Automatyzmy i wybory

Jeśli rodzice wymuszają na dziecku zachowania, których dziecko nie chce i nie rozumie, najczęściej rodzi to jego bunt. Jeżeli przeciwstawianie się staje się sposobem na wyrażenie tożsamości dziecka, zapisuje się w jego umyśle jako mechanizm chroniący indywidualność, czyli jako coś ważnego, pozytywnego. Mechanizmy jednak mają to do siebie, że działają automatycznie, bez rozpoznania kontekstu – czasami dane zachowanie się sprawdza, równie często jednak nie. W dorosłym życiu taki nieprzepracowany automatyzm prowadzi do nieświadomego oporowania przed jakąkolwiek współpracą – powoduje chroniczne spóźnianie się, zapominanie o terminach i rzeczach ważnych dla bliskich czy współpracowników, akcentowanie swojego odmiennego zdania, chęć postawienia na swoim dla zasady, zachowania pasywno-agresywne.

Jeśli rodzice wymuszają na dziecku zachowania, których nie chce, ale tłumaczą swoje powody (bez okazania zrozumienia dla dziecięcych emocji), dziecko uczy się dostosowania wbrew temu, co czuje. Dostosowanie się staje się sposobem na otrzymanie akceptacji i aprobaty u rodziców czy opiekunów, i zapisuje się w umyśle dziecka jako automatyczna reakcja na pewien rodzaj sytuacji. Potem umysł podsuwa ten znany sposób zachowania w każdej nowej sytuacji, i tak staje się on mechanizmem – dorosły człowiek zachowuje się jak podporządkowane dziecko, próbując „ugłaskać” i nakłonić innych do współpracy kosztem własnych uczuć i potrzeb.

Żeby uniknąć wytwarzania u dziecka takich mechanizmów, trzeba najpierw zauważyć, zrozumieć i uznać emocje dziecka, potem dopiero wyrazić własne zdanie czy logiczne argumenty, i na koniec spróbować razem z dzieckiem wypracować rozwiązanie (szerzej opisałam to w trzecim rozdziale swojej książki w sekcji „Do przemyślenia”).

Ale że nie można dać nikomu tego, czego się nie ma, najpierw warto to przepracować ze swoim wewnętrznym dzieckiem, nauczyć się tego dla siebie: odczytać swoje emocje, zasięgnąć porady umysłu i świadomie zdecydować o swoim zachowaniu. Naturalny przykład uczy znacznie silniej niż jakakolwiek technika 🙂

Limity

To co jest, co widzimy wokół siebie, ogranicza nasze myślenie o tym, co jest możliwe. Jeśli większość ludzi czegoś nie umie lub nie robi, to uznajemy to za standard dla siebie, za normę. 

Dzieci wychowane przez wilki czy małpy potrafiły robić to, co robią te zwierzęta, a co jest nieosiągalne dla większości ludzi; z kolei nie potrafiły mówić, poruszać się czy zachowywać jak ludzie, choć żyjąc wśród ludzi byłyby do tego zdolne.

Czyli: co świadomie lub nieświadomie ustanowimy standardem dla siebie, to nas ukształtuje i ograniczy nasz potencjał.

Pytanie – do czego bylibyśmy zdolni, gdyby nie limity zakładane przez nasze doświadczenie, gdybyśmy nie wiedzieli, co potrafią inni i potrafili uwierzyć, że możemy wszystko?

Jak anioły

Każdy z nas w procesie wychowania jest „spychany” w jedną stronę, w zależności od tego, co jest wartością dla jego rodziców. Jednym rodzicom zależy na tym, żeby ich dziecko było posłuszne, innym – żeby było odważne; żeby było mądre albo piękne; żeby dobrze się uczyło albo radziło sobie w życiu. W odpowiedzi na te wymagania rozwijamy tylko część siebie – tę, której od nas wymagają albo tę, która jest nam potrzebna, żeby te wymagania obejść. 

Dlatego w dorosłym życiu szukamy „drugiej połówki” – szukamy u kogoś innego tego, czego nam w sobie brakuje, chcemy, żeby ktoś inny nas skompletował, uzupełnił, dał to, czego nie mamy. Ale takie myślenie skazuje nas na bycie pół-człowiekiem, na zależność; na bycie takim aniołem z jednym skrzydłem, który jest ułomny, bo sam latać nie potrafi. Co gorsza, kiedy to jedyne skrzydło zostanie zranione, uszkodzone, partner – drugi ułomny anioł – najczęściej odchodzi, bo chce ratować siebie, odzyskać możliwość latania.

Prawda jest taka, że to, czego nie rozwinęliśmy na skutek działań opiekunów, musimy sami odkryć w sobie; musimy poznać tę drugą stronę, drugie ekstremum, które potencjalnie w nas jest, tyle, że uśpione; nie praktykowane, bo nie było potrzebne ani nagradzane.

Jeśli nam się uda, stajemy się całością, aniołem z dwoma skrzydłami. Znając oba krańce możemy zobaczyć środek, który pozwala żyć w równowadze i latać samemu. 

Wtedy też wspólne latanie z drugim aniołem z dwoma skrzydłami nie jest przymusem i zależnością, ale wolnym wyborem i radością. I dopiero wtedy zranienie jednego skrzydła nie skutkuje uziemieniem dla żadnego z aniołów.

Odrzucenie

Posiadanie generalnego wzorca wychowania powoduje, że albo go nieświadomie powtarzamy, albo próbujemy go odwrócić. Paradoks polega na tym, że w obu przypadkach osiągamy ten sam efekt: powtórzenie tego, czego chcieliśmy uniknąć – odrzucenia. 

Autorytarnie wychowany rodzic rozpieszcza swoje dziecko, które go lekceważy i odchodzi, fizycznie lub emocjonalnie. Rozpieszczony rodzic stawia nadmierne granice swojemu dziecku, które się buntuje i odchodzi. Rodzic osamotniony w dzieciństwie próbuje stworzyć bliskość na swoich warunkach, co jest zaprzeczeniem bliskości, więc jej nie doświadcza.

Nikt nie dostaje miłości, bo wszyscy kierują się swoim lękiem, więc na zasadzie samospełniającej się przepowiedni przyciągają odrzucenie.

Przemoc

Tak jak depresja jest utratą nadziei na bliskość z drugim człowiekiem, tak przemoc jest zaburzonym sposobem poszukiwania tej bliskości. To zaburzenie powstaje wtedy, kiedy umysł dziecka uznaje przemoc jako wzorzec w relacji między rodzicami (widzi ją i naśladuje), albo kiedy dostaje na nią przyzwolenie (rodzic usprawiedliwia agresję dziecka, ustępuje jej, nagradza swoją uwagą). 

Każdy z nas tak samo pragnie bliskości i porozumienia z drugim człowiekiem. Jeśli jesteśmy w kontakcie ze swoimi prawdziwymi uczuciami, szybko się uczymy, że odczuwamy radość zarówno z dostawania wsparcia od innych, jak i z dawania go innym, i że równowaga pomiędzy nimi rodzi bliskość, poczucie bezpieczeństwa i przynależności, bycia częścią większej całości.

Kiedy jednak w relacji między rodzicami dominuje jakaś forma przemocy (np. fizycznej, finansowej, emocjonalnej), nie są oni w stanie dać takiego doświadczenia swojemu dziecku. A ono kopiuje to, co zna, i nie będzie potrafiło zachować się inaczej dopóki jego własne negatywne emocje nie doprowadzą go do uświadomienia sobie swojego schematu i przeciwstawienia się mu.

Bywa też tak, że rodzice nie są wzorcem relacji przemocowej, ale nie radzą sobie z agresywnymi zachowaniami dziecka, ulegając mu, usprawiedliwiając, nagradzając swoim zainteresowaniem, pozwalając siebie krzywdzić. Dziecko przyjmuje wtedy takie wypaczone granice za standard – gryzie „z miłości”, bije, żeby zdobyć uwagę, zachowuje się agresywnie, żeby wymusić coś dla siebie. Zachowuje się tak, bo pragnie bliskości, a nie potrafi jej stworzyć ze względu na zaburzony sposób myślenia o sobie i innych („ja>inni”); wierzy, że bliskość można jedynie wymusić.

W obu przypadkach (które często w praktyce występują łącznie w postaci przemocowego ojca i ustępującej matki) dziecko dostaje taki zestaw przekonań, który skazuje je na brak porozumienia z innymi, poczucie izolacji i poczucie braku miłości. 
Wbrew pozorom przemoc nie jest przejawem siły, jest oznaką słabości, bezsilności w próbach zbliżenia się do innych.

Przemoc w wychowaniu

Są różne rodzaje przemocy, jaką stosują rodzice wobec dzieci. Jest przemoc bezpośrednia, fizyczna bądź psychiczna, wobec której najczęstszą automatyczną reakcją jest bunt. Jako dorosła taka osoba woli się zabić sama przekraczaniem wszelkich norm i granic niż pozwolić się zbliżyć do siebie komuś, kto mógłby zagrozić jej wolności; dlatego najczęściej pozostaje osobą samotną, o autodestrukcyjnym zachowaniu.

Jest też przemoc pośrednia, polegająca na wymuszaniu na dziecku uległości w imię jakiegoś celu ważnego dla rodzica, a niezgodnego z tym, co dziecko myśli i czuje. Takie dziecko jako osoba dorosła ma poczucie współudziału w niszczeniu swojej tożsamości, więc się nie buntuje, raczej uznaje siebie za winną, nie spełniającą oczekiwań innych. Ale każde podejrzenie manipulacji czy kontroli ze strony innych ludzi, każda konieczność podporządkowania się wbrew sobie czy niemożność wpływu na sytuację automatycznie wyzwala skumulowane emocje – te same, które nie znajdowały ujścia w dzieciństwie – i powoduje nadmiarowe reakcje, mające na celu uniknięcie ponownego skrzywdzenia, ponownego zniewolenia.

Osobiste okulary

To, czy potrafimy cieszyć się życiem i widzieć piękno świata zależy od tego, na ile czujemy się jego częścią. To, czy czujemy się zjednoczeni ze światem, czy odseparowani od niego, zależy od tego, czy czujemy bliskość z innymi ludźmi. To, na ile tworzymy bliskość z drugim człowiekiem, zależy od tego, na ile jesteśmy w kontakcie ze swoimi prawdziwymi uczuciami, kryjącymi się pod rodzinnym i kulturowym zaprogramowaniem.

Dla zdrowego funkcjonowania tak jak do jazdy na rowerze potrzebna jest równowaga, np. pomiędzy aktywnością a snem, pomiędzy odżywianiem a oczyszczaniem organizmu, pomiędzy wysiłkiem i odpoczynkiem, byciem samemu i byciem z innymi itp. 
Tak samo w sferze emocjonalnej optymalne samopoczucie przynosi nam równowaga między umiejętnością dawania i przyjmowania – między przyjemnością otrzymywania uwagi czy wsparcia od innych i satysfakcją z bycia źródłem pozytywnej energii dla kogoś. Żeby zaistniała taka równowaga, potrzebne jest przekonanie o równej ważności własnych i cudzych uczuć czy potrzeb.

W praktyce sposób wychowania w rodzinie i społeczeństwie powoduje, że nasz umysł tworzy jedno z dwóch założeń: albo że nasze uczucia i potrzeby są ważniejsze od cudzych, albo że cudze uczucia i potrzeby są ważniejsze od naszych. 
W pierwszym przypadku jesteśmy trenowani w docenianiu przyjemności z dostawania uwagi, ale nikt nie uczy nas jak być wsparciem dla innych. To tak, jakby nauczyć kogoś ładowania swojej energii z zewnętrznego źródła, którego nie możemy kontrolować – jedynym efektem jest lęk, niepewność, bezsilność. 
W drugim przypadku osiągamy satysfakcję z dawania komuś wsparcia, ale nie umiemy zadbać o to, żeby cokolwiek zapewnić sobie. To tak, jakby mieć własne zasilanie, z którego nie możemy korzystać – jedynym efektem jest wyczerpanie, bezradność, osamotnienie. 
W obu przypadkach trenujemy tylko połowę swojego potencjału – tak jak nas nauczono. To trochę tak, jakbyśmy zdecydowali, że będziemy albo jeść, albo pić… Nie da się zastąpić jednego większą ilością drugiego.

Na ile zapominamy o cudzych lub własnych uczuciach i potrzebach, na tyle niekompletną, niekompatybilną bliskość tworzymy z innymi ludźmi. To poczucie bliskości z kolei bezpośrednio wpływa na to, czy czujemy się gospodarzem w swoim świecie, czy gościem z innej planety walczącym o przetrwanie. 
To, co jest na zewnątrz, jest tylko odbiciem tego, co jest wewnątrz – równowagi tworzącej „my” albo jej braku, tworzącego „ja i oni”.

Emocje a zachowanie

Gdybyśmy oddzielali swoje emocje od zachowania, świat byłby o wiele przyjemniejszym miejscem. Oddzielalibyśmy, gdyby nas tego nauczono. Ale to, co dziedziczymy z pokolenia na pokolenie, to właśnie trauma „nie wolno mi tego czuć, bo inni mnie odrzucą”, „nie mogę tego czuć, bo to czyni mnie złym człowiekiem”. A paradoksalnie to nie te emocje czynią nas złymi ludźmi, tylko to, co z nimi robimy, żeby ich nie czuć.

Rodzice reagują na zachowanie dziecka („nie krzycz”, „nie bij brata”, „nie histeryzuj”, „uśmiechnij się”), ale umysł dziecka interpretuje to po swojemu – „nie mogę się złościć”, „nie wolno być zazdrosnym”, „moje uczucia są przesadzone”, „smutek jest nieakceptowany”. No i zaczyna się walka z emocjami – udawanie, że nie czuje się tego, co się czuje, zamienianie miękkich emocji (jak smutek, żal, rozczarowanie) na twarde (jak złość, gniew, rozdrażnienie), obwinianie o ich powstawanie innych ludzi, tłumienie ich aż do pozornego zobojętnienia, kanalizowanie (wyrażanie za pomocą jakiegoś innego pozornie niepowiązanego zachowania, np. popędu seksualnego), somatyzowanie (wyrażanie za pomocą chorób ciała).

Żadna emocja nie powoduje, że stajemy się złymi ludźmi, bo emocji nie można sobie wybrać, one są po prostu informacjami z systemu, jakim jesteśmy. 
Kiedy zauważamy doświadczaną emocję, nazywamy ją i pozwalamy jej być, sama odejdzie, jak tylko zrozumiemy, co miała nam do powiedzenia; nawet jeśli nie podejmiemy żadnych działań, odzyskamy spokój. 
Ale jeśli zablokujemy pełne odczuwanie emocji, kierując się przekonaniem z dzieciństwa, że jest to coś złego, nieakceptowalnego, one nie odejdą, nigdy. Zostaną, czekając na odczytanie, a w międzyczasie zniekształcą nasze zachowanie i zepsują relacje z innymi. U jednych będzie to bezpośrednia agresja, wyzwiska, przemoc; u innych sarkazm, traktowanie z góry, oskarżanie; u jeszcze innych manipulowanie, ośmieszanie, mobbing. A u tych, którym zabraniano ekspresji emocji nawet w formach zastępczych, nieprzeżyte negatywne emocje zwrócą się nie przeciwko innym, ale nim samym.

Etykietowanie

„Niestety, dorośli dysponują śmiercionośną bronią definiowania swoich dzieci: mogą określać je jako dobre lub złe, uważne lub nieuważne, posłuszne albo niegrzeczne, brudne lub czyste. Problem w tym, że im bardziej kogoś definiujesz, tym mniej miejsca zostawiasz mu na samodzielne odkrycie tego, kim jest. Jak dzieci mają odkryć siebie, jeśli są stale przez nas oceniane?” (Jesper Juul „Zamiast wychowania”)

W dorosłym życiu nadal utożsamiamy się z tym wszystkim, co w dzieciństwie słyszeliśmy o sobie w kontekście rodzicielskich emocji (jakimi opiekunowie chcieli nas widzieć i jakich nas nie akceptowali). Myślimy o sobie globalnie: „jestem leniem”, „jestem odważny”, „jestem cierpliwy”, „jestem nieodpowiedzialny”, choć tak naprawdę w różnych obszarach i sytuacjach zachowujemy się różnie. Nawet najbardziej cierpliwa osoba potrafi się zdenerwować i wybuchnąć, nawet najbardziej odważna przed czymś się wycofała z lęku – nigdy nie jesteśmy w stu procentach „jacyś”. 

Co więcej, zachodzi tu ciekawa zależność – im bardziej chcemy być jacyś konkretnie (lub wierzymy, że jesteśmy), tym rzadziej, ale za to gwałtowniej dochodzi do głosu „ta druga” część nas. Ktoś jest prawdomówny, ale w jednej sprawie kłamie jak z nut. Ktoś jest pracowity, ale z czymś zwleka bez końca. Ktoś jest odpowiedzialny, a nagle zachowuje się, jakby mu rozum odjęło.

Dzieje się tak dlatego, że etykietowanie może stłumić prawdę o człowieku, ale nie może jej zabić, i ona zawsze będzie próbowała przebić się do naszej świadomości. Prawdę, że każda etykietka, którą nam przyklejono, i każdy wizerunek, który sobie stworzyliśmy, to tylko opcja.

Nie jesteśmy tym, czym nazwali nas rodzice i rówieśnicy, ani tym czego oczekiwali od nas opiekunowie. Mamy potencjalną możliwość bycia wszystkim, od bestii po anioła, ale praktycznie realizujemy albo to, co wybrali dla nas inni, albo to, co sami świadomie wybieramy dla siebie.