Portret narcyza

Według greckiej mitologii Narcyz był urodziwym młodzieńcem, który nie znał miłości, a zniewoliło i zabiło go ujrzenie własnego odbicia. W mojej opinii ten mit symbolicznie znacznie lepiej oddaje ideę narcyzmu niż popularne obecnie w mediach pseudopsychologiczne artykuły, utożsamiające narcyzm z socjopatią czy za daleko posuniętą miłością własną. Narcyz nie jest socjopatą, choć niektóre jego zachowania mogą być postrzegane jako socjopatyczne. Różni ich to, że emocje socjopaty są zamrożone, kieruje nim umysł, cel; narcyz z kolei przeżywa emocje przesadnie, dramatycznie, ale tylko te związane z własnym ego, cudzych zazwyczaj nie zauważa. Łączy ich to, że żaden z nich nie potrafi kochać ani siebie, ani innych, i każdy jest przekonany o własnej wyjątkowości. 
Tworzenie się osobowości socjopatycznej i narcystycznej przebiega podobnie, z tą różnicą, że socjopata nie zachowuje empatii w praktycznie żadnym obszarze, rzadko nawet rozwija jakąkolwiek wrażliwość (jego wczesne doświadczenia są wystarczająco jednorodne), narcyz natomiast zachowuje wrażliwość (choć wykorzystuje ją do manipulowania innymi), a nawet empatię w jakimś wąskim i ściśle kontrolowanym obszarze (umysł minimalizuje empatię do jednej „szufladki”, poza którą jej nie stosuje). 

Kiedy przychodzi na świat dziecko, jego opiekunowie muszą podporządkować jego potrzebom swoje własne – co jest oczywiste, bo noworodek czy niemowlak nie przetrwa bez nieustannej opieki dorosłych. Problem zaczyna się w momencie, kiedy dziecko osiąga gotowość do komunikacji i uczenia się reguł społecznych, a rodzice nadal traktują jego potrzeby i emocje tak, jakby wciąż było niemowlęciem. Kiedy opiekunowie skupiają się nadmiernie na dziecku i jego samopoczuciu, nie sygnalizując własnych potrzeb i emocji, umysł dziecka zapisuje taki właśnie wzorzec: „ja mam wielkie emocje i jeszcze większe potrzeby, inni nie mają emocji i potrzeb”. I według tego wzorca mały, a potem duży człowiek funkcjonuje: jest egocentryczny (skupia się głównie na sobie), bo nauczono go, że jest centrum, że jest ważniejszy niż inni. Nie potrafi spojrzeć na siebie cudzymi oczami, bo nikt go tego nie nauczył, nie ma więc możliwości popatrzenia na siebie w kontekście i z dystansu, cała jego percepcja jest powiązana z „ja” – to na niego ktoś się uwziął, to dzięki niemu coś się udało, to on jest gorzej traktowany niż pozostali, to jemu należą się przywileje; wszystko dzieje się przez niego lub dzięki niemu. Ponieważ nie widzi innych ludzi tak jak siebie, stosuje podwójne standardy – jemu wolno naginać zasady, innym nie, jemu wolno przekraczać granice, innym nie, jemu wolno mijać się z prawdą, innym absolutnie nie; w skrócie, cytując klasyka: „Kalemu ukraść krowę to źle, Kali ukraść krowę to dobrze”. 


Brak samokontroli emocjonalnej, umiejętności zarządzania swoimi emocjami, powoduje u narcyza poczucie bycia słabym i zależnym od innych, i nieprzerwanie tworzy lęk. Zapis w jego umyśle mówi o byciu kimś lepszym, szczególnym, wyjątkowym, ale emocje przeciwnie, sygnalizują, że został potraktowany gorzej, że ktoś go nie zauważył, odpowiednio nie docenił – dlatego narcyz cały czas walczy sam ze sobą. Żeby czuć się kimś „ponad” musi sprawić, żeby inni byli gorsi, czegoś od niego potrzebowali, usługiwali mu, byli pod jego kontrolą. Stąd narcyz próbuje kontrolować wszystko i wszystkich, manipulując i mijając się z prawdą tak bardzo, że sam się w tym często gubi. Nie tylko zmyśla i zaprzecza temu co jest, ale uwielbia wmawiać innym, że źle pamiętają, że coś pomylili, że przeinaczają fakty, że źle coś zinterpretowali, ba! nawet, że czują niewłaściwe emocje.
Narcyz czuje się lepszy, kiedy kogoś pognębi, uzależni od siebie, wystawi, upokorzy, zniszczy sarkazmem czy ironią, zrani (najlepiej w pasywno-agresywny sposób, żeby niełatwo mu to było udowodnić); czuje się królem, tym, który rozdaje karty, kiedy udaje mu się do tej samej sprawy zaangażować jednocześnie kilka osób, które o sobie nie wiedzą. Jakkolwiek to brzmi czy wygląda, narcyz robi to dlatego, że tylko wtedy czuje się bezpiecznie – kiedy wydaje mu się, że z wyższego poziomu kontroluje innych. Bo tak właśnie jako dziecko „kontrolował” swoich rodziców, zmuszał ich do konkretnych zachowań.

Całe to górowanie pryska, kiedy do głosu dochodzą emocje. Narcyz nie ma rozwiniętej empatii, nie jest nauczony wrażliwości na cudze emocje, a więc i na cudzą krzywdę; po prostu jej nie widzi. Z tego powodu często zachowuje się socjopatycznie; u socjopaty jednak zimne okrucieństwo jest celem, u narcyza jedynie produktem ubocznym jego totalnego skupienia się wyłącznie na swojej korzyści i nawykowego przeoczenia przez umysł faktu, że się przy tym po kimś depcze. 
Narcyz nie widzi cudzej krzywdy, natomiast własną krzywdę wyolbrzymia do groteskowych wymiarów. Ma ogromne ego, które bardzo łatwo urazić. Właściwie brak stałych hołdów już je wystarczająco uraża, a jakakolwiek krytyka czy działanie wbrew jego scenariuszowi to dla narcyza prawdziwy koniec świata. Szybko wpada w dziką histerię lub demonstruje gwałtowne wybuchy gniewu. Potrafi być roszczeniowy do bólu – jego sprawy są najważniejsze, jego potrzeby mają absolutne pierwszeństwo, cudze koszty nie mają tu najmniejszego znaczenia. „Ja potrzebuję” usprawiedliwia wszystko ponad wszelkimi zasadami niepisanymi i pisanymi, ponad moralnością i prawem, a nawet fizyczną możliwością. Jest przy tym nieprawdopodobnie zaborczy, traktuje innych jak swoją własność, jak postacie w grze, którymi chce rozgrywać według własnej woli, własnych planów.

Na tym się jednak nie kończy. Gdyby narcyz był po prostu trudnym do zniesienia krzywdzicielem, zostałby przez innych odtrącony, i tyle. On o tym wie, a przynajmniej to przeczuwa. Dlatego ma swoją tajną broń, i to właśnie czyni go narcyzem: umiejętność oczarowywania innych. Czasem urodą, jak w greckim micie, ale niekoniecznie. Jako przynętę może stosować błyskotliwy intelekt, niszową wiedzę, specyficzny dowcip, jakikolwiek talent czy cechę szczególną, jakąś niepospolitą umiejętność; cokolwiek, czym może innym imponować, czym może przyciągać i utrzymywać ich zainteresowanie. Narcyz dba o wizerunek, nie o treść, więc równie dobrze mogą to być puste przechwalanki: będzie twierdził, że zna sześć języków, choć w każdym z nich ledwo potrafi sklecić zdanie; będzie udawał, że przyjaźni się z celebrytami, choć tylko raz z kimś służbowo rozmawiał, itd. Narcyz może się angażować w pomaganie innym, żywiąc się cudzą wdzięcznością; może udawać pokrzywdzonego przez los, żeby zyskać ludzkie zainteresowanie i współczucie; może kreować się na super eksperta, lidera czy celebrytę, żeby otrzymywać podziw. Może być perfekcyjną gospodynią domową (kobiety też bywają narcyzami) albo niedocenianym artystą. Nie ma dla niego świętości – jeśli może czymś wywołać reakcję „wow” u drugiej osoby, zrobi to bez wahania; sprzeda każdy rodzinny sekret, cudzą intymność, powierzone mu w zaufaniu informacje.
W każdym przypadku narcyz mówi to, co inni chcą usłyszeć lub to, co mu się opłaca, co zostanie dobrze przyjęte; nie to, co naprawdę myśli. Ta strategia pozwala mu innych kontrolować, a potem komentować ich naiwność lekceważąco czy złośliwie za ich plecami. Narcyz gardzi innymi ludźmi, że poddają się jego manipulacji, i gardzi sobą, że to robi, że jest zależny od cudzej akceptacji. Choć kiedy „czaruje”, wygląda, jakby siebie uwielbiał, tak naprawdę nawet siebie nie lubi – jedynie dba o swoją „wizytówkę”, bo bez niej jako przynęty staje się całkowicie bezradny, bezbronny.

Narcyzi naprawdę czują się wyjątkowo wrażliwi emocjonalnie i wyjątkowo skrzywdzeni przez los czy nierozumiani, niedoceniani przez innych ludzi. Oni naprawdę cierpią, jak tonący człowiek, który raz łapie powietrze i nadzieję wydostając się nad powierzchnię wody, a raz ją traci, zanurzając się całkowicie. Umysł stale przeskakujący z pozycji ofiary na pozycję agresora, z komplementów w wyszydzanie, z czarowania w prześladowanie powoduje powstawanie masy negatywnych i sprzecznych emocji, które narcyz nieświadomie jeszcze podkręca (użalając się nad sobą i obwiniając innych), bo nie potrafi ich kontrolować ani nimi zarządzać. Nie tylko żyje w ciągłym emocjonalnym hałasie i chaosie, ale i w zaburzeniu poczucia własnego ja i rzeczywistości, bo utożsamia się z tyloma granymi przez siebie rolami w tylu historiach, że już nie rozpoznaje swojego własnego „ja”. A kiedy narcyz cierpi, to krzywdzi bez zahamowań, bo po pierwsze w jego przekonaniu tylko on ma emocje, a po drugie dla niego winni są zawsze inni ludzie; wszyscy są odpowiedzialni za jego dyskomfort poza nim samym, więc jeśli nawet narcyz krzywdzi, to tylko wymierza sprawiedliwość – tak mówi logika jego umysłu.

Narcyzów jest naprawdę wielu w społeczeństwie, i choć relacje z nimi zawsze są toksyczne i pozostawiają blizny, to trudno uniknąć wchodzenia z nimi w relacje, bo niełatwo ich rozpoznać. Na początku zawsze przebierają się za ideał (szefa, partnera, rodzica, przyjaciela czy przyjaciółki), a kiedy już uwierzymy w ich piękny wizerunek, zaczynają stopniowo odsłaniać swoją prawdziwą naturę. Wygląda to tak, jakby narcyz bawił się z naszym umysłem: kiedy zaczynamy mieć wątpliwości, stara się nas zmiękczyć – albo kupuje nas sobie jakimś wspaniałym gestem, prezentem, obietnicami (bez pokrycia), przemową dokumentującą jego dobre intencje, albo próbuje nas wzruszyć jako ofiara losu, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności i okrutnych ludzi. Socjopata nie pozostawia nam złudzeń swoim zachowaniem, narcyz ze swoją szczątkową empatią bywa ludzki i budzi złudną nadzieję. Złudną, bo zawsze bezwzględnie wykorzysta każdą lukę w granicach, jakie mu postawimy; jego zachłanność na głaski od innych jest jak czarna dziura, nigdy się nie kończy. Doświadczenia narcyzów z ich dzieciństwa mówi, że więcej uwagi i zainteresowania można zdobyć zwiększając presję, i to właśnie robią. Z powodu tej presji, swojej narcystycznej roszczeniowości, zaborczości i hipokryzji jak nikt inny testują nasze granice i lojalność wobec naszego prawdziwego „ja”.
Dopóki sami mamy problem ze swoją tożsamością i swoimi granicami, z byciem wiernym sobie samemu, dopóty nieświadomie wchodzimy w relacje z kolejnymi narcyzami, aż nasz umysł (dopingowany przez silne emocje wynikające ze przemocowego traktowania) wyłapie wzór i będzie w stanie rozpoznać i odrzucić ich od razu, tak jak organizm reaguje na alergen. Dopiero wtedy możemy się na nich uodpornić. Taką szczepionką jest nasza własna prawda, lojalność wobec siebie, wobec tego, co czujemy i myślimy, kim jesteśmy. Narcyzi potrzebują do swojego istnienia nieprawdy, cudzego udawania; bez tego ich ego nie utrzymałoby się przy życiu. Gdybyśmy wszyscy kierowali się swoją prawdą, narcyzi przestaliby istnieć. Możemy sprawić, żeby przestali istnieć w naszym własnym świecie, w naszych osobistych relacjach – nie karmiąc ich, nie zachęcając i nie przyciągając swoim brakiem miłości do siebie, brakiem wierności sobie. 

Ostatnia kwestia – czy narcyz może się zmienić? Teoretycznie tak, jak każdy. Praktycznie to się nie zdarza, ponieważ do zmiany potrzebne jest zobaczenie prawdy, a tego narcyz unika jak ognia. Jedną jego strategią jest odmawianie wglądu, odrzucanie prawdy, którą ktoś mu pokazuje, przeinaczanie faktów. Drugą, bardziej wyrafinowaną i niebezpieczną (bo zwodniczą) strategią jest pozorne przyjęcie jakiejś prawdy, ale tylko po to, żeby ją kontrolować, żeby podrasować i uwiarygodnić nią swoją narrację, żeby lepiej udawać szczerość i efektywniej ludźmi manipulować. Generalizując – narcyz za bardzo potrzebuje kłamstwa do swojego funkcjonowania, żeby prawda mogła się w nim zakorzenić i doprowadzić do zmiany.


Odpowiedzialność

Załóżmy, że ktoś nam wyrządził krzywdę, fizyczną czy psychiczną – co się wtedy w nas dzieje?

Pierwsze odzywają się negatywne emocje, ostrzegające nas, że ktoś naruszył nasze granice. Odruchowo chcemy zrobić to samo, skrzywdzić swojego krzywdziciela. Uważa się, ze to dowód na to, że jesteśmy z natury źli. Mnie się wydaje, że robimy to instynktownie, żeby obudzić w kimś empatię, zrozumienie dla swojego bólu – co może powstrzymać te osobę. Bo logicznie odwet nie ma sensu – cudzy ból nie zmniejsza naszego własnego, niczego w ten sposób nie zyskujemy, wręcz przeciwnie: każde działanie odwetowe, agresywne, krzywdzące sprawia, że przestajemy lubić siebie, że zaczynamy uważać siebie za niedobrego człowieka.

W odpowiedzi na nasze silne negatywne emocje („uwaga, awaria!”) odzywa się umysł. Nasze umysły lubią zgodność; kierują się logiką, więc bazują na matematyce i algorytmach, dążą do wyrównania, zamknięcia, podsumowania. Dlatego czasami się zdarza, że ktoś bliski zamordowanej osoby mści się na sprawcy, mordując go również, żeby równanie się zgadzało. Ale czy wtedy zamordowany sprawca coś zrozumie, poczuje empatię, coś naprawi, zmieni? Raczej nie zdąży. Czy śmierć sprawcy przywróci ofiarę do życia? Oczywiście, że nie. „Oko za oko, ząb za ząb” to propozycja rozwiązania problemu przez umysł, zgodna z jego matematyczną logiką. Zastosowanie tego rozwiązania nie tylko nie uspokoi emocji, a wygeneruje nowe, skierowane przeciwko sobie. Jeśli w tym miejscu nie zrobimy pauzy, żeby się zastanowić nad sensem swoich działań, to powtórzymy scenariusz. Umysł wskaże winnego na zewnątrz („to przez niego taki jestem”), więc go ukarzemy za swoje złe samopoczucie. Poczujemy się z tym źle…. i tak dalej.

Dopóki ludzie reagują automatycznie na swoje emocje i pozwalają swojemu umysłowi decydować za siebie, tkwią w błędnym kole nieustannej krzywdy: skrzywdzony bierze odwet, a potem staje się agresorem i krzywdzi kolejną osobę, która wierzy, że musi się zemścić, i tak dalej. Wojna wewnątrz i wojna na zewnątrz.

Z tego błędnego koła może nas wydostać jedynie świadomość – to, czym naprawdę jesteśmy ponad reaktywnymi emocjami i robotycznie logicznym umysłem. To świadomość siebie – swoich emocji, które są systemem informacyjnym, i bardzo ograniczonej logiki swojego umysłu. Kiedy popatrzymy z tego poziomu – jak z lotu ptaka – okaże się, że tak naprawdę istnieją tylko konsekwencje. Jeżeli wybierzemy niewłaściwą drogę, doprowadzi nas do niewłaściwego miejsca – to konsekwencja, nie kara. Uczy nas, żeby wrócić do skrzyżowania i wybrać inaczej. Jeżeli zrobimy komuś krzywdę i źle się z tym czujemy, to konsekwencja niewłaściwie wybranego zachowania, nie kara. Uczy nas, żeby następnym razem wybrać inaczej, tak, żeby poczuć się ze sobą dobrze. Jeżeli nasze emocje mówią nam, że ktoś nas krzywdzi, to też konsekwencja naszego niewłaściwego wyboru, nie kara. Uczy nas takiego stawiania granic, żeby siebie ochronić.

Nie ma kary, nie ma też winy. Każdy z nas dokonuje wyborów z takiego poziomu świadomości, na jakim funkcjonuje. Jeśli ktoś nie widzi, że jego emocje i jego umysł wybierają za niego, to tak naprawdę świadomie nie wybiera, daje się popychać jakiejś wewnętrznej sile, której nie rozumie – jak go za to rozliczać, za co go karać? A jeśli rozumie i kontroluje swoje emocje i swój umysł, to wybiera świadomie, i wtedy nie krzywdzi, bo mu się to zwyczajnie emocjonalnie nie opłaca.

Wina, krzywda i wszystko to, co nazywamy złem, pochodzą z nieświadomości, z braku autorefleksji, z nieumiejętności zarządzania sobą. Czy kiedy widzimy ludzkie marionetki działające pod wpływem losowo odpalających się programów, bez własnej woli, bez kontroli, mamy ochotę takie osoby ukarać? Czy raczej budzą nasze współczucie?

Zatytułowałam ten tekst „odpowiedzialność”. Skoro nie ma intencjonalnej winy, kara nie ma sensu. Ale krzywda wyrządzana przez ludzi nieświadomych swojego prawdziwego ja pozostaje – kto jest więc za nią odpowiedzialny? Uważam, że my wszyscy. Ci, którzy udają, że jej nie widzą; ci, którzy udają, że jej nie czują i ci, którzy ją wyrządzają, udając, że to im poprawia samopoczucie. Za krzywdę odpowiedzialna jest nieprawda.

Świadomość to zrozumienie, a zrozumienie przychodzi wtedy, kiedy widzi się rzeczy jasno, kiedy coś się wyraźnie powtarza, kiedy konsekwencje nas prowadzą jak przewodnicy. Kiedy każdy z nas mówi, że wrzątek parzy, nikt nie wkłada ręki do wrzątku, nie ma krzywdy. Ale kiedy jeden mówi, że parzy, drugi, że da się wytrzymać, trzeci, że wcale nie parzy, to trzeba spróbować, i to nie raz, a wiele razy, bo może za każdym razem jest inaczej? Uczenie się – świadomość innych ludzi – zależy od konsekwencji, jakie ponoszą. Jeśli chronimy ich przed konsekwencjami, to zmieniamy dane, uniemożliwiamy im uczenie się, przyczyniamy się do tworzenia krzywdy. Jesteśmy odpowiedzialni za prawdę. Nie tę na zewnątrz, tylko tę wewnątrz siebie. Jeśli żyjemy zgodnie z nią – ze sobą – to zmniejszamy ilość krzywdy na świecie, bo tworzymy użyteczne konsekwencje dla innych, wspieramy ich uczenie się, ich świadomość. Jeśli żyjemy w nieprawdzie, jeśli wysyłamy do świata sprzeczne informacje, tworzymy czyjąś krzywdę.

Nie jesteśmy winni zła, ale jesteśmy za nie odpowiedzialni.

Nieprawdy

Empatia, niskie poczucie własnej wartości wyrażane uniżonością, służeniem innym plus przekonanie, że potrzeby innych są ważniejsze od własnych to przepis na autodestrukcję.

Tak samo zresztą jak blokowanie empatii, niskie poczucie własnej wartości maskowane przebojowością i przekonanie, że własne potrzeby są ważniejsze od cudzych.

Każda nieprawda, każde przekonanie wbrew prawdzie o tym, kim jesteśmy z natury niszczy swojego właściciela. Każda odkryta i doświadczona prawda uwalnia i uskrzydla swojego właściciela.

Prawda nie boli

Wielu ludzi uważa, że mówienie prawdy oznacza mówienie wszystkim wszystkiego co się myśli prosto w twarz. Moim zdaniem to nie jest prawdomówność, raczej egocentryczna bezmyślność. No bo jeśli wiem, że ktoś jest agresywny i porywczy, jaki ma sens jest mówienie mu, że nie podoba mi się jego samochód albo ubranie? Równie dobrze można też powiedzieć do osoby umierającej: „cieszę się, że nie jestem na Twoim miejscu”… Albo zwierzyć się z sekretu komuś, kto wiele razy nadużył naszego zaufania. W ten sposób działamy jak automat, robiąc przykrość lub krzywdę sobie czy innym.


Prawda jest prawdą nie wtedy, kiedy mamy przymus mówienia wszystkiego, co myślimy i czujemy, ale kiedy bierzemy pod uwagę dwie strony relacji, uczucia obu stron. Dlatego nie ma żadnych schematów, co można czy powinno się komuś powiedzieć, a co nie – np. czy mówić komuś, że pod diagnozą, którą usłyszał, czai się rak, czy przyznać się partnerowi do zdrady, czy powiedzieć koleżance, że ma plamę na spódnicy…? Bo to zależy od tej drugiej osoby i całej sytuacji, a kluczem jest intencja, jest pytanie „po co?” Zanim coś powiemy, musimy wiedzieć, do kogo mówimy i po co to robimy.


Jeśli wiemy, że chory jest nastawiony na walkę i wyzwania go mobilizują, warto, żeby wiedział, z czym walczy – ale jeśli łatwo się poddaje i załamuje, te same słowa mogą go zrujnować psychicznie i w rezultacie zabić.


Jeśli nie potrafimy być lojalni wobec partnera, to nasz problem, nie jego – wyznawanie zdrady po to, żeby sobie ulżyć, żeby być prawdomównym (czyli nie takim złym), żeby uzyskać przebaczenie i mieć „czyste konto”, bez troszczenia się o uczucia drugiej osoby to egoizm, obarczenie swoim problemem osoby, która nie może z nim nic zrobić; takie zachowanie może być w intencji podświadomym chwaleniem się swoimi podbojami jako miernikiem własnej wartości, niekoniecznie mówieniem prawdy. Ale jeśli nie potrafimy żyć ze zdradą, czujemy się nieuczciwi, chcemy to naprawić, nawet za cenę ryzyka utraty partnera, wtedy takie wyznanie może stanowić nowy, głębszy etap dla związku.


Jeśli mówimy koleżance, że ma plamę na spódnicy w sytuacji, kiedy nie jest w stanie nic z tym zrobić, to chyba tylko po to, żeby jej kosztem poczuć się lepiej, bo wprawimy ją w załopotanie, być może nawet zniszczymy jej poczucie pewności siebie w jakimś istotnym dla niej momencie. Ale jeśli mówimy to samo w sytuacji, kiedy koleżanka może się przebrać, chronimy ją przed niezręcznością czy utratą wizerunku, który może być dla niej ważny w danych okolicznościach.


Mówienie prawdy oznacza mówienie prawdy w pozytywnej dla obu stron intencji, więc czasami oznacza nie mówienie tego, co wiemy, a czasami asertywną odmowę udzielenia odpowiedzi. Nigdy natomiast nie oznacza manipulowania tym, co się mówi dla osiągnięcia jakiegoś celu ani też mówienia wszystkiego wszystkim. Bo prawda to nie to, co akurat przychodzi nam do głowy, tylko coś, co istnieje pomiędzy naszą własną a cudzą perspektywą, co wynika z „my”, nie z „ja”. Wtedy prawda nie boli, za to służy – wspiera, rozwija i uzdrawia.

Pułapki umysłu

Tak jak przez ostatnie dwa lata nie udawałam wirusologa, tak teraz nie zamierzam udawać eksperta od polityki. Jestem natomiast ekspertem od mechanizmów, które rządzą ludzkim umysłem, i o tym jest ten tekst.

Fakt pierwszy: umysł generalizuje – z jednego doświadczenia (szczególnie powiązanego z silnymi emocjami) tworzy automatycznie zasadę. Jeśli ugryzie nas pies, zaczniemy bać się wszystkich psów. Jeśli mamy swojego psiaka, uwielbiamy inne psy. Nasze własne, losowe doświadczenia kieruje daną rzecz, człowieka, sytuację do szufladki „uwaga! zagrożenie!” lub do szufladki „spoko, nie ma się czego obawiać”. Dlatego jedni przysięgną przed sądem, że psy to bestie, inni, że psy to anioły, i to jest ich subiektywna prawda, tego doświadczyli i w to wierzą. Obiektywna prawda zaś jest taka, że pewne psy potrafią zagryźć człowieka, a pewne psy potrafią oddać za człowieka własne życie, i w każdej sytuacji spotkania z psem musimy zdecydować, z jakim mamy do czynienia.

Fakt drugi: umysł segreguje – próbuje otagować każdą informację jako „dobrą” lub „złą”, obrazek jako „ładny” lub „brzydki”; innymi słowy, jeśli temu świadomie nie przeciwdziałać, będzie automatycznie starał się ocenić i podzielić wszystkie dane na pozytywne i negatywne, na czarne i białe, choć to nie odpowiada wielokolorowej rzeczywistości. Ocenianie deformuje percepcję, każe nam widzieć kogoś czy coś jednolicie, pomijać wszystkie informacje, które się nie zgadzają z tym, w co chcemy wierzyć. Ocenianie powoduje, że się mylimy, uwzględniając tylko część danych; pochopnie oczerniamy lub gloryfikujemy innych, co w konsekwencji prowadzi do uczucia wstydu lub rozczarowania, a to nic miłego.

Fakt trzeci: umysł nie zobaczy tego, na co nie jest gotowy. Oznacza to, że jeśli mamy złe doświadczenia z psami, będziemy zwracać uwagę na duże, warczące, wyrywające się osobniki, w tym samym czasie mijając i nie zauważając przyjaznych psiaków wyprowadzanych przez dzieci. Jeśli nie wierzymy w UFO, statek kosmiczny może nawet wylądować w naszym ogródku, a i tak będziemy je uważać za dowcip sąsiada albo próbę wrobienia nas z użyciem ukrytej kamery. Umysł broni swojego systemu przekonań. Im bardziej ten system jest hermetyczny i czarno-biały, tym silniej odrzuca wszystko, co choć odrobinę do niego nie pasuje.

Co zatem możemy zrobić, żeby nasz własny umysł nie sprowadzał nas na manowce, szczególnie w obecnej sytuacji?

Przede wszystkim starajmy się oddzielać fakty od interpretacji. Interpretacje nałożone na siebie powodują efekt jak w zabawie w „głuchy telefon”: to, co było faktem na początku, na końcu często go nawet nie przypomina. Żeby było jasne – nie przestawiam tu żadnej wersji wydarzeń ani własnej opinii, to po prostu przykład: załóżmy, że ktoś mówi: „widziałem grupę ciemnoskórych na ukraińskiej granicy” (fakt). Następna osoba powtarza kolejnej: „mój kumpel widział na granicy Afrykańczyków” (interpretacja przez własne skojarzenie – nie wiadomo, czy byli z Afryki, czy z innej części świata). Ta osoba przekazuje informację dalej: „podobno pełno czarnych z Afryki na granicy, jak stali osobno, to pewnie ich nie wpuszczą” (dopowiedzenie z wyobraźni i generalizacja – na innej naszej granicy takich uchodźców źle traktują, więc tu pewnie też). Ktoś postanawia o tym napisać używając słowa rasizm, ktoś kolejny dodaje prześladowanie, a następny terrorystyczną prowokację. W tym miejscu, w głowie czytającej to osoby zapewne pojawia się czerwona lampka: „ale przecież nie tak było!” – umysł broni swojego systemu przekonań, tego, co już przyswoił (na jakiejkolwiek podstawie) i zintegrował. Właśnie w tym miejscu należy zrobić stop-klatkę i zastanowić się, czy znamy źródło, czy możemy mu ufać; a może wszystko co gdzieś przeczytamy czy usłyszymy w TV bierzemy bezrefleksyjnie za prawdę? Jeśli nie widzieliśmy czegoś na własne oczy, to zwyczajnie nie wiemy, a z dostępnych wersji (fakty, ich nadinterpretacja, wersja podkoloryzowana dla lepszego efektu, celowa dezinformacja) nasz umysł wybierze tę, która najbardziej pasuje do naszej wizji świata, do innych informacji, w których prawdziwość wierzymy. Dlatego większość proputinowskich Rosjan, którym reporterka chciała pokazać zdjęcia zrujnowanej Ukrainy, nawet na nie nie spojrzało, zakładając z góry, że są fałszywe. Podobnie jak przeciwnicy polityczni, którzy wierzą w te fakty, które popierają ich wizję rzeczywistości, i nie wierzą w te, które tej wizji zagrażają. Umysł musi mieć pewność, musi wiedzieć, musi dane zaklasyfikować. A czego można być pewnym w świecie Photoshopa i deepfakeów…? Nie bójmy się powiedzieć „nie wiem”, nie bójmy się wahać, mieć wątpliwości, słuchać różnych opinii z otwartym umysłem, widzieć szare zamiast czarnego i białego. Tym bardziej nie przekazujmy dzieciom swoich interpretacji jako faktów, bo one w obronie tego „co tata powiedział” są gotowe bić się z rówieśnikami na śmierć i życie.

Po drugie, bądźmy obserwatorami własnego umysłu (to nasze narzędzie), a nie jego niewolnikami. Przeciwdziałajmy jego automatyzmom. Generalizując i segregując, zawsze mijamy się z prawdą.

Na przykład: „Rosjanie to mordercy”. A co z tymi, którzy wychodzą na ulice w proteście przeciw wojnie, choć są aresztowani, płacą ogromne mandaty, zostają wydaleni z uczelni? Czy jeśli proputinowskich Rosjan jest więcej, mamy prawo prześladować każdego Rosjanina? Jak tę proukraińską Rosjankę, która od 25 lat prowadzi restaurację w Warszawie, a teraz obawia się o swoje życie?

Inny przykład: „Rosyjscy żołnierze zabijają cywili”. Udokumentowany fakt, tylko oprócz psychopatów strzelających do uciekających rodzin i wolontariuszy niosących pomoc są też zdezorientowani, głodni, przerażeni, płaczący chłopcy, sami poddający się do niewoli, żeby nie musieć tego robić. Ich też na stos?

Nie chodzi o usprawiedliwianie najeźdźców. Chodzi o to, że rzeczywistość nigdy nie jest czarno-biała. To umysł tak chce ją widzieć. Dla jednych Rosjanie to psychopatyczni mordercy, dla innych więźniowie systemu. Dla jednych Ukraińcy to wciąż banderowcy, dla drugich uchodźcy wojenni. Dla jednych Niemcy to hitlerowcy od zawsze i na zawsze odpowiedzialni za całe zło świata, dla innych to rodzina, znajomi, przyjaciele.

A kim jesteśmy my, Polacy? Zbawcami dla jednych uchodźców, mordercami dla innych? Ludźmi dzielącymi się wszystkim z uchodźcami z Ukrainy, spontanicznie organizującymi dla nich pomoc czy trollami wypisującymi obrzydliwe komentarze albo bojówkami obrzucającymi Ukraińców kostką brukową? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, nie ma jednego wzorca Polaka. Może wielu Polaków kradnie, ale wielu się tym brzydzi. Może wielu jest gościnnych, ale są i tacy, co widzą wroga w każdym.

Umysł próbuje generalizować i segregować, ale im bardziej to robi, tym jest dalszy od prawdy. Ludzie są różni, bez względu na swoją narodowość, tak samo jak bez względu na kolor skóry, religię, wykształcenie i co tam jeszcze. We wszystkich powinniśmy wspierać to, co dobre, i nie zgadzać się na to, co krzywdzi. I tyle.

Szczególnie, że logicznie takie podziały nie trzymają się kupy. Mówiąc o Rosji złe rzeczy, mamy na myśli decyzje władz tego kraju, na które zwykli ludzie nie mają wpływu. Mówiąc o Polsce dobre rzeczy, mamy na myśli zryw obywateli i decyzje samorządów, bynajmniej nie działania organizacyjne rządu. Rząd zakazuje organizacjom pozarządowym nawet zbliżać się do białoruskiej granicy (źródło: przemówienie Janiny Ochojskiej w PE), a na ukraińskiej też jakoś nie widać nawet tych autobusów co rozwoziły ludzi na wiece wyborcze i do urn wyborczych, że o innych działaniach organizacyjnych nie wspomnę. Więc to rząd czyni ludzi złymi czy ludzie mogą być dobrzy nawet wbrew rządowi? Przyjmijmy jeden standard dla wszystkich, inaczej mijamy się z prawdą.

Ten tekst nie jest o wojnie, narodowościach i polityce, to tylko przykłady. Żywe przykłady – żeby móc zaobserwować reakcje swojego umysłu, żeby je sobie uświadomić, żeby nauczyć się je kontrolować. Żeby widzieć w drugim człowieku po prostu człowieka, takim jaki jest. Etykietka narodowościowa (jak i każda inna) może nas bardzo zmylić. A podawana dzieciom jako fakt, utrwala się im w umysłach w kategorii „my i oni”, powoduje uprzedzenia, prześladowania, przemoc. Najpierw wobec kolegi z obcym pochodzeniem, potem wobec „tych z głupią fryzurą” (zezem, tatuażem, krzywymi zębami czy nogami, wstaw dowolne); później wobec zwolenników innej partii politycznej czy innego klubu sportowego – a na końcu zawsze jest realna wojna. Czasem na pięści i pałki, a czasem na czołgi i rakiety. „NIE dla wojny” to „NIE dla bycia kontrolowanym przez swój umysł”, NIE dla generalizowania, oceniania i segregacji.

Umysł działa dobrze tylko wtedy, kiedy współpracuje z sercem. (I vice versa, ale to już temat na inny post.)

Otwarte drzwi

Prawdziwe przekonanie na jakiś temat cechuje się równowagą – w sposób naturalny dotyczy tak samo jednego obszaru naszego „ja”, jak i innych; nas samych i innych ludzi. 

Wychowanie i socjalizacja nakładają jednak na nasze myślenie wartościujące „nakładki”: uważamy jeden obszar siebie za lepszy, inny za gorszy; przyznajemy sobie  większe prawa niż innym lub odwrotnie – uważamy potrzeby i uczucia innych za ważniejsze od własnych.

Stąd zmiana zazwyczaj nie dokonuje się w całym naszym myśleniu od razu – zaczyna się w obszarze dla nas ważniejszym i tam, gdzie czujemy się pewniej. Tam najpierw zachodzi zmiana fałszywego przekonania, która potem stopniowo „zaraża” pozostałe obszary. 

To prawda, że wszystko zaczyna się od nas samych, ale droga do siebie czasami prowadzi najpierw przez innych; to prawda, że wszystkie obszary „ja” są jednakowo ważne, ale to jeden z nich zapoczątkowuje przyjęcie się tej prawdy w naszym myśleniu.

Prawda przychodzi do nas taką drogą jaka jest, bez żadnych warunków – nie musimy być tacy czy inni, umieć to czy tamto, nie popełniać błędów, mieć doświadczenie, wiedzę czy cokolwiek innego. Prawda przychodzi do nas tymi drzwiami, które zostawiamy otwarte.

Wierzę czy wiem?

Kiedy czegoś doświadczyliśmy, „wiemy” – nasz umysł traktuje to jak dane nie podlegające dyskusji, choć jest to nasze pojedyncze, konkretne, losowe doświadczenie: jeśli ktoś nas skrzywdził, WIEMY, że ludzie są źli, jeśli nie – WIEMY, że ludzie są dobrzy. To tzw. prawda subiektywna: coś absolutnie prawdziwego dla nas, w kontekście naszego doświadczenia – ale jednocześnie coś, co nie musi być prawdziwe dla kogoś o innym doświadczeniu.

Kiedy polegamy na wiedzy umysłu, nieświadomie prowokujemy sytuacje podważające nasze przekonania – prowokujemy doświadczenia inne od dotychczasowych, żeby uwolnić się od fałszywej generalizacji (bo w rzeczywistości ludzie mogą krzywdzić albo nie).

Kiedy uwalniamy się od schematu, w jaki wepchnęło nas nasze doświadczenie, zaczynamy słyszeć wewnętrzny głos niezależny od naszego doświadczenia – zaczynamy wierzyć w coś nie umiejąc tego logicznie wytłumaczyć, np. że ludzie są dobrzy z natury – mimo, że ktoś nas skrzywdził. To tzw. prawda obiektywna, jednakowa dla wszystkich, niezależna od doświadczenia, wychowania, kultury, wykształcenia i innych czynników – taka sama prawda, do której dochodzą wszyscy, którzy ośmielają się zakwestionować swoje doświadczenie życiowe jako generalną regułę funkcjonowania świata.


Ci, którzy wierzą w dane zapisane w swoim umyśle, „wiedzą” – są jak ludzie kłócący się o różnice międzyludzkie bazując na ubraniu, jakie nosimy. Ta „wiedza” generuje konflikty i problemy, jest jak mówienie różnymi językami bez możliwości porozumienia.Ci, którzy zawierzyli temu co czują, co jest zapisane w sercu czy duszy – czemuś większemu niż własne doświadczenie – są jak ludzie, którzy lekceważą ubranie, wiedząc, że pod spodem, fizjologicznie i psychologicznie funkcjonujemy tak samo. Ich wiara czyni cuda: goi, naprawia, przynosi zrozumienie, jednoczy.

Ale żeby zacząć wierzyć, trzeba przestać wiedzieć.


Prawda

Prawdziwe przekonanie na jakiś temat cechuje się równowagą – w sposób naturalny dotyczy tak samo jednego obszaru naszego „ja”, jak i innych; nas samych i innych ludzi. 

Wychowanie i socjalizacja nakładają jednak na nasze myślenie wartościujące „nakładki”: uważamy jeden obszar siebie za lepszy, inny za gorszy; przyznajemy sobie  większe prawa niż innym lub odwrotnie – uważamy potrzeby i uczucia innych za ważniejsze od własnych.

Stąd zmiana zazwyczaj nie dokonuje się w całym naszym myśleniu od razu – zaczyna się w obszarze dla nas ważniejszym i tam, gdzie czujemy się pewniej. Tam najpierw zachodzi zmiana fałszywego przekonania, która potem stopniowo „zaraża” pozostałe obszary. 

To prawda, że wszystko zaczyna się od nas samych, ale droga do siebie czasami prowadzi najpierw przez innych; to prawda, że wszystkie obszary „ja” są jednakowo ważne, ale to jeden z nich zapoczątkowuje przyjęcie się tej prawdy w naszym myśleniu.

Prawda przychodzi do nas taką drogą jaka jest, bez żadnych warunków, – nie musimy być tacy czy inni, umieć to czy tamto, nie popełniać błędów, mieć doświadczenie, wiedzę czy cokolwiek innego. Prawda przychodzi do nas tymi drzwiami, które zostawiamy otwarte.

Zanim wyruszysz

Zanim wyruszysz, odpowiedz sobie na kilka pytań.

Czy chcąc dojść do światła idzie się w kierunku ciemności? Zatem czy do szczęścia idzie się drogą oznakowaną przez negatywne emocje? Czy nie pojawiają się po to, żeby nas ostrzec, że zboczyliśmy z drogi?

Czy można budować prawdę na kłamstwie? Czy można zbliżyć się do kogoś, kto autentyczność uważa za największą słabość, a wizerunek za największe osiągnięcie? Jaką prawdę mogą oferować ludzie, którzy używają cudzych wizerunków i cudzych słów, żeby otworzyć sobie drzwi? Czy cel uświęca środki?

Czy los/Wszechświat/Bóg jest złośliwy czy opiekuńczy? Należy z nim walczyć, żeby go przechytrzyć, czy należy z nim współpracować jak z perspektywą trenera? Jeżeli coś lub ktoś nie ma wstępu do twojego świata, to może nie dlatego, żeby cię ukarać, a dlatego, żeby cię chronić? 

Zanim wyruszysz, upewnij się, że idziesz tam, gdzie prowadzą cię pozytywne uczucia, gdzie możesz tworzyć bliskość z autentycznymi ludźmi i gdzie los otwiera ci drzwi. Wtedy podróż staje się komfortowa i satysfakcjonująca, radosna. W przeciwnym przypadku podróż przez życie będzie ci przysparzać wewnętrznych konfliktów, dyskomfortu, rozczarowań i cierpienia.

Wybór jest twój.

Wybory

Wybieramy dla siebie to, co uważamy za najlepsze zgodnie z aktualnym poziomem świadomości siebie. Im więcej prawdy o sobie dopuszczamy do swojej świadomości, tym bardziej uszczęśliwia nas to, co wybieramy. Dlatego warto się starać zrozumieć siebie.