Każdy z nas potencjalnie może być aniołem, żyjącym w zgodzie ze swoją naturą, lub bestią, zaprzeczeniem tej natury. Wielu z nas nie staje się bestią tylko dlatego, że nigdy nie znalazło się w sytuacji, która tę bestię mogłaby obudzić. Wielu udaje aniołów tylko dlatego, że boi się przekroczyć granice akceptowalne przez innych. Każdy z nas jest po części Bogiem stworzonym przez Boga na swoje podobieństwo, a po części robotem, stworzonym przez społeczeństwo na jego podobieństwo.
Im bardziej poznaję siebie i ludzi, tym bardziej zdumiewa mnie fakt, jak głębokich podziałów potrafimy dokonać w swoim umyśle. Tak głębokich, że można by powiedzieć, że w różnych sytuacjach używamy różnych mózgów, innej filozofii życiowej, wręcz innej osobowości. Działamy jak zahipnotyzowani – konkretny bodziec wywołuje konkretną reakcję i za nic nie dajemy się przekonać, że można inaczej czyli tak, jak reagujemy na inny bodziec.
Możemy być odpowiedzialni w pracy i nieodpowiedzialni w życiu prywatnym, ale nikt nas nie przekona, że możemy na odwrót. Możemy ryzykować w jednej dziedzinie i być maksymalnie zachowawczy w innej, ale nigdy odwrotnie. Możemy płakać ze współczucia czy wzruszenia z powodu ukochanego zwierzaka i być kompletnie nieczułym na uczucia bliskich. Możemy tchórzyć w jednych sytuacjach, a w innych walczyć jak lew. Możemy w jednej sprawie być posłuszni jak dzieci, a w innej negować wszelkie autorytety. Możemy być cierpliwi i gwałtowni, spontaniczni i sztywni, optymistyczni i zamartwiający się – w zależności od tego, na co reagujemy. A reagujemy precyzyjnie i schematycznie tak, jak zaprogramowało nas wcześniejsze doświadczenie – przypadkowe, różnorodne i sprzeczne ze sobą.
Możemy być wszystkim, kimkolwiek chcemy, ale żeby się o tym przekonać, musimy zamienić role i reakcje, zastosować przeciwne strategie, wymieszać to co jest – złamać schematy. Zamienić wydeptane wąskie ścieżki w wydeptane bezkresne pole możliwości.
„Kiedy dobra materialne i atrakcyjność zewnętrzna stają się naszym priorytetem i kiedy pozwalamy innym ludziom decydować o tym, ile jesteśmy warci, ryzykujemy, że nasz prawdziwy potencjał pójdzie na marne.” – Nick Vujicic
Każdy z nas przynosi na świat ze sobą coś wyjątkowego – unikalny zestaw predyspozycji, unikalny sposób patrzenia na życie. Realizowanie siebie, słuchanie siebie, bycie sobą powoduje, że te niepowtarzalne zasoby wzbogacają i ich posiadacza, i wszystkich, którzy się z nim stykają.
Kopiowanie innych, rezygnowanie z siebie, upodabnianie się do tych, którzy zdobyli społeczną akceptację powoduje, że potencjał się nie ujawnia i zostaje zmarnowany.
Jeśli dziewczyna dorasta w domu, gdzie doświadcza dominującego ojca i słabej matki, automatycznie, biologicznie naśladuje matkę i podświadomie szuka dominującego partnera, powtarzając układ ról. Jeżeli zastanawia się nad tym, co widzi, i nie podoba jej się funkcjonowanie związku rodziców, decyduje, że nie będzie taka jak matka, będzie silna jak ojciec – w efekcie czego przyciąga uległych partnerów. Jej związek będzie tak samo niesatysfakcjonujący jak ten, który pamięta z domu, bo zmiana polegała tylko na odwróceniu ról wewnątrz tego samego schematu.
Mając różnych rodziców dostajemy pełen potencjał do wykorzystania. Dopóki wykorzystujemy znane schematy, powtarzamy jedynie znane zachowania w różnych konfiguracjach. Dopiero kiedy zrozumiemy, że nie musimy być ani mamą ani tatą w konkretnej sytuacji, uzyskujemy wolność wyboru swojego zachowania (w tym przykładzie poza uległością czy dominacją) – w zależności od kontekstu i swoich przekonań. Wtedy dopiero stajemy się sobą – nie zlepkiem wymieszanych rodzicielskich schematów.
Bo dopiero kiedy otrzymane gotowe produkty rozłożymy do bazowych części, możemy z nich dowolnie tworzyć – jak z klocków Lego bez instrukcji.
Umysł ludzki działa jak algorytm komputerowy. Nowe sytuacje służą do tworzenia zasad; to, co zdarza się często, dostaje priorytet; to, co budzi silne emocje, zostaje nimi oflagowane – i program do automatycznego zarządzania człowiekiem gotowy.
W ten sam sposób tworzy się nasze przekonanie o tym, kim jesteśmy, jacy jesteśmy. W dzieciństwie to nasze zachowanie, które wzbudzi uznanie dorosłych zostaje oflagowane pozytywną emocją i dostaje priorytet – powtarzamy je i staje się naszą mocną stroną. To nasze zachowanie, które wzbudzi dezaprobatę naszych autorytetów, zostaje oflagowane negatywna emocją i unikamy jego powtarzania, staje się naszą słabą stroną.
W ten sposób nabieramy przekonania, że jesteśmy „jacyś”, możemy podać swoją charakterystykę, czyli zestaw swoich zalet i wad. Rzecz w tym, że nasz „kształt” psychiczny działa na takich samych zasadach jak ten fizyczny – co trenujemy, to rośnie w siłę, co odpuszczamy, to marnieje, przy czym nasz wyjściowy potencjał pozostaje ten sam. Ktoś mówi: „jestem odważny”, jakby nigdy nie stchórzył przed niczym; „jestem ładna” – jakby nigdy nie wyglądała źle; „jestem nieśmiały”, jakby nigdy na nikogo nie podniósł głosu; „jestem głupia” – jakby nie było rzeczy, którą wie. Każde takie twierdzenie brzmi jak „zawsze”, ale naprawdę oznacza tylko „najczęściej”. A to znaczy, że istnieje też ten drugi koniec, tylko znacznie rzadziej używany. Ilekroć etykietujemy siebie w jakikolwiek sposób, nasz umysł przeżywa konflikt, bo ma dane, że nie jest to w 100% prawdziwe. Zamiast więc mówić „jestem tchórzem”, można powiedzieć „w tej sytuacji stchórzyłem”. Zamiast mówić „jestem nieśmiały”, można powiedzieć sobie „w tej sytuacji trudno mi się odezwać”. Dlaczego to takie ważne?
Po pierwsze dlatego, że to po prostu prawda: zachowujemy się różnie, a etykietki nas ograniczają, powodują, że korzystamy ze swojego potencjału wybiórczo.
Po drugie dlatego, że umysł działa na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Jeżeli wierzymy, że jesteśmy głupi czy źli, podświadomie czekamy, że życie nam to potwierdzi, takie przyciągamy do siebie sytuacje, takich ludzi. Jeżeli wierzymy, że jesteśmy mądrzy czy piękni, też tego oczekujemy, i stajemy się zależni od publiki, od uznania i adoracji innych ludzi, którzy mają podtrzymywać tę etykietkę. Jeżeli wierzymy, że jesteśmy silni, potrzebujemy ciężarów, żeby karmić to przekonanie. Jeżeli wierzymy, że jesteśmy zaradni, potrzebujemy trudnych sytuacji. Jeżeli wierzymy, że jesteśmy cierpliwi, prosimy los test dla swojej wytrzymałości…
Kiedy myślimy, że jesteśmy „jacyś”, utożsamiamy się z kawałkiem siebie niczym tylko z ręką albo tylko z nogą. Jesteśmy potencjalnie wszystkim, a jakie wybierzemy zachowanie tu i teraz ani nie jest zdeterminowane przez nasze geny czy przeszłość, ani nie zamyka na nam innych możliwości zachowania się w przyszłości. Zamyka je nam tylko sposób myślenia o sobie, wewnętrzny przymus do wypełnianie zestawu swoich etykietek, do tworzenia swojego wizerunku.
Kiedy człowiek doświadcza braku, staje się silny, ale smutny; kiedy doświadcza nadmiaru, staje się syty, ale słaby; kiedy doświadcza obu krańców, uczy się jak być i silnym i radosnym.
Równowaga miedzy wsparciem a hartowaniem wzmacnia w nas to co prawdziwe; zarówno nadopiekuńczość, jak i apodyktyczność opiekunów paraliżuje nasz potencjał.
Wszystko, co robimy – od sposobu ubierania się, jedzenia, wydawania pieniędzy, spędzania czasu wolnego po sposób traktowania innych ludzi – odzwierciedla nasz sposób myślenia o sobie na najgłębszym poziomie: kim jesteśmy, na co zasługujemy. Gdyby wychowały nas wilki, myślelibyśmy, że jesteśmy wilkami, zachowywalibyśmy się jak wilki i chcielibyśmy dla siebie tego, czego chcą wilki – to nie przypuszczenie, to fakt, można znaleźć wiele prawdziwych przypadków ludzkich dzieci, które straciły opiekunów i wychowały się wśród zwierząt, utożsamiając się z nimi.
Nasze doświadczenie kształtuje nasze myślenie, ale to nie znaczy, że zmienia naszą tożsamość. Niemniej jeśli siebie widzimy przez brudne okulary, tak samo widzimy innych – wybieramy partnerów, którzy w naszym mniemaniu mają to, czego my nie mamy i chcemy, żeby nas „skompletowali”, tworząc z nimi uzależniające i unieszczęśliwiające związki; dajemy dzieciom nie to, czego potrzebują, a to, czego sami nie dostaliśmy; używamy innych ludzi jak przedmiotów do podniesienia swojego poczucia wartości, nie troszcząc się o ich uczucia – zabierając sobie szansę na prawdziwe, głębokie, satysfakcjonujące i rozwijające relacje z innymi. Innymi słowy – nie możemy dać innym tego, czego nie mamy: nie kochając siebie, krzywdzimy tych, których chcemy kochać.
Gdziekolwiek w obrazie siebie mamy wątpliwość co do własnej wartości, mamy tendencję do zaniżania swoich wymagań w tym obszarze, blokujemy to, co naprawdę moglibyśmy dostać – a kiedy niewiele nam się udaje, odbieramy to jako dowód na to, że niewiele jesteśmy warci, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. To tak, jakbyśmy zamienili swoją samoocenę na pieniądze i próbowali oszacować, na co nas stać, jak bardzo musimy limitować sobie to, czego potrzebujemy, żeby przeżyć – wtedy inni ludzie są jak towar, są oceniani, wyceniani, porównywani i kupowani – w każdej chwili do wymiany, jak tylko znajdzie się coś lepszego za niższą cenę. To jest najsilniejszy sygnał o stanie naszej samooceny – bo jeśli kogoś potrzebujemy, to nasza miłość własna jest w potrzebie i nie ma mowy o prawdziwej bezwarunkowej miłości w tej relacji, jest tylko wymiana usług; jeśli kogoś kochamy, to tej miłości nikt inny kupić nie może – ona jest, bo chce być, choć nie musi.
W rzeczywistości mamy nie to, na co zasługujemy, bo jesteśmy tacy czy inni, ale dostajemy to, po co odważymy się sięgnąć, mając nieograniczony potencjał. Jedynie brak wiary w ten potencjał nas ogranicza – ale żeby zacząć w niego wierzyć, musimy podważyć to, co o sobie wiemy, to, jak zdefiniowaliśmy się na podstawie naszego wyrywkowego i losowego dotychczasowego doświadczenia.
W sferze fizycznej i intelektualnej dość łatwo zauważyć, że ktoś ma „braki z dzieciństwa” – nie potrafi czegoś, co dla większości ludzi wokół niego jest standardem. W sferze emocjonalnej jest to znacznie trudniejsze do zauważenia z zewnątrz, bo wgląd w czyjąś sferę emocjonalną mamy ograniczony, utrudniony, pośredni. A właśnie w tej sferze ukrywają się pozostałości myślenia o sobie w kategoriach dziecka, które sabotują nam życie nie mniej – a nawet bardziej – niż brak fizycznych umiejętności czy wiedzy. Wszędzie tam, gdzie „z automatu”, nieświadomie przybieramy postawę dziecka (aktualną kiedyś, ale nie zaktualizowaną do tego, co jest teraz), tworzymy problem w swojej rzeczywistości – zgrzyt, niedopasowanie, nierównowagę.
Postawa dziecka opiera się na sposobie myślenia o sobie jak o osobie zależnej, pozbawionej możliwości wyrażania siebie i decydowania o sobie. Jest odbiciem postawy rodziców – tam, gdzie rodzice byli nadopiekuńczy, tworzy się przekonanie „potrzebuję stałego wsparcia”; tam, gdzie rodzice byli autorytarni – „nie dam rady, nie wygram”.
Przekonanie „potrzebuję stałego wsparcia” rodzi potrzebę bycia wśród ludzi i utrzymywania z nimi kontaktu/relacji za wszelką cenę oraz paniczny lęk przed byciem samemu. Takie przekonanie sprawia, że skupiamy się na innych ludziach jak na dostawach jedzenia gwarantujących przeżycie.
Przekonanie „nie dam rady, nie wygram” rodzi potrzebę unikania ludzi i relacji z nimi jako źródła potencjalnych konfliktów oraz tendencję do wybierania samotności jako mniejszego zła. To przekonanie sprawia, że izolujemy się od innych jak od problemów i nie wierzymy ani w szanse powodzenia swoich działań, ani tym bardziej w szanse od losu.
Oba przekonania powodują odczuwanie przymusu dostosowania się do innych, silną obawę przed krytyką oraz lęk przed zdefiniowaniem i wyrażaniem siebie, szczególnie w opozycji do innych. Takie przekonania sprawiają, że nie wykorzystujemy swojego potencjału i rezygnujemy ze swojego dobrego samopoczucia.
Kiedy coś dostajemy, uzależniamy się od dostawcy, kiedy coś wytwarzamy, czujemy się wolni i usatysfakcjonowani. Zadaniem rodziców nie jest nie dawanie dzieciom wszystkiego, czego zapragną, bo świat im tego nie przyniesie na tacy, kiedy będą dorośli; zadaniem rodziców nie jest skupianie się na sobie i udowadnianie sobie, jak dobrym się jest rodzicem. Zadaniem rodziców jest danie dziecku tego, co sprawi, że będzie umiało żyć w zgodzie ze sobą i innymi, bo wtedy samo stworzy sobie to, co je uszczęśliwi, niezależnie od okoliczności.
Żeby odzyskać dostęp do całości swojego potencjału, trzeba odpuścić ograniczające nas przekonania o sobie. Chodzi nie tylko o te negatywne opinie o sobie, które przyjęliśmy za własne – że czegoś nie potrafimy, że w czymś jesteśmy nieudolni; chodzi również o te określenia, z których jesteśmy dumni – że posiadamy wyjątkowe cechy czy umiejętności, że ZAWSZE w czymś można na nas liczyć, że NIGDY nie zawiedziemy w jakimś obszarze. Oba rodzaje przekonań nas hamują – te negatywne wprost, bo nie dają nam prawa do zaistnienia; te pozytywne pośrednio, bo dają nam to prawo warunkowo, są warunkową akceptacją samego siebie na wzór otoczenia.
Warto dotrzeć do tego, na czym opieramy swoją samoakceptację, bo jest to bardzo kruchy fundament – jeśli zależymy od czegoś, to coś zyskuje nad nami władzę i kieruje nas czasami w zupełnie odwrotnym kierunku.
I może się okazać, że sprawność fizyczna, która miała nam dać frajdę i wolność spowoduje, że wyeksploatujemy organizm i będziemy musieli się pogodzić z ograniczonym trybem życia; że umiejętność organizacji czasu zamiast zaoszczędzać nam czas dołoży tylko wciąż nowych obowiązków; że bycie szczerym bez granic zamiast przyjaciół przysporzy nam wrogów; że umiejętność wygrywania w grze spowoduje przegranie życia.
Każda trudność czy niedogodność uaktywnia w nas specjalne umiejętności, wyostrza jakiś zmysł, rozwija ukryte predyspozycje. Dzięki temu, że musieliśmy się nauczyć radzić sobie z jakimś niedostatkiem lub przeszkodą, w jakiejś sferze rozwijamy się bardziej od innych, sięgamy dalej, przesuwamy granice, i inspirujemy innych do tego samego.