Zobaczyć to, co jest

Z rodzinnego środowiska wynosimy przyzwyczajenie do małej lub dużej ilości dobrych słów, gestów wsparcia, dotyku, wychodzenia nam naprzeciw. Co dla jednych jest manną z nieba, dla innych jest porcją głodową. Są tacy, którzy potrafią przeżyć dzień radośnie na jednym dobrym słowie i są tacy, którzy potrzebują silnego okazywania im uczuć bez przerwy, żeby w ogóle mogli przetrwać.

Ci, którzy byli w dzieciństwie emocjonalnie rozpieszczani, nawet ciepłą rzeczywistość odczuwają jako zbyt chłodną. Ci, którzy byli emocjonalnie hartowani, mają tendencję do jej upiększania, do udawania, że zimne wcale nie jest takie zimne.

Mamy moc zmieniania rzeczywistości – w tym siebie – ale tylko wtedy, kiedy widzimy ją taką, jaka jest, a nie taką, jaką każą nam ją widzieć nasze mechanizmy obronne.

Emocjonalne drogowskazy

Kontakt ze swoimi emocjami jest podstawowym drogowskazem w relacjach z innymi ludźmi. Poziom wrażliwości emocjonalnej jest różny u różnych ludzi tak samo jak poziom wrażliwości na ból fizyczny, jak spostrzegawczość, rozróżnianie kolorów i każda inna cecha. I jak każdą inną cechę bez względu na jej poziom wyjściowy można tę wrażliwość emocjonalną rozwinąć albo stłumić. Właściwie dokonuje się to „samo” poprzez reakcje opiekunów na zachowanie dziecka. Najczęściej dziewczynki słyszą „popłacz sobie, to ci przejdzie”, a chłopcom mówi się: „prawdziwi faceci nie płaczą”.

Efekt jest porażająco widoczny już wśród nastolatków. Znakomita większość chłopców reaguje biernym lub czynnym oporem na zajęcia z psychologiem – na każde zadanie, dyskusję, a nawet wykład w jakikolwiek sposób związany z emocjami. Emocje dla większości chłopców to obszar tak niezrozumiały i obcy (więc niebezpieczny) jak fizyka dla większości dziewcząt, z góry nie chcą mieć z nim nic do czynienia, bo przywołuje negatywne skojarzenia. 


Ktoś, kto nie potrafi rozpoznać, nazwać i zakomunikować swoich emocji, nie potrafi nawiązać bliskości emocjonalnej z drugim człowiekiem. Cierpi, ale nie potrafi. Cierpią też partnerzy w takich relacjach, bo ich emocjonalność musi wystarczyć za dwoje, a nie dostają nic w zamian. Kiedy przychodzą na świat dzieci, kółko się zamyka – mamusie próbują nawiązać z synami więź, której brakuje im u partnerów, rozpieszczając i pozwalając na przekraczanie swoich granic („emocjonalnie wolno ci wszystko, bo chcę, żebyś mnie kochał najbardziej na świecie”); tatusiowie z kolei zazdrośni o ten rodzaj więzi, którego nie potrafią sami stworzyć ostro musztrują potomków, żeby zrobić z nich „prawdziwych mężczyzn”.


A prawdziwy mężczyzna to taki, który udaje, że nie ma miękkich emocji i wrażliwości. Może krzyczeć, ale nie wolno mu być smutnym. Ma prawo być wściekły, ale nie wolno mu być rozżalonym, rozczarowanym, osamotnionym, bezradnym, zawstydzonym. Może wymagać, ale nie wspierać. Może trzaskać drzwiami, ale nie powinien za nic przepraszać. Może mieć romanse na boku, ale nie może zostać zdradzony. Może kląć z podziwu, ale nie wolno mu kogoś pochwalić wprost ani bezpośrednio wyrazić swojego zachwytu, radości, miłości, czułości. Poza okresem zakochania to niebezpieczne, nie-męskie; grozi utratą tożsamości i napiętnowaniem społecznym. Zdarzają się tacy, którym to nie pasuje, którzy rezygnują z wyrażania twardych emocji „po męsku” – nie krzyczą, nie przeklinają, nie rzucają przedmiotami – milczą jak głaz, zamknięci we własnym świecie uczuć jak księżniczka w wieży.

Bardzo często takie dwutorowe wychowanie (przyzwalająca na brak kontroli emocjonalnej matka i nieobecny emocjonalnie, wymagający ojciec) tworzy osobowość socjopatyczną – człowieka, który z jednej strony jest narcystycznie zapatrzony w siebie i niezdolny do tworzenia emocjonalnej więzi (bo nauczony, że tylko on ma emocje i tylko jego potrzeby się liczą), a który z drugiej strony szuka ujścia dla swojej frustracji związanej z niespełnianiem cudzych oczekiwań (w postaci fizycznej lub słownej agresji wobec innych). Im mniej bezpośrednia była presja ze strony ojca, tym bardziej zachowania przemocowe takiej osoby mogą mieć ukryty charakter i przejawiać się w lekceważeniu innych ludzi, uszczypliwych żartach, sarkazmie, słownej złośliwości, ignorowaniu niewygodnych pytań, celowym „zapominaniu” o czymś ważnym dla partnera i w całej gamie zachowań pasywno-agresywnych.

Ten wzorzec wychowawczy funkcjonuje przez pokolenia, separując emocjonalnie kobiety i mężczyzn, choć wcale nie musi tak być. Empatia jest cechą wrodzoną. Każdy, dosłownie każdy, w każdym momencie powtarzającego się cyklu może świadomie wybrać inne zachowanie, zaryzykować zmianę toru. Potencjalnie – bo praktycznie musi najpierw odczuć potrzebę więzi emocjonalnej zamiast wypierania jej czy zastępowania innym rodzajem więzi, nazwać tę potrzebę zamiast racjonalizowania czy ignorowania, i zaryzykować zachowanie wbrew swojemu automatyzmowi, wbrew własnemu doświadczeniu. Realnie prawdopodobieństwo takiej zmiany jest bardzo nikłe z jednej prostej przyczyny: narcyzi co prawda czują, i cierpią, a nawet wyolbrzymiają swoje emocje do gigantycznych rozmiarów, ale nie biorąc cudzego odczuwania w ogóle pod uwagę, nie rozumieją swojego wpływu na sytuację – winni są zawsze ci na zewnątrz, którzy nie chcą spełnić ich oczekiwań. Dlatego ich życie upływa na próbie „naprawiania” innych lub szukania odpowiednich „opiekunów”, potrafiących odgadnąć i zaspokoić wszelkie ich potrzeby. Szukając kontroli poza sobą, blokują sobie możliwość zmiany i w rzeczywistości tracą kontrolę nad swoim życiem, coraz bardziej pogrążając się w frustracji.

Kontakt ze swoimi emocjami jest podstawowym drogowskazem w relacjach z innymi ludźmi, ale pod warunkiem, że ani nie tłumimy, ani nie nakręcamy tego, co czujemy, i że uwzględniamy to, co czują inni na równi z tym, co sami odczuwamy.

Wzorzec reakcji na dyskomfort

Wierzymy, że tolerancja na własny dyskomfort i ból (i fizyczny, i emocjonalny) zależy od wrażliwości; że im ktoś jest wrażliwszy z natury, tym mniej toleruje niedogodności. Zapominamy o jednej istotnej rzeczy – nie mamy obiektywnego dostępu do czyjegoś przeżywania, widzimy tylko czyjąś reakcję. A ta reakcja to wynik zaprogramowania, nie obiektywny pomiar bólu.

Jeżeli rodzice traktowali każdą chorobę i każdy dyskomfort emocjonalny dziecka jak trzęsienie ziemi, to dziecko nauczyło się tak to spostrzegać. I nawet kiedy nie jest już dzieckiem, program uruchamia się automatycznie – taka osoba, bez względu na płeć, staje się księżniczką na ziarnku grochu. Życie ją boli niezależnie od okoliczności i głośno, histerycznie daje temu wyraz, żeby uzyskać zainteresowanie, współczucie i ulgi w traktowaniu.

Jeżeli rodzice traktowali chorobę czy dyskomfort emocjonalny dziecka jak rzecz naturalną, z którą trzeba nauczyć się sobie radzić, to dziecko przejęło ten sposób myślenia. Jeśli jest wrażliwe i boli je to metaforyczne ziarnko grochu pod stosem puchowych pierzyn, to znajduje sposób, żeby się tego ziarenka pozbyć bez zbędnego narzekania.

Jeżeli rodzice traktowali chorobę czy dyskomfort emocjonalny dziecka jako zakłócenie, przeszkodę w normalnym funkcjonowaniu rodziny i dawali dziecku odczuć, że „zrobiło” coś niewłaściwego, że przysporzyło zmartwień i problemów, to dziecko nauczyło się traktować swój dyskomfort jako coś, do czego nie ma prawa. Nauczyło się ukrywać i lekceważyć swoje choroby i emocje, żeby nie zostać odtrącone czy odizolowane, ukarane za „niewłaściwy”, niewygodny dla innych stan.

Na starcie, tuż po urodzeniu możemy mieć różne predyspozycje dotyczące tolerancji na ból związane z typem układu nerwowego, płcią i innymi czynnikami – ale to wychowanie jest nakładką, które te predyspozycje podkręca albo wycisza. Stąd nie zawsze ten, kto najgłośniej krzyczy z bólu w rzeczywistości cierpi najbardziej.

Miłość bezwarunkowa

Dziecko w sposób naturalny oczekuje od swoich rodziców stuprocentowej, bezwarunkowej miłości. Rodzice z kolei mogą dać dziecku tyle miłości, ile sami mają, nie tyle, ile chcieliby mu dać. W obszarach, gdzie nauczyli się kochać siebie, potrafią kochać swoje dziecko i nauczyć je samoakceptacji. W obszarach, gdzie sami siebie nie akceptują, ich zachowanie powoduje, że dziecko czuje się zaniedbane, zranione, odrzucone czy krzywdzone i uczy się być z siebie niezadowolone. 

Dziecko oczekuje od swoich rodziców stuprocentowej, bezwarunkowej miłości. Kiedy jej nie dostaje, szuka winy w sobie, w swoich niedoskonałościach i brakach, w tym, co rodzice krytykują, za co je odrzucają, przez co je zaniedbują i krzywdzą. Wierzy, że gdyby zdołało być lepsze, zdobyłoby pełną rodzicielską miłość. Jest przekonane, że na nią po prostu nie zasługuje.

Dziecko oczekuje od swoich rodziców stuprocentowej, bezwarunkowej miłości. Ale tę, którą dostaje, uznaje za normę i taką jej postać nieświadomie przyciąga do siebie, tworząc relacje z innymi ludźmi. Powtarza schemat, który zna, choć z całych sił wierzy, że tym razem uda się zachować to, co w relacji z rodzicami było dobre, a uniknąć tego, co raniło. Jednak w obszarach, w których dziecko było krzywdzone, jako dorosły nadal automatycznie pozwala na krzywdę, bo gdzieś w głębi duszy wierzy, że nie zasługuje na pełną miłość.

Jak długo zachowujemy w swoim umyśle dziecięcy sposób myślenie, tak długo pojawiają się w nim pytania: „jak zasłużyć na więcej miłości?”, „co zrobić, żeby dostać więcej akceptacji?”. Kiedy uświadamiamy sobie, że ludzie kochają nas tak, jak potrafią, a nie tak, jak na to zasługujemy, to pytanie zamienia się w wyzwanie, żeby pokochać siebie tak bardzo, by nie pozwalać innym się ranić, krzywdzić, lekceważyć czy zaniedbywać. 

Tak jak statek nie tonie od wody, która go otacza, tylko od tej, która dostaje się od środka, tak i my cierpimy nie dlatego, że otaczają nas źli ludzie i okoliczności, a dlatego, że tolerujemy czyjeś zachowanie, które nas krzywdzi; że znosimy czyjś brak miłości w nadziei na więcej miłości, choć nie ma to za grosz sensu. 

Jako dzieci nie mamy wyboru dostając taką postać miłości, na jaką stać naszych rodziców. Jako dorośli mamy pełny wybór, gdzie ustawiamy swoje granice – na ile siebie pokochamy i uszanujemy, żeby twardo powiedzieć „NIE” wszystkiemu, co nas krzywdzi.

Dzieci Teraz i Dzieci Jutro

Są Dzieci Teraz i Dzieci Jutro. 

Te pierwsze dostają wszystko czego chcą natychmiast, dlatego nie uczą się czekać, nie zwracają uwagi na potrzeby innych. Są niecierpliwe i roszczeniowe, nie można na nich polegać i często pakują się w kłopoty przez konsekwencje swoich nieprzemyślanych decyzji. Za to potrafią w pełni żyć chwilą, spontanicznie cieszyć się tym co jest bez kontekstu – jakby reszta świata nie istniała.

Dzieci Jutro są uczone, że na wszystko trzeba zapracować, że nie liczy się to co jest, tylko to co będzie kiedyś. Są cierpliwe, pracowite i bardzo rozsądne. Tylko nie mają nic z życia, bo są tak zajęte myśleniem o tym, co będzie kiedyś, zarabianiem na lepsze jutro, ważeniem każdej swojej decyzji w każdym potencjalnym kontekście, że nic nie sprawia im przyjemności.

Wzorcowa relacja

Rodzaj i jakość relacji z rodzicami lub pierwszymi opiekunami decyduje o tym, jakie definicje miłości, bliskości i akceptacji zostają zapisane w naszych umysłach.

Postawa rodziców staje się wzorcem miłości – umysł zapisuje jako standard, czy miłość jest stała czy zmienna, życzliwa czy surowa, wspierająca czy wymagająca, nagradzająca czy karząca. Tak też powstaje indywidualne wyobrażenie Boga, siły wyższej.

Rodzaj bliskości, jaki oferują dziecku rodzice, staje się wzorcem w poszukiwaniach bliskości z innymi ludźmi. Czy polega na łączności fizycznej, intelektualnej, emocjonalnej czy duchowej; jak można ją kontrolować – zapracowaniem na nią, przekupieniem jej, udawaniem czegoś lub kogoś, zmuszeniem do opiekowania się sobą…? Przekonania na ten temat tworzą nasze relacje z innymi ludźmi.

Akceptacja okazywana dziecku przez rodziców staje się z kolei wzorcem dla tożsamości dziecka, dla jego obrazu siebie. Im bardziej rodzice obdarzają dziecko swoim zainteresowaniem i aprobatą wtedy, kiedy jest „właściwe” (grzeczne, ładne, mądre czy zabawne), a odrzucają wtedy, kiedy nie spełnia tych warunków, tym większy wewnętrzny podział i konflikt powstaje w obrazie „ja” u dziecka. Sprzeczne przekonania na swój temat sprawiają, że nadmiarowo rozwijamy jedną część siebie, a wstydzimy się innej, co staje się specyficznym filtrem zniekształcającym obraz rzeczywistości i wpływającym na wszystkie podejmowane decyzje.

Wzorce obrazu siebie, bliskości i miłości zapisane automatycznie w naszej podświadomości nie muszą definiować naszego życia na zawsze. Kiedy je sobie uświadomimy, możemy je zweryfikować zgodnie z własną wolą.

Wzorce

Pierwsze spotkanie z czymś nowym zostaje zapisane w umyśle dziecka jako wzorzec, standard. Pierwsza relacja z rodzicem czy opiekunem staje się standardem miłości i bliskości. Ten wzorzec będzie tworzył wszystkie inne relacje danej osoby – z Bogiem, partnerem, własnym dzieckiem i innymi ludźmi. To zapisane jednostkowe doświadczenie zostanie zgeneralizowane i będzie decydować, co znaczy dla kogoś miłość (czy krzywdzi, czy się poświęca, czy ustępuje, czy wymaga, czy wspiera, czy odrzuca, czy kontroluje) i jak tworzyć bliskość (fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie czy duchowo).


Im bardziej rodzice starają się zapewnić dziecku dobrostan nie uwzględniając jego prawdziwych potrzeb i uczuć, tym silniej tworzy się u dziecka przekonanie, że miłość krzywdzi, a bliskość boli. Nie może ono w takiej sytuacji zanegować miłości rodziców, bo widzi ich starania, ale nie może również zaprzeczyć temu, co czuje. Tworzy się nieznośny wewnętrzny konflikt dążenie – unikanie: z jednej strony ku ludziom pcha je pragnienie miłości i bliskości, z drugiej odpycha lęk przed znanym cierpieniem, niezrozumieniem czy odrzuceniem.


Takie wewnętrznie sprzeczne przekonanie manifestuje się później we wszystkich relacjach – forma miłości znanej (lub wymarzonej) z dzieciństwa przyciąga jak magnes, budząc nadzieję, ale lęk przed zostaniem zranionym tworzy mechanizmy obronne (zachowania mające kontrolować cudzą akceptację, a w rzeczywistości blokujące autentyczność konieczną do stworzenia bliskości). W ten sposób przekonanie powstałe na skutek konkretnego doświadczenia, jednej relacji, determinuje wszystkie kolejne, powodując odtwarzanie wzorca na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Innymi słowy nieświadomie chcemy powtórzyć to, co znamy, ale poczuć się z tym inaczej, szczęśliwie. Dopóki jednak kopiujemy to, co dostaliśmy, dopóty wytwarzamy te same mieszane emocje. Jeśli chcemy doświadczać innych uczuć, musimy rozdzielić to, co w naszym pierwszym doświadczeniu było miłością (z czym czuliśmy się dobrze) od tego, co nią nie było (co budziło nasze negatywne emocje), czyli zastąpić wiarę w autorytet rodzicielski wiarą we własny wewnętrzny radar.

Materializuje się w naszym życiu to, w co wierzymy. Jeśli nie jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy, musimy uświadomić sobie i zweryfikować własne przekonania.

Wzorcowa relacja

Pierwsza relacja z opiekunami staje się wzorcem dla relacji z innymi. Decyduje o tym, czy będąc z innymi ludźmi przyjmiemy postawę bierną czy aktywną, dominującą czy podporządkowaną, skupioną na sobie czy na innych.

Jeżeli rodzice wyręczają dziecko i poświęcają mu cały swój czas, dziecko staje się biernym biorcą. Jako dorosły będzie czekać na inicjatywę innych ludzi i oczekiwać, że inni odgadną jego potrzeby i je zaspokoją – tak, jak robili to wcześniej rodzice.

Jeżeli rodzice wymagają od dziecka radzenia sobie z trudnościami i musi ono samo umieć się sobą zająć, dziecko staje się zaradne i samodzielne. Jako dorosły będzie niezależne od innych ludzi, aktywnie tworząc swój własny świat – choć najczęściej w izolacji od innych.

Jeżeli rodzice stale ustępują dziecku, wyrabiają w nim poczucie, że musi dominować i kontrolować – tak też będzie ono później funkcjonować w każdej innej relacji.

Jeżeli rodzice wywierają presję, forsują swoją wizję dziecka wbrew jego potrzebom, wytwarzają w nim postawę podporządkowaną, która sprawi, że także w dorosłym życiu wbrew swoim uczuciom będzie ono ustępować innym ludziom.

Jeżeli rodzice traktują swoje dziecko jak pępek świata, zawsze stawiając jego potrzeby na pierwszym miejscu, jako dorosły będzie ono tak traktować siebie w relacji z innymi.

Jeżeli swoim zachowaniem rodzice uczą lub zmuszają dziecko, żeby stawiało prawa innych ludzi ponad swoimi, w dorosłym życiu w relacjach z innymi będzie ono zapominało o sobie – tłumiło swoje uczucia, negowało swoje potrzeby.

Pierwsza relacja z opiekunami staje się wzorcem dla relacji z innymi ludźmi, wzorcem roli, jaką dorosłe już dziecko będzie pełniło w każdym „my”. Czy będzie biorcą czy dawcą, czy obsługiwanym czy obsługującym, czy będzie tworzącym i dbającym o związek czy korzystającym z niego. Zdecydują o tym zapisane w dzieciństwie automatyzmy, chyba że dana osoba je sobie uświadomi i zweryfikuje, decydując kim chce być dla innych, co chce innym dać, jaką rolę chce pełnić w relacjach.

Automatyzmy i wybory

Jeśli rodzice wymuszają na dziecku zachowania, których dziecko nie chce i nie rozumie, najczęściej rodzi to jego bunt. Jeżeli przeciwstawianie się staje się sposobem na wyrażenie tożsamości dziecka, zapisuje się w jego umyśle jako mechanizm chroniący indywidualność, czyli jako coś ważnego, pozytywnego. Mechanizmy jednak mają to do siebie, że działają automatycznie, bez rozpoznania kontekstu – czasami dane zachowanie się sprawdza, równie często jednak nie. W dorosłym życiu taki nieprzepracowany automatyzm prowadzi do nieświadomego oporowania przed jakąkolwiek współpracą – powoduje chroniczne spóźnianie się, zapominanie o terminach i rzeczach ważnych dla bliskich czy współpracowników, akcentowanie swojego odmiennego zdania, chęć postawienia na swoim dla zasady, zachowania pasywno-agresywne.

Jeśli rodzice wymuszają na dziecku zachowania, których nie chce, ale tłumaczą swoje powody (bez okazania zrozumienia dla dziecięcych emocji), dziecko uczy się dostosowania wbrew temu, co czuje. Dostosowanie się staje się sposobem na otrzymanie akceptacji i aprobaty u rodziców czy opiekunów, i zapisuje się w umyśle dziecka jako automatyczna reakcja na pewien rodzaj sytuacji. Potem umysł podsuwa ten znany sposób zachowania w każdej nowej sytuacji, i tak staje się on mechanizmem – dorosły człowiek zachowuje się jak podporządkowane dziecko, próbując „ugłaskać” i nakłonić innych do współpracy kosztem własnych uczuć i potrzeb.

Żeby uniknąć wytwarzania u dziecka takich mechanizmów, trzeba najpierw zauważyć, zrozumieć i uznać emocje dziecka, potem dopiero wyrazić własne zdanie czy logiczne argumenty, i na koniec spróbować razem z dzieckiem wypracować rozwiązanie (szerzej opisałam to w trzecim rozdziale swojej książki w sekcji „Do przemyślenia”).

Ale że nie można dać nikomu tego, czego się nie ma, najpierw warto to przepracować ze swoim wewnętrznym dzieckiem, nauczyć się tego dla siebie: odczytać swoje emocje, zasięgnąć porady umysłu i świadomie zdecydować o swoim zachowaniu. Naturalny przykład uczy znacznie silniej niż jakakolwiek technika 🙂

Czuć się kochanym

Żeby czuć się kochanym, nie wystarczy dostać czyjąś miłość, trzeba jeszcze umieć kochać siebie, a to wcale nie to samo. Znam wiele przypadków anoreksji i samouszkodzeń, które miały miejsce u dziewcząt z bardzo silną i pozytywną relacją z matką. Te dziewczyny czuły się kochane i akceptowane. Ale nie miały wzorca jak kochać samą siebie, bo ich matki nie kochały siebie, kochały swoje dziecko ZAMIAST siebie. To nie działa. Te dziewczyny też kochały matki ZAMIAST siebie.

Miłość dana z zewnątrz nie buduje poczucia własnej wartości – jego budowania uczymy się przez naśladowanie jak rodzic traktuje SIEBIE. Gdyby uwielbienie i wsparcie innych było lekarstwem na chorą duszę, celebryci byliby najzdrowszymi ludźmi na świecie. Tymczasem jest to grupa z największym odsetkiem przeróżnych problemów emocjonalnych – bo to, co dostają od innych nie zgadza się z tym jak myślą o sobie.