Poczucie wpływu

Zarządzanie swoim życiem zaczyna się w momencie, kiedy zauważamy, że mamy wpływ na to, co tworzymy, i zaczynamy szukać do tego klucza. Kiedy udaje nam się powiązać przyczynę i skutek, możemy uwolnić się od przymusu powtarzania swoich programów, nie musimy już chodzić w kółko tymi samymi ścieżkami.

Złudzenie wyboru

Z natury jesteśmy wolni, więc każdy przymus budzi w nas bunt – większy czy mniejszy, uświadamiany czy nie. Nieważne czy przymus nakłada ktoś z zewnątrz czy sami sobie nakładamy ograniczenia; nieważne czy uważamy przymus za problem czy pomoc, czy zgadzamy się z jego koniecznością czy nie – nie lubimy presji, lubimy mieć wybór. Ale wybór też może być satysfakcją albo problemem, bo nie zawsze potrafimy porównać to, między czym wybieramy; nie zawsze też widzimy wszystkie opcje, a czasami jest ich po prostu za dużo.

Dlatego mądry rodzic uczy dziecko wyborów od samego początku. Im dziecko jest mniejsze, tym mniejsze jest pole wyboru – „poczytać ci tę bajkę czy tę?” (a nie: „poczytać ci bajkę czy włączyć telewizor?”) „chcesz się bawić klockami czy pluszakami?” (a nie: „chcesz się bawić klockami czy nożami z kuchni?”) „zjesz jabłko czy gruszkę?” (a nie: „zjesz jabłko czy czekoladę?”). Dziecko uczy się pytać siebie co jest jego potrzebą, rodzic sprawia, żeby wybierało z zakresu rzeczy bezpiecznych i rozwijających.

Wydawałoby się, że jako dorośli potrafimy wybierać. Chyba jednak tak nie jest, skoro tak bardzo narzekamy na swoje wybory, wstydzimy się ich lub robimy wszystko, żeby los lub inni ludzie wybrali za nas. Korzystają z tego ci, którym zależy na naszych wyborach, dla których są one kwestią ich zysku. Może nam się wydawać, że mamy wybór w sklepie pełnym żywności, dopóki nie zaczniemy czytać etykiet – najczęściej wybieramy między trucizną a trucizną, tyle że w różnych smakach, postaciach i stężeniach. A może mamy wybór w co się ubrać? Tak, ale nie według własnego pomysłu na siebie, a spośród tego, co zostało wylansowane jako modne w danym sezonie. Kiedy przyjrzymy się bliżej temu, z czego wybieramy, okazuje się zazwyczaj, że mamy jedynie złudzenie wyboru, a tak naprawdę pozwalamy decydować za siebie trendom, kulturowym schematom, regulowanej podaży, lansowanym przez media autorytetom czy reklamom.

Co z tego wynika? Dwie rzeczy.

Pierwsza, że żeby naprawdę wybierać, trzeba być świadomym czego się chce, w przeciwnym razie będziemy wybierać spośród rzeczy, które nie są nam potrzebne albo nam zaszkodzą.

I druga, że możemy być dla siebie mądrym rodzicem i tak aranżować przestrzeń swoich wyborów, żeby nie musieć wciąż ze sobą walczyć, żeby pomóc sobie iść tam, dokąd chcemy iść. Pod warunkiem – patrz wyżej – że wiemy gdzie to jest.

Przymus

„Muszę” to kłamstwo lęku, które ma zapobiec utracie namiastki miłości innych, a które powoduje utratę miłości w sobie.

Im więcej jest nieświadomych przymusów zapisanych w naszym umyśle, tym trudniejsze, cięższe, „pod górkę” jest tworzone przez nie życie.

Im bardziej zdajemy sobie sprawę, że wszystko jest naszym wyborem, tym bardziej bezproblemowe, lekkie i przyjemne staje się to, co i jak tworzymy.

Prawda nie boli

Wielu ludzi uważa, że mówienie prawdy oznacza mówienie wszystkim wszystkiego co się myśli prosto w twarz. Moim zdaniem to nie jest prawdomówność, raczej egocentryczna bezmyślność. No bo jeśli wiem, że ktoś jest agresywny i porywczy, jaki ma sens jest mówienie mu, że nie podoba mi się jego samochód albo ubranie? Równie dobrze można też powiedzieć do osoby umierającej: „cieszę się, że nie jestem na Twoim miejscu”… Albo zwierzyć się z sekretu komuś, kto wiele razy nadużył naszego zaufania. W ten sposób działamy jak automat, robiąc przykrość lub krzywdę sobie czy innym.


Prawda jest prawdą nie wtedy, kiedy mamy przymus mówienia wszystkiego, co myślimy i czujemy, ale kiedy bierzemy pod uwagę dwie strony relacji, uczucia obu stron. Dlatego nie ma żadnych schematów, co można czy powinno się komuś powiedzieć, a co nie – np. czy mówić komuś, że pod diagnozą, którą usłyszał, czai się rak, czy przyznać się partnerowi do zdrady, czy powiedzieć koleżance, że ma plamę na spódnicy…? Bo to zależy od tej drugiej osoby i całej sytuacji, a kluczem jest intencja, jest pytanie „po co?” Zanim coś powiemy, musimy wiedzieć, do kogo mówimy i po co to robimy.


Jeśli wiemy, że chory jest nastawiony na walkę i wyzwania go mobilizują, warto, żeby wiedział, z czym walczy – ale jeśli łatwo się poddaje i załamuje, te same słowa mogą go zrujnować psychicznie i w rezultacie zabić.


Jeśli nie potrafimy być lojalni wobec partnera, to nasz problem, nie jego – wyznawanie zdrady po to, żeby sobie ulżyć, żeby być prawdomównym (czyli nie takim złym), żeby uzyskać przebaczenie i mieć „czyste konto”, bez troszczenia się o uczucia drugiej osoby to egoizm, obarczenie swoim problemem osoby, która nie może z nim nic zrobić; takie zachowanie może być w intencji podświadomym chwaleniem się swoimi podbojami jako miernikiem własnej wartości, niekoniecznie mówieniem prawdy. Ale jeśli nie potrafimy żyć ze zdradą, czujemy się nieuczciwi, chcemy to naprawić, nawet za cenę ryzyka utraty partnera, wtedy takie wyznanie może stanowić nowy, głębszy etap dla związku.


Jeśli mówimy koleżance, że ma plamę na spódnicy w sytuacji, kiedy nie jest w stanie nic z tym zrobić, to chyba tylko po to, żeby jej kosztem poczuć się lepiej, bo wprawimy ją w załopotanie, być może nawet zniszczymy jej poczucie pewności siebie w jakimś istotnym dla niej momencie. Ale jeśli mówimy to samo w sytuacji, kiedy koleżanka może się przebrać, chronimy ją przed niezręcznością czy utratą wizerunku, który może być dla niej ważny w danych okolicznościach.


Mówienie prawdy oznacza mówienie prawdy w pozytywnej dla obu stron intencji, więc czasami oznacza nie mówienie tego, co wiemy, a czasami asertywną odmowę udzielenia odpowiedzi. Nigdy natomiast nie oznacza manipulowania tym, co się mówi dla osiągnięcia jakiegoś celu ani też mówienia wszystkiego wszystkim. Bo prawda to nie to, co akurat przychodzi nam do głowy, tylko coś, co istnieje pomiędzy naszą własną a cudzą perspektywą, co wynika z „my”, nie z „ja”. Wtedy prawda nie boli, za to służy – wspiera, rozwija i uzdrawia.

Pomyłki, błędy i przymusy

Pomyłka jest wtedy, kiedy z dwóch nieznanych dróg wybieramy tę niewłaściwą, tę, która nie prowadzi do naszego celu. Na tym polega poznawanie rzeczywistości.

Błąd jest wtedy, kiedy powtarzamy pomyłkę w nadziei, że coś przeoczyliśmy, że zdołamy zmusić rzeczywistość (ścieżkę), żeby zaktualizowała się do naszych potrzeb (zaprowadziła nas tam gdzie chcemy). To jest sygnał ostrzegawczy, że przestaliśmy widzieć rzeczy takimi jakimi są.

A kiedy powtarzamy błędy doskonale zdając sobie sprawę, gdzie nas zaprowadzą, to oznacza, że straciliśmy kontakt z rzeczywistością i działamy w niewoli emocjonalnego przymusu, pozwalając autorowi programu w naszym umyśle wybierać za siebie. A to oznacza, że dojdziemy tam, gdzie on chce, nie tam, gdzie my chcemy.

Kiedy małe dziecko odkrywa…

Kiedy małe dziecko odkrywa, że rodzice je oszukują, że nim manipulują, żeby zmusić je do jakiegoś zachowania, jego poczucie bezpieczeństwa znika jak bańka mydlana. Prawda i spójność stają się najbardziej pożądaną formą miłości, czymś, co może sprawić, że znowu poczuje się bezpieczne i kochane. Takie dzieci stają się dorosłymi, dla których spójność, konsekwencja, łączenie wszystkiego ze wszystkim staje się podświadomą obsesją. Są bardzo lojalni wobec przyjaciół i rodziny; mają jedną twarz dla wszystkich, próbują zatrzeć granice między życiem prywatnym i zawodowym; nie dzielą ludzi na kategorie, w ogóle unikają wszelkich podziałów jak ognia, nawet dom urządzają z konsekwencją godną podziwu. Ich umysł, kierowany dziecięcym lękiem, działa w przymusie szukania wspólnego mianownika, łączenia wszelkich danych w jakąś całość, niwelowania granic w każdym obszarze życia, tworzenia jedności nawet z tego, co z natury odrębne. Bo tylko to, co jest spójne, jest bezpieczne i kojarzy się z miłością.

Kiedy małe dziecko odkrywa, że jego rodzice żyją w konflikcie, jego poczucie bezpieczeństwa zostaje zrujnowane. Żeby zapewnić sobie akceptację obu stron, uczy się nimi manipulować – zmienia swoje zachowanie zgodnie z ich oczekiwaniami. Udawanie staje się sposobem na odzyskanie utraconego poczucia bezpieczeństwa. Takie dzieci stają się dorosłymi, dla których podziały są normą, wręcz czymś koniecznym dla dobrego samopoczucia. Flirty, romanse i zdrady są dla nich standardem; dla każdego tworzą inną twarz – udają, grają, przebierają się tak bardzo, że tracą własną tożsamość. Potrafią po mistrzowsku upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zawsze stawiając Bogu świeczkę, przynoszą diabłu ogarek. Ich życie prywatne rządzi się innymi prawami niż ich życie zawodowe, jakby należały do różnych ludzi. Ich umysł, kierowany dziecięcym lękiem, działa w przymusie dzielenia siebie na dwa lub więcej, tworzenia odseparowanych od siebie osobowości i światów, rozbijania na części tego, co z natury jednolite. Bo tylko to, co jest przynajmniej podwójne, jest bezpieczne i kojarzy się z miłością.

Gwiazdorzenie

Gdy dziecko czuje się opuszczone, a rodzice nagradzają je swoją uwagą, kiedy się popisuje, to taki schemat kupowania sobie akceptacji innych zostaje utrwalony w jego umyśle przez pozytywne skojarzenie („to działa”).

W dorosłym życiu taka osoba czuje przymus grania pierwszych skrzypiec, wyróżniania się, zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę. Zewnętrzni obserwatorzy widzą lekkość, zabawę, żarty, duszę towarzystwa. Wewnętrznie jest to odczuwane jako przymus grania takiej roli, żeby zapobiec poczuciu opuszczenia znanemu z dzieciństwa – potężnemu uczuciu, bo wyolbrzymionemu przez lęk małego dziecka zależnego w stu procentach od dorosłych.

Im bardziej nagradzamy taką osobę aprobatą, tym silniej identyfikuje się ona z tym zachowaniem, używając go nadmiarowo, nawet w sytuacjach, w których nie budzi ono aprobaty i paradoksalnie powoduje odrzucenie, przed którym miało chronić.

Syzyfowe prace

Czasem z wewnętrznego przymusu dyktowanego przez jakieś stare skojarzenie zdobywamy się na nadludzki wysiłek niczym wpychanie ciężarówki pod górę własnymi rękami. A potem okazuje się, że:

a) ciężarówka ma sprawny silnik i kierowcę

b) to nie jest nasza ciężarówka

c) ciężarówka wcale nie zamierza jechać na szczyt

d) szczyt tej górki nie jest również naszym celem.

I ze szlachetnego męczeństwa w imię idei pozostaje bezużyteczna syzyfowa praca. 

Ale zostaje też świadomość, że skoro tak długo pchaliśmy bez pomocy tę ciężarówkę centymetr po centymetrze wbrew wszystkiemu, to znaczy, że mamy ogrom siły, musimy tylko nauczyć się jej używać z pożytkiem dla siebie i innych…

Pomyłki i błędy

Pomyłka jest wtedy, kiedy z dwóch nieznanych dróg wybieramy tę niewłaściwą, tę, która nie prowadzi do naszego celu. Na tym polega poznawanie rzeczywistości.

Błąd jest wtedy, kiedy powtarzamy pomyłkę w nadziei, że coś przeoczyliśmy, że zdołamy zmusić rzeczywistość (ścieżkę), żeby zaktualizowała się do naszych potrzeb (zaprowadziła nas tam gdzie chcemy). To jest sygnał ostrzegawczy, że przestaliśmy widzieć rzeczy takimi jakimi są.

A kiedy powtarzamy błędy doskonale zdając sobie sprawę, gdzie nas zaprowadzą, to oznacza, że straciliśmy kontakt z rzeczywistością i działamy w niewoli emocjonalnego przymusu, pozwalając autorowi programu w naszym umyśle wybierać za siebie. A to oznacza, że dojdziemy tam, gdzie on chce, nie tam, gdzie my chcemy.

Egoiści i altruiści

Choć startujemy z różnych punktów, i chociaż kontekst, w którym przychodzi nam żyć jest nieporównywalny, wszyscy dokonujemy wyborów, które mogą mieć moc zmieniania naszego życia, kształtowania go tak, abyśmy czuli się szczęśliwi. Mogą, ale nie zawsze mają. Bo nasze wybory wynikają z naszego sposobu myślenia, który z kolei najczęściej odzwierciedla wprost nasze losowe doświadczenie.

Jeśli mówiono nam, że jesteśmy najważniejsi na świecie i dbano o nas jak o pępek świata, nie wymagając przy tym troski o innych, naszym priorytetem w naturalny sposób stanie się „Ja” i dbanie o siebie, o własne interesy, bez zauważania potrzeb i uczuć innych ludzi, a nawet ich kosztem. Jeśli mówiono nam, że inni są ważniejsi i uczono nas poświęcania się, to w naturalny sposób kontynuujemy ten schemat, zapominając o własnych potrzebach i negując własne uczucia, żeby zadowolić innych. 

Moralność, bycie dobrym czy złym nie ma tu nic do rzeczy – funkcjonujemy według jedynego programu jaki znamy, jaki został włożony do naszego umysłu, najczęściej zresztą nieświadomie. Nikt nie rodzi się egoistą ani altruistą i nie musi nim zostać do końca życia. Żaden z tych programów nie jest też lepszy ani gorszy, oba krzywdzą jedną ze stron natychmiastowo, a drugą w dłuższej perspektywie czasu. Jak długo działamy na bazie losowo wgranego programu, tak długo nasze wybory są jego bezpośrednią konsekwencją, są przewidywalne i schematyczne, są wyborami tych, którzy nas wychowywali; dlatego nawet jeśli wydaje nam się, że robimy wszystko inaczej niż nasi rodzice, okazuje się, że jedynie zmieniliśmy dekoracje osiągając ten sam efekt – że znajdujemy się dokładnie w tym miejscu, od którego chcieliśmy uciec, że w zupełnie inny sposób powtórzyliśmy to, czego chcieliśmy uniknąć.

Żebyśmy stali się sobą i byli w stanie wybierać naprawdę, tworzyć swoje życie w sposób wolny, musimy zmienić swój program – musimy przejąć kontrolę nad własnym umysłem. Co to oznacza? Najkrócej mówiąc, robienie tego, czego się boimy, czego program nie przewiduje. Wcale nie dlatego, że to jest dobre, bo zazwyczaj nie jest, jest raczej przeciwstawnym programem – ale dlatego, żeby znaleźć prawdę, która jest pośrodku, i której nie możemy znaleźć, jeśli nie określimy obu końców, jak w geometrii. Dlatego egoiści potrzebują doświadczenia altruisty, a altruiści potrzebują choć na chwilę stać się absolutnymi egoistami. Jedni i drudzy w tym samym celu: żeby uwolnić się od przymusu działania według schematu i znaleźć prawdę, która mówi, że „Ja” i „Inni” są równoważnym priorytetem, że te dwa pojęcia nie istnieją antagonistycznie, nie pozostają w konflikcie, że w magiczny niemal sposób się uzupełniają, a im bardziej pozostają w równowadze, tym bardziej uszczęśliwiają obie strony relacji.