„Kochaj mnie, bo jestem”

Kiedy dziecko doświadcza braku bliskości w relacji z rodzicami, próbuje zapracować na ich akceptację (zasłużyć) lub próbuje się buntować (wymusić akceptację siłą). 

Umysł dziecka wybiera taką strategię, którą zna (może naśladować) i która pasuje do danej rodzinnej sytuacji. Bez względu na wszelkie późniejsze życiowe zmiany ten schemat pozostaje w dorosłym życiu. Można by powiedzieć, że zaczyna żyć swoim życiem – w ten sam sposób (według tego samego przekonania na temat bycia akceptowanym przez innych) budujemy relacje z szefem w pracy, z kolegami i znajomymi, z partnerem i dziećmi, i z niewidzialnym Bogiem. Nowe doświadczenie sprawia, że modyfikujemy swoje zachowania i reakcje – ale nie przekonanie, które za nim stoi; to przekonanie z dzieciństwa „co muszę zrobić” lub „jaki muszę być”, żeby mnie akceptowano.

Jedni z nas wciąż próbują poprawiać siebie, drudzy – innych; jedni pracują nawet wtedy, kiedy odpoczywają, inni przeciwstawiają się temu co jest nawet wtedy, kiedy się z tym zgadzają.

Wszyscy próbujemy zrobić coś, żeby czuć się wartym miłości i akceptacji. Im więcej wkładamy w to wysiłku, tym bardziej warunkową akceptację wokół siebie wytwarzamy, odbijającą naszą warunkową miłość wobec siebie.

Na bazie doświadczenia, jakie ma każdy z nas, nawet nie przychodzi nam do głowy oczekiwać od życia tego, czego oczekuje każde dziecko zanim rodzice przekażą mu swoje lęki i wątpliwości na temat miłości: „kochaj mnie, bo jestem”. 

Kolejka górska

Ludzki umysł kieruje się zasadą oszczędzania energii, więc generalizuje i szufladkuje, żeby zautomatyzować nasze reakcje. W przypadku sprzecznych danych ten proces jest utrudniony – umysł dziecka nie potrafi jednoznacznie zdecydować, czy rodzice je kochają czy nie, skoro czuje w kontakcie z nimi krańcowo różne emocje. Świadomość małego dziecka jest w zarodku, więc umysł automatycznie, na podstawie mechanizmów rodziców i opiekunów, sam tworzy strategię, jak sobie z tym faktem poradzić – jak odzyskać i utrzymać rodzicielską miłość.

Generalnie takie strategie mogą być dwie. Można uznać, że tak po prostu jest i dostosować się do zmieniających się cudzych emocji – udawać, że te negatywne nie ranią i robić wszystko, żeby pozyskać jak najwięcej tych pozytywnych. Albo można wierzyć, że jeśli będziemy dawać innym to, czego nam brakowało (wyłącznie pozytywne emocje), to uzyskamy taki sam efekt z drugiej strony.

Rzecz jasna żadna z tych strategii tak naprawdę nie przynosi pożądanych rezultatów, ponieważ to, jak zachowują się inni ludzie nie zależy od nas, a od nich. Ani stałe przypochlebianie się komuś, ani ukrywanie swoich negatywnych emocji nie sprawi, że ktoś nas pokocha doskonałą miłością, co najwyżej na jakiś czas może zatuszować potencjalne konflikty.

Obie te strategie tworzą natomiast nawyk ignorowania własnych uczuć, co oznacza utratę swojej prawdziwej tożsamości, i w konsekwencji brak rozeznania, co jest dla nas dobre, a co nie, Decyduje o tym za nas mechanizm, nieświadomie przyjęta strategia radzenia sobie z cudzymi negatywnymi emocjami, odczuwanymi jako brak miłości.

Zaś bez względu na przyjętą strategię, nosząc w sobie przekonanie o niedoskonałości miłości, odtwarzamy je w swoim życiu. Umysł generalizuje, więc nie tylko nasze relacje stają się „trochę dobre, trochę złe”, ale wszystko, co nas spotyka jest jak jazda kolejką górską – raz wznosi nas na wyżyny radości, satysfakcji, sukcesu, raz porywa nas ze sobą na sam dół, gdzie bijemy się z natłokiem negatywnych emocji, wszystko idzie nam jak po grudzie i ponosimy porażkę za porażką. 

Nieświadomie oczekujemy od życia tego, co znamy; choć wkładamy maksimum wysiłku w to, żeby ominąć to, co nas w dzieciństwie najbardziej zraniło, to jednak wciąż to odtwarzamy, tylko w innej postaci. 

Umysł nie jest w stanie wyjść poza swoje schematy utworzone na konkretnym doświadczeniu. Może je złamać tylko przekonanie pochodzące spoza umysłu, spoza doświadczenia. Nazywamy to wiarą lub świadomością – kiedy czegoś nie doświadczyliśmy, ale czujemy, że to istnieje. 

Innymi słowy – na ile wierzymy w doskonałą miłość, na tyle jej doświadczamy.

Akceptacja tego co jest

Za każdym razem kiedy rzeczywistość nie spełnia naszych oczekiwań próbujemy zrobić jedną z dwóch rzeczy – albo odrzucamy rzeczywistość, żeby zachować siebie, albo rezygnujemy z siebie, żeby dostosować się do rzeczywistości. Obie strategie przysparzają negatywnych emocji, bo mają źródło w braku akceptacji i poszanowania dla tego co istnieje z nami włącznie.

Lękowe strategie

Każdy z nas w dzieciństwie doświadcza braku jakiejś specyficznej postaci miłości. W późniejszym życiu jedni z nas próbują sobie zrekompensować ten głód kompulsywnym objadaniem – są łasi na wszelkie komplementy, pochwały i nagrody, pochłaniają każdy dostępną formę doceniania i aprobaty, starają się ciągle być na świeczniku, odnosić sukcesy i prowokować innych do dawania im więcej i więcej, na zapas. 

Drudzy próbują odwrotnej strategii – jak przy anoreksji starają się sobie wmówić, że nie potrzebują miłości, że mogą żyć mając jej coraz mniej i mniej, więc nie tylko nie proszą o nią innych, ale boją się czerpać z tego, co dostępne, chcą potrzebować jak najmniej, a najlepiej wcale, żeby czuć się bezpiecznie. 

Jeszcze inni wpadają na pomysł, że może nie można tego głodu zaspokoić, ale można przestać go czuć, więc poszukują wszelkich środków, które zmieniają stan świadomości i starają się po prostu jak najrzadziej być w kontakcie ze sobą. 

Lęk pcha nas w emocjonalne uzależnienia, które fizyczność odzwierciedla. Jeśli jesteśmy ich świadomi, możemy przejąć nad nimi kontrolę. Jeśli nie, one przejmują kontrolę nad naszym życiem, zdrowiem, szczęściem i samopoczuciem.