Małe dzieci kierują się wyłącznie swoimi potrzebami – jedzą, piją, sikają czy śpią wtedy, kiedy tego potrzebują. Potem uczą się funkcjonować w społeczeństwie, co niestety nie oznacza uwzględniania potrzeb innych ludzi, ale potrzeby systemu. Jemy kiedy mamy przerwę albo kiedy nam podadzą jedzenie, nie mamy czasu pić i sikać, a sen jest pierwszą rzeczą, z której rezygnujemy, kiedy zaczynamy żyć w niedoczasie.
Podobnie dzieje się z naszymi potrzebami emocjonalnymi. W dzieciństwie manifestujemy je bez zahamowań, potem lęk każe nam je zastępować namiastkami albo uciszać używkami, tracimy z nimi kontakt.
Całe życie jesteśmy uczeni, żeby żyć według grafika, a raczej wielu grafików, a nie własnych potrzeb i zmieniających się okoliczności. Dlatego wciąż mamy wrażenie, że idziemy pod górę, dźwigając mnóstwo „muszę”. A gdyby spróbować odrzucić tak wiele „muszę” jak to możliwe, posłuchać swojego prawdziwego „ja” i głosu natury rzeczy – tego, co się dzieje i próbuje się z nami skontaktować? Mogłoby się okazać, że nic i nikt na tym nie ucierpi, co więcej, życie stanie się lekkie i proste, jak wszystko co naturalne.
