Ocenianie szkodzi i boli. Nie trzeba tego dowodzić argumentami, wystarczy, że przypomnimy sobie, jak się czuliśmy jako dzieci, kiedy rodzice, opiekunowie i inne ważne dla nas osoby porównywały nas do innych, krytykowały i etykietowały. Dziecko oceniane czuje silne negatywne emocje, spada jego poczucie własnej wartości, pojawia się u niego przekonanie, że jest niewystarczająco dobre, aby je kochać.
Ocenianie i porównywanie sprawia, że czujemy się niekochani i zabija w nas radość, bo blokuje naturalny rozwój, niszczy potencjał.
Radzimy sobie z tym na 3 sposoby:
- odmawiając dalszego wysiłku, popadając w apatię, przygnębienie i depresję;
- zwiększając maksymalnie starania, aby zasłużyć, zapracować na miłość kosztem swoich prawdziwych potrzeb i emocji, do wyczerpania;
- prowokując zachowaniem potwierdzenie tego, że jesteśmy, źli, wybrakowani, popadając w konflikty z innymi ludźmi i prawem.
Bez względu na to, jaki sposób reagowania wybierze nasz umysł, tam, gdzie dotknęła nas krytyka (szczególnie jako reakcja opiekunów na nasze emocje) pojawia się blokada. Nie zawsze pamiętamy świadomie, czego doświadczyliśmy, ale nasze utrzymujące się w dorosłym życiu lęki, awersje i fobie sygnalizują nam, gdzie zostaliśmy zranieni.
Naturalna myśl, która pojawia się w tym miejscu, to taka, że nie należy dziecka krytykować, należy je chwalić – im bardziej, tym lepiej. Wielu ludzi ocenianych i porównywanych w dzieciństwie rękę by sobie dało uciąć, żeby móc wrócić do tamtych czasów i usłyszeć, jak rodzice ich chwalą i są z nich dumni, więc robią to dla swoich dzieci z głębokim przekonaniem, że w ten sposób wzmacniają ich poczucie własnej wartości. Niestety konsekwencje pokazują, że jest inaczej. Pochwała to też ocena: uczy oceniania i uzależnia od aprobaty innych, co obniża poczucie własnej wartości. Dzieci często i silnie chwalone przez rodziców, o ile nie wpadną w narcyzm, wykazują taki sam brak pewności siebie jak dzieci krytykowane.
Dzieje się tak dlatego, że tak naprawdę dziecko potrzebuje zauważenia swojej indywidualności, zrozumienia i wsparcia, nie konkretnego zachowania rodzica czyli pochwał czy prezentów. Jeśli nie sprawdzamy, jakie uczucie stoi za potrzebą dziecka, nie rozumiemy go i nie pomożemy mu we właściwy sposób. Może chcieć nowe drogie buty, ale jeśli chce tego, bo czuje się gorsze od kolegów, to kupienie tych butów nie poprawi na stałe jego samooceny. Może chcieć pochwał i zapewniania o miłości, ale jeśli nie wierzy w siebie, te zachowania nie poprawią jego poczucia własnej wartości – z tego prostego względu, że zewnętrzna ocena ulega stałej zmianie. Co podoba się jednemu, nie podoba się innemu; a i ta sama osoba mówi różne rzeczy pod wpływem odmiennych emocji.
Jak zatem reagować na zachowanie dziecka, żeby je wspierać?
Przede wszystkim, żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zrozumieć pewną rzecz: dziecko to nie mały dorosły. Jego umysł dopiero zdobywa dane o świecie, więc w ciągu pierwszych lat życia każde doświadczenie przekształca w zasadę.
Dorosły rozumie, że jeśli ktoś powie „Masz super buty!”, to nie jest to niepodważalna opinia ekspercka, z którą wszyscy się zgodzą (choć tak brzmi), tylko czyjaś opinia. Dla umysłu dziecka „Jesteś głupi” to nie opinia, to fakt. Nie ocena jego wypowiedzi czy zachowania tu i teraz, tylko generalna etykietka jego całego na zawsze. Konsekwencje tego faktu można zaobserwować u dorosłych, którzy w opinii innych ludzi są bardzo atrakcyjni czy utalentowani, sami jednak nie potrafią w ten fakt uwierzyć, ponieważ wzorzec zapisany w ich dzieciństwie stanowczo twierdzi inaczej.
I to jest powód, dla którego powinniśmy jak ognia unikać oceniania, porównywania i rywalizacji w ogóle, a szczególnie w wieku przedszkolnym.
Czym zastąpić ocenianie i etykietowanie?
Po pierwsze – komunikatami od „ja”. Zamiast ocenić „świetny rysunek”, możemy powiedzieć „podoba mi się ten rysunek”; zamiast etykietować „jesteś niegrzeczny”, możemy sprecyzować „nie lubię, kiedy tak robisz”. Uświadomienie dziecku, że wypowiadamy opinie, i te opinie mogą się różnić, uodparnia je na ocenianie i uczy wybierania tego, co powoduje, że czuje się dobrze ze sobą.
Po drugie – ocenianie i etykietowanie można zastąpić precyzyjnym językiem, unikaniem generalizacji. Kiedy mówimy „jesteś odważny” czy „jesteś pomocna”, a umysł dziecka przechowuje wspomnienie, kiedy nie było ono odważne czy pomocne, ta ocena się nie przyjmie, nie zasili jego poczucia własnej wartości. Ale kiedy powiemy „zaimponowałeś mi swoją odwagą” albo „dziękuję, że mi pomogłaś”, umysł zapisze: „potrafię być odważny” czy „potrafię być pomocna” jako pozytywną informację o sobie. Chodzi tu o wyrobienie w dziecku przekonania, że jesteśmy zdolni do różnych zachowań, więc niewłaściwy wybór nie powinien nikogo przekreślać, tylko uczyć, pomóc mu wybrać lepiej następnym razem.
Większość dzieci, pytana czy czują się wyjątkowe, odpowiada, że nie, bo nie potrafią ani nie mają w wyglądzie nic szczególnego. To odpowiedź w języku oceniania, wniosek z porównywania się z innymi. Ale zdarza się, że dziecko odpowiada: „to zależy – dla rodziców jestem wyjątkowy, dla innych nie”. I o to chodzi – żeby mogło wybrać patrzenie na siebie oczami tych, którzy je kochają zamiast stale pozycjonować się w nieskończonych rankingach.
Po trzecie i chyba najważniejsze: ocena samoistnie znika tam, gdzie pojawia się zrozumienie dla emocji. Nie oznacza to jednak przyzwolenia na wyrażanie ich w sposób krzywdzący innych ludzi, a rozgraniczenie, że czuć wolno nam wszystko, bo sobie tego nie wybieramy, ale zachowanie musimy wybierać tak, żeby nie skrzywdzić ani siebie, ani innych ludzi. Dla rodziców to postawa życzliwej stanowczości – możemy i powinniśmy wyznaczać dziecku granice, ale musimy zadbać o to, aby czuło, że robimy to z doświadczenia i troski, dla niego, nie przeciwko niemu. Nie musimy ulegać emocjom dzieci ani im zaprzeczać – możemy je uznać i zachęcić dziecko do poradzenia sobie z nimi i wybrania zachowania, które zapewni mu lepsze samopoczucie, zadowolenie z siebie.
Są dwa czynniki, które utrudniają nam reagowanie z poziomu rozumienia i porzucenie oceniania.
Pierwszy to czynnik indywidualny. Kiedy jako dzieci wyrażamy swoje emocje, a opiekunowie reagują oceniająco, czujemy się zranieni, nierozumiani, niekochani. Tłumimy więc to, co czujemy i zaczynamy polegać na umyśle. Przejmujemy język dorosłych i zaczynamy oceniać – siebie i innych, w tym własne dzieci, fundując im to samo niezrozumienie, które nas kiedyś zraniło. Próby zrozumienia emocji swojego dziecka bez dania tego zrozumienia najpierw sobie nie mogą skończyć się sukcesem, bo jak można dać komuś coś, czego się nie ma?
Drugim czynnikiem utrzymującym ocenianie przy życiu jest czynnik społeczny. Nasze życie społeczne, od przedszkoli po korporacje oparte są na ocenianiu, porównywaniu, rywalizacji i hierarchii. Najlepiej w tym wyścigu radzą sobie ci, którzy najskuteczniej potrafią odciąć się od swoich emocji (notabene ostrzegających przed utratą równowagi między czuciem a scenariuszami umysłu). I dopiero osiągając ten upragniony sukces zauważamy, że nie potrafi nas uszczęśliwić, bo jak poczuć szczęście, kiedy odcięło się czucie?
Gloryfikowanie i stymulowanie intelektu w oderwaniu od pozostałych sfer (emocji, fizyczności, duchowości) powoduje, że rozwijamy się nieharmonijnie, co tworzy wiele wewnętrznych napięć i konfliktów. Im bardziej odcinamy czucie i kierujemy się umysłem, tym bardziej zbliżamy się do psychopatii. Im bardziej rządzi rozum, tym bardziej cierpią emocje. I pewnie stąd – z chęci uszczęśliwienia swoich dzieci, zapewnienia im pozytywnych emocji – bierze się rodzicielski trend na przyzwalanie wyrażania emocji bez granic. Przyzwalanie to jednak nie zrozumienie – to brak zrozumienia, że dzieci tych granic potrzebują. Jeśli ich nie dostają, stają się roszczeniowe, przemocowe, agresywne, nieempatyczne, niewdzięczne i nieszczęśliwe. Kierowanie się wyłącznie czuciem daje ten sam efekt co kierowanie się samym umysłem.
Brak równowagi między naszymi oboma odbiornikami to przepis na problemy.
Dobrze obrazuje to obecny kryzys w szkołach opartych na ocenianiu, etykietowaniu, porównywaniu i rywalizacji, do których chodzą dzieci, które otrzymały od rodziców przyzwolenie na łamanie zasad i norm społecznych, na wyrażanie siebie i lekceważenie innych. To z definicji musi tworzyć głęboki konflikt. To walka Serca z Umysłem, tak bezsensowna jak walka prawej nogi z lewą.
Na szczęście pojawiają się również pierwsze jaskółki współpracy Serca i Umysłu. Są to rosnące jak grzyby po deszczu szkoły i przedszkola prowadzone metodą Montessori, a nawet systemowe szkoły średnie, które rezygnują z ocen cząstkowych na rzecz procentów (zamiast oceny uczeń otrzymuje informację, na ile procent opanował dany zakres materiału).
To, co na zewnątrz, to tylko obraz z projektora tworzonego przez nasze wewnętrzne dwa odbiorniki: Serce i Rozum, czucie i logikę, emocje i myśli. To, co tworzymy w swoim życiu, jest informacją, na ile te dwa systemy neuronów (tak, serce też ma swoją sieć komórek nerwowych!) współpracują ze sobą harmonijnie. Nie naprawimy szkół bez zmiany funkcjonowania dzieci, i nie zmienimy zachowania dzieci, jeśli nie zmienimy swoich własnych reakcji na ich zachowanie; nie zmienimy swoich automatycznych reakcji, jeśli nie damy sobie tego, czego zabrakło w naszym dzieciństwie – zrozumienia siebie, swoich autentycznych potrzeb.
Ocenianie krzywdzi, bo rozdziela umysł i czucie. Zrozumienie leczy, bo pochodzi z harmonijnej współpracy Serca i Rozumu.