencjami, to zmieniamy dane, uniemożliwiamy im uczenie się, przyczyniamy się do tworzenia krzywdy. Jesteśmy odpowiedzialni za prawdę. Nie tę na zewnątrz, tylko tę wewnątrz siebie. Jeśli żyjemy zgodnie z nią – ze sobą – to zmniejszamy ilość krzywdy na świecie, bo tworzymy użyteczne konsekwencje dla innych, wspieramy ich uczenie się, ich świadomość. Jeśli żyjemy w nieprawdzie, jeśli wysyłamy do świata sprzeczne informacje, tworzymy czyjąś krzywdę.

Nie jesteśmy winni zła, ale jesteśmy za nie odpowiedzialni.

„Miłość krzywdzi”

Rozpatrywanie pojedynczych przekonań jest trochę jak badanie pojedynczego genu – nie można stwierdzić dokładnie jak i na co wpływa, bo wiele innych współdecyduje o zmianie kierunku czy o konkretnych szczegółach. Ale gdyby zrobić taki model teoretyczny, to wyglądałoby to mniej więcej tak…

Relacja z rodzicami, w której dziecko doznaje zaniedbania i przemocy fizycznej lub emocjonalnej powoduje ukształtowanie się w jego umyśle generalnego przekonania „miłość krzywdzi”. To znaczy, że świat krzywdzi i inni ludzie krzywdzą. Zatem pierwszą regułą w relacjach z innymi staje się „Nie należy ufać ludziom”. Zwrotnie oznacza to, że nie należy prosić o pomoc i przyjmować wsparcia, bo może być „zatrute”. To prowadzi prostą drogą do krzywdzenia siebie. Najpierw do ograniczania siebie do tego, co jesteśmy sobie w stanie dać sami. Potem ignorowanie swoich potrzeb i umniejszanie uczuć powoduje zabieranie sobie szans, przyjemności, unikanie wyzwań rozwojowych, zamykanie się w coraz ciaśniejszej klatce. W obszarze emocjonalnym oznacza to unikanie bliskości, samotność, lęk, smutek, brak nadziei – aż do depresji. W obszarze fizycznym oznacza to zaniedbanie swoich fizycznych potrzeb – złą dietę, wyniszczający styl życia, używki. Odbiciem tego są choroby autoimmunologiczne, w których organizm atakuje i wyniszcza sam siebie – zgodnie z przekonaniem swojego właściciela…

Nie ma identycznych zależności u każdego człowieka, bo każdy z nas ma unikalne, niepowtarzalne doświadczenie, a więc tak niepowtarzalną mapę przekonań jak niepowtarzalny jest układ genów. Ale mamy te same mechanizmy, które wyraźnie pokazują, że nic w naszym życiu nie bierze się „z powietrza”. Wszystko – podejście do życia, relacje z innymi, stosunek do siebie, zdrowie fizyczne i psychiczne – ma swoje źródło w przekonaniach zapisanych w naszych umysłach. Stając się ich świadomi możemy je zmieniać, a tym samym zmienić całe swoje życie.

Aktywator

Mówi się, że mamy wpływ na swoje życie, że sami je tworzymy. A jednocześnie wielu ludzi tego wpływu wcale nie czuje, wręcz przeciwnie, ma wrażenie, że los kieruje nimi chaotycznie i przypadkowo, zupełnie wbrew temu, czego dla siebie chcą. Paradoksalnie jedno i drugie jest prawdą. Metaforycznie mówiąc, to my sami naciskamy przyciski w maszynie, która nas wiezie przez życie, problem w tym, że nie tylko nie wiemy, który przycisk do czego służy (bo przekonania rządzące naszymi wyborami są zapisane w naszej podświadomości, nie zdajemy sobie z nich sprawy), ale na dodatek zazwyczaj jeszcze widzimy te przyciski przez podwójnie deformujące okulary… Mam tu na myśli zniekształcenie odczuwania dziecka w procesie jego wychowania, zaburzające i jego widzenie tego, co jest, i jego ocenę tego, co można z tym zrobić. Generalnie dzieje się to według dwóch schematów.

Kiedy rodzice gwałtownie, bez zahamowań wyrażają swoje emocje, a jednocześnie wymagają, aby dziecko silnie kontrolowało własne (było grzeczne i podporządkowane w sytuacjach społecznych), dziecko rozumie to jako „inni są ok, ja nie jestem ok”. To sprawia, że widzi wszystko i wszystkich (poza sobą) w ulepszonej wersji; wybacza krzywdzące zachowania („bo tak naprawdę ludzie są dobrzy”) usprawiedliwia brak szacunku wobec siebie („ten ktoś pewnie nie chciał”), widzi w ludziach i sytuacjach tylko to, co dobre i pozytywne, jak książkowa Polyanna. Tworzy się u niego przekonanie, że żyje po to, żeby służyć innym. Kiedy mimo tłumienia pojawiają się negatywne emocje, informujące o tej zafałszowanej percepcji, tak ukształtowana osoba obwinia samą siebie, i skupia się na sposobach jak może lepiej, efektywniej kontrolować swoje emocje. To podwójne zafałszowanie w obszarze odczuwania kształtuje dziecko – bohatera. Jako dorosły taka osoba funkcjonuje w paradygmacie „należy poświęcać się dla innych”, nie widząc cudzych przewinień i własnej krzywdy. Jej podwójnie deformujące okulary to wybiórczo widziana rzeczywistość i próbowanie wpływania na nią przez zmianę swojego odczuwania (udawanie, że coś jest lepsze niż jest i udawanie, że jej to odpowiada).

Kiedy rodzice tłumią i ukrywają swoje emocje, jednocześnie pozwalając dziecku na nieograniczoną ekspresję jego własnych (żeby czuło się bezwarunkowo akceptowane), dziecko interpretuje to jako „ja jestem ok, inni nie są ok”. To sprawia, że widzi wszystko i wszystkich (z wyjątkiem siebie) przez czarne okulary, jako niewystarczające i wybrakowane; staje się roszczeniowe („bo inni powinni”), oskarżające („to ich wina”), nie potrafi odczuwać i wyrażać szacunku ani wdzięczności. Tworzy się u niego przekonanie, że inni żyją wyłącznie po to, żeby starać się je zadowalać i uszczęśliwiać. W związku z tym zafałszowaniem percepcji pojawia się mnóstwo ostrzegawczych negatywnych emocji, które dziecko (a potem dorosły) automatycznie i bez zahamowań wylewa na innych, ponieważ tam – na zewnątrz, w zachowaniu innych ludzi – umiejscawia problem. Takie podwójne zafałszowanie w obszarze odczuwania kształtuje dziecko – ofiarę. Jako dorosły taka osoba funkcjonuje w paradygmacie „wszyscy są przeciwko mnie”, nie widząc swojej roszczeniowości i wyrządzanej innym krzywdy. Jej podwójnie deformujące okulary to wybiórczo widziana rzeczywistość i próbowanie wpływania na nią przez manipulowanie innymi (oskarżanie innych, że są gorsi niż są i zmuszanie ich do zwiększonego wysiłku na swoją korzyść).

Mówiąc w skrócie, jeśli rodzice stosują inną miarę do własnych emocji, a inną do emocji dziecka, dziecko uczy się widzieć rzeczywistość przez jakiś filtr (pierwsze deformujące okulary) i umiejscawia swoje poczucie sprawstwa tam, gdzie ono nie działa – w manipulowaniu swoimi lub cudzymi emocjami (drugie deformujące okulary). Wtedy naprawdę trudno o trafną ocenę tego co jest i podjęcie efektywnych działań, żeby zmienić to, co nam nie odpowiada. Trudno o poczucie wpływu, kiedy nie widzi się, z czym ma się do czynienia i próbuje się tym sterować za pomocą niewłaściwego narzędzia.

Wbrew pozorom mamy ogromny wpływ na swoje życie. Pod warunkiem jednak, że widzimy to, co jest jak w zwykłym lustrze, nie jak w krzywym zwierciadle – czyli kiedy w naszym umyśle nasze uczucia i potrzeby są równie ważne jak uczucia i potrzeby innych ludzi, nie mniej i nie bardziej. Nie będąc ani bohaterem, ani ofiarą nie stosujemy innej miary do siebie, a innej do pozostałych; nie szukamy winy w sobie, kiedy jesteśmy krzywdzeni, ani nie krzywdzimy innych, kiedy naszym zdaniem niewystarczająco dbają o nasze uczucia czy zaspokajają nasze potrzeby. 

Wracając do mojej metafory – dopiero patrząc bez zniekształcających okularów na przyciski pojazdu, który nas wiezie przez życie, jesteśmy gotowi do nauki jazdy, do uczciwego wglądu w siebie bez filtrów; do zobaczenia tego, co naprawdę jest i do zmieniania tego, co nam nie odpowiada. Każde uświadomione przekonanie jest jak kolejny opanowany przycisk, który pozwala nam coraz bardziej świadomie kierować naszym pojazdem.

Nasuwa się tu pytanie: skoro kluczem do uzyskania dostępu do wpływu na swoje życie jest przekonanie o równości emocjonalnej wszystkich ludzi, to co zrobić, aby skutecznie przeprogramować swoje myślenie w tym kierunku? Paradoksalnie nie da się tego zrobić głową, bo umysł zrobi dosłownie wszystko w obronie swojej logiki utworzonej na bazie pierwszych dziecięcych doświadczeń. Można to zrobić tylko stawiając czoła temu, co przed sobą ukrywamy przez całe życie w obawie o swój wizerunek: kontaktując się w pełni ze swoimi emocjami, z całą krzywdą, którą wyrządziliśmy innym i sobie. Takie doświadczenie ustawia nas na równi z innymi, odbiera nam chęć dalszego krzywdzenia, aktywuje empatię, przywraca nam ustawienia zgodne z naszą prawdziwą naturą, resetując te dziecięce. 

Ktoś powiedział, że cierpienie jest potrzebne po to, żeby zrozumieć, że jest niepotrzebne, i ja się pod tym podpisuję. Cierpienie ma nas zmusić do uznania krzywdy i do zmiany w sobie tego, co jest jej przyczyną: nierówności w postrzeganiu siebie i innych. A wtedy i krzywda, i cierpienie przestają istnieć, bo stają się niepotrzebne.

Poczucie winy i poczucie krzywdy

Poczucie winy i poczucie krzywdy są głównymi blokadami w samorozwoju. Pierwsze polega na osądzaniu siebie, drugie – na osądzaniu innych. Oba pochodzą z oporu wobec tego, co jest – z braku akceptacji siebie, innych ludzi i sytuacji takimi jakie są. 

Zarówno poczucie bycia ofiarą, jak i poczucie bycia krzywdzicielem uniemożliwiają bycie wolnym twórcą swojego życia. Oba te uczucia biorą się z jakiegoś deterministycznego przekonania (powstałego na bazie konkretnego doświadczenia zgeneralizowanego przez umysł) – że jesteśmy w życiu pionkami, nie graczami, że jesteśmy niewiele warci i bezradni, że urodziliśmy się źli, że jesteśmy genetycznie skazani na powtarzanie błędów swoich rodziców itp.

Poczucie winy i poczucie krzywdy znikają, kiedy zweryfikujemy swoje przekonania na swój temat i kiedy zamiast oceniania zastosujemy rozumienie, empatię. Najpierw wobec siebie, potem wobec innych.

Racjonalizowanie

Dla małego dziecka rodzice czy opiekunowie są niepodważalnym autorytetem. Jeśli nazwą kolor czerwony białym, dziecko uwierzy. Jeśli powiedzą, że nie powinno czuć tego, co czuje, dziecko uwierzy. O ile kwestia kolorów jest namacalna i prosta do naprawienia, o tyle kwestia emocji już nie. I czasem te zafałszowane dane pozostają w umyśle, deformując na stałe sposób postrzegania.

Typową sytuacją, w której tak się dzieje, jest usprawiedliwianie niewłaściwego, krzywdzącego zachowania jednego z rodziców. Dzieci są bardzo empatyczne, więc nie ma znaczenia, czy jest to zachowanie wobec samego dziecka czy wobec drugiego z rodziców. Ważna jest jedna rzecz: że jeden rodzic krzywdzi, a drugi zaprzecza swoim i dziecka emocjom, usprawiedliwiając krzywdziciela. „Tatuś jest dobry, tylko się zdenerwował”, „mamusia bardzo cię kocha, widocznie nie może zadzwonić ani przyjechać jak obiecała”, „tata nie chciał tak powiedzieć, bardzo mu na tobie zależy”, „musisz zrozumieć, że mama ciężko pracuje i nie ma dla ciebie czasu, ale bardzo cię kocha”, „musisz zrozumieć, że alkoholizm to choroba i tata nie wie, co robi, ale bardzo cię kocha”, „mama ma dobre serce i na pewno nie chciała ci zrobić krzywdy”, „tata nie zapomniał o tobie, tylko ma mnóstwo spraw na głowie”.

Takie wmawianie dziecku, że krzywda, którą czuje, nie jest krzywdą, nie pochodzi z troski o jego uczucia ani o relację z tym rodzicem. Pochodzi z potrzeby usprawiedliwienia siebie, swojego wyboru tkwienia w toksycznej relacji i przyzwalania na krzywdzące zachowania.

Wmawianie dziecku, że krzywda, którą czuje, nie jest krzywdą, a „taką trochę inną miłością” powoduje dwie rzeczy. Jedną, że dziecko przestaje ufać temu, co czuje, traci swój wewnętrzny radar. Drugą, że taki kształtuje w sobie obraz miłości – „jak kocha, to krzywdzi”. Tego będzie oczekiwać, to będzie nieświadomie tworzyć, a raczej odtwarzać w swoim dorosłym życiu. 

Gotowanie żaby

Podobno (nie sprawdzałam!) żywa żaba wrzucona do gorącej wody wyskakuje z niej jak oparzona, ale włożona do zimnej wody i podgrzewana daje się ugotować. Obrazek może mało humanitarny, ale trafnie oddający istotę wszelkiej krzywdy, którą sobie fundujemy.


Jeśli ktoś nas jawnie i gwałtownie zaatakuje, zazwyczaj nie mamy wątpliwości, że musimy się bronić i po prostu to robimy. Ale jeśli ktoś jest dla nas długo miły, a potem tylko trochę nieuprzejmy, a potem czasami grubiański, a potem się nad nami znęca – to jak ta żaba tracimy zdolność do właściwego reagowania i pozwalamy się skrzywdzić.


Patrząc z zewnątrz na przemoc domową mówimy: „Jak on/ona może pozwalać na coś takiego?!”, ale patrząc od wewnątrz nie widzimy granicy krzywdy, bo przesuwa się ona płynnie, niezauważalnie, jak tylko przyzwyczaimy się do poprzedniego stanu. A człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, dosłownie do wszystkiego. Co nie oznacza, że nie ma dla niego ratunku. Wręcz przeciwnie – każdy z nas ma wbudowany wewnętrzny radar, który go ostrzega przed niebezpieczeństwem: emocje.


Ci, którzy lekceważą i racjonalizują swoje poczucie krzywdy („nic się nie stało, każdy może mieć gorszy dzień”, „wiem, że mu naprawdę na mnie zależy, więc to nie ma znaczenia”, „każdemu się zdarza wybuchnąć, to przecież dobry człowiek”, „inni mają gorzej”, „tak naprawdę ona nie chciała”), tracą zdolność do samoobrony. Bo nasz generalizujący umysł nie widzi, że zachowanie człowieka nie jest jego niezmienną cechą, tylko nawykiem; brak akceptacji czyjegoś zachowania nie oznacza odrzucenia całej osoby – czyjeś zachowanie jest jego wyborem, na który możemy się zgodzić albo nie. Problem w tym, że niskie poczucie własnej wartości każe nam zgadzać się na wszystko co dostajemy – bo możemy przecież nie dostać nic…

Ci, którzy traktują swoje emocje jak informatorów, powiadamiających o naruszeniu swojego poczucia własnej wartości – i komunikują to drugiej stronie – zatrzymują ten stan, które ich satysfakcjonuje, a to zwrotnie zwiększa ich poczucie własnej wartości i tworzy satysfakcjonujące relacje z innymi.

Zwracajmy uwagę na rzeczy małe, wewnątrz siebie i na zewnątrz – jeśli zatrzymamy pierwszy spadający kamyk, nie będzie z niego lawiny. Bo przecież żaden dzieciak próbujący pierwszego papierosa nie wybiera świadomie raka płuc, żaden ciekawski nastolatek sięgający po środek odurzający nie zamierza skończyć jako narkoman na ulicy, żadna dziewczyna tolerująca imprezowy tryb życia swojego chłopaka nie zakłada, że stanie się żoną alkoholika. Po prostu wszyscy przywykamy jak żaba do gorącej wody – aż kończymy we wrzątku…

Wadliwe skojarzenia

Kiedy rodzice nadużywają zaufania i otwartości dziecka, używając informacji o jego emocjach do kontrolowania go (wykorzystują jego naturalną autentyczność, jednocześnie nie dopuszczając go do swoich prawdziwych emocji), u dziecka tworzy się przekonanie „bliskość prowadzi do manipulacji, bliskość to oszustwo”.

To nieuświadomione przekonanie nie pozwala mu na kontakt ze sobą samym („im lepiej siebie znam, tym gorzej się z tym czuję”, „im bardziej siebie akceptuję, tym trudniejsze do akceptacji obszary się ujawniają”, „im jest mi ze sobą lepiej, tym bardziej jestem samotny”) i na zasadzie samospełniającej się przepowiedni tworzy rzeczywistość, w której bliskie osoby zachowują się nie fair. Umysł z takim przekonaniem próbuje rozwiązać konflikt pomiędzy dążeniem do bliskości a unikaniem krzywdy redukując to pierwsze do minimum (mało bliskości znaczy mało cierpienia). Kiedy naturalny instynkt, tęsknota za bliskością wygrywa, więcej bliskości tworzy więcej krzywdy i cierpienia. Próby zablokowania dążenia do bliskości powodują depresję, próby dążenia do bliskości powodują doświadczanie krzywdy. I tak w kółko.

Każdy z nas ma zapisane dziecięce skojarzenie z bliskością. Czasem jest to „bliskość krzywdzi”, a czasem, kiedy rodzice nagradzają wyjątkową emocjonalną bliskością skruchę u dziecka, jest to „żeby doznać bliskości, trzeba najpierw przekroczyć granice, zachować się niewłaściwie, skrzywdzić”. W każdym przypadku wadliwa definicja bliskości powoduje, że dążenie do niej staje się dążeniem do krzywdy i przemocy – wobec siebie lub wobec innych, co skutecznie bliskości zapobiega.

Definicja bliskości

Rodzice tworzą taką bliskość z dzieckiem, jaką potrafią, a tym samym przekazują mu swoje ustawienia umysłu, w tym swoje własne traumy.

Rodzice z niskim poczuciem własnej wartości mają tendencję do wykorzystywania swojej przewagi nad dzieckiem – fizycznej, intelektualnej, emocjonalnej. Starają się zmusić dziecko do uległości (podobieństwa do siebie) czy to przemocą fizyczną (kary cielesne, fizyczna separacja), czy manipulacją intelektualną (żartowanie z dziecka, wyśmiewanie, przekazywanie nieprawdziwych informacji), albo kontrolą emocjonalną (zmuszanie dziecka do wyrażania swoich emocji i używanie ich przeciwko niemu).

Dzieci krzywdzone nie przestają kochać rodziców, przestają kochać siebie. Mając niskie poczucie własnej wartości naśladują rodzicielskie przekonanie, że bliskość polega na dominacji, że trzeba być silniejszym (fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie), żeby zmuszać czy kontrolować innych do pozostania ze sobą w relacji.

W ten sposób instynktowne, naturalne dążenie do bliskości przeradza się w przemoc, czyli jej przeciwieństwo.

Używanie ludzi

Ludzie nie krzywdzą nas dlatego, że są źli, ani dlatego, że czymś zawiniliśmy. Ludzie krzywdzą wtedy, kiedy nie mogą znieść samych siebie. Ale krzywdzenie innych sprawia tylko, że jeszcze bardziej się nienawidzą – i zgodnie ze swoim mechanizmem jeszcze bardziej potrzebują za to kogoś ukarać…

Ludzie nie zdradzają nas dlatego, że przestali nas kochać, ani dlatego, że nie zasługujemy na miłość. Ludzie zdradzają wtedy, kiedy wydaje im się, że coś z zewnątrz wyleczy ból, który czują w sobie, wypełni pustkę, którą w sobie noszą. Ale nic na zewnątrz nie ma takiej mocy, więc ból i pustka się powiększają i coraz rozpaczliwiej żądają coraz mocniejszych „lekarstw”… 

Używanie innych ludzi do tego, żeby siebie polubić albo sobie ulżyć jest jak próba zaspokojenia głodu patrzeniem na obrazki z jedzeniem. Tak jak to ostatnie powoduje tylko większy głód, tak to pierwsze większą nienawiść do siebie, większe cierpienie, większe poczucie braku.

Wybaczenie

Często uczucie pokrzywdzenia pozostałe z dzieciństwa powoduje, że bierzemy odwet za swój lęk na innych ludziach. To nie pomaga, bo jeszcze bardziej nie lubimy siebie; ale paradoksalnie wybaczenie tym, którzy zasiali w nas lęk też nie zmienia wszystkiego. Uwalnia nas od szukania rozwiązania na zewnątrz, ale tak naprawdę poszukujemy równowagi pomiędzy sobą a innymi – tego, co tę równowagę przywróci.

Dlatego ostatecznie musimy wybaczyć SOBIE, że pozwoliliśmy innym ludziom traktować nas według tego samego wzorca, a co więcej, że sami siebie traktowaliśmy w ten sam sposób, po macoszemu. Dopiero to wybaczenie uwalnia nas od przymusu zdominowania innych lub podporządkowania się im.