Każdy z nas ma jakieś predyspozycje, które wzmacniane przez wychowanie stają się mocną stroną. Wykorzystujemy tę mocną stronę nadmiernie i próbujemy polegać tylko na niej. Generalnie nam to nie służy, bo to tak jakby wykorzystywać tylko jedną rękę lub nogę – druga wiotczeje, a wiodąca w końcu osiągnie kres możliwości. Ważne jest więc, żeby rozwijać także to, czego w nas nie wzmacniano w procesie wychowania.
Nie zmienia to jednak faktu, że nasze predyspozycje są naturalnym „kanałem ładowania”, czymś, co unieruchomione (jak złamana prawa ręka) ogranicza nam swobodę i radość z życia. Nie chodzi więc o to, żeby blokować swoją mocną stronę, ale żeby nauczyć się jej używać właściwie – dla swoich prawdziwych potrzeb, nie dla zaimponowania innym, i we współpracy z pozostałymi obszarami swojego ja.
Niedawny post pt. „Pułapki umysłu” był o tym, że umysł bez współpracy z sercem (siła jako sprawstwo bez udziału wrażliwości) ma tendencję do krzywdzenia innych. Dzisiaj chcę opowiedzieć o tym, jak serce bez współpracy z umysłem (wrażliwość pozbawiona siły jako ochrony) ma tendencję do krzywdzenia swojego właściciela.
Serce to wrażliwość, empatia, umiejętność traktowania uczuć i potrzeb innych ludzi jak własnych. Jedni kierują się Sercem sporadycznie, kiedy poruszy ich czyjaś tragedia; inni nałogowo, nawet kiedy wiedzą, że zostaną wykorzystani. Różnica w tym, jak bardzo dopuszczamy Serce do głosu pochodzi z okresu wczesnodziecięcego – wtedy dziecko dostaje od swoich rodziców pierwsze i tym samym najsilniejsze informacje, czy jego wrażliwość jest „dobra” („masz takie dobre serduszko”, „potrafisz się fantastycznie zajmować swoim młodszym rodzeństwem”, „umiesz dbać o zwierzęta”, „jesteś najlepszym pomocnikiem mamy/taty”), czy też „zła” („nie becz, to tylko głupia bajka”, „trzeba być silnym, nie można się roztkliwiać nad każdym chorym zwierzakiem”, „zawsze musisz komuś zrobić krzywdę, strach cię puścić do ludzi”, „nie można na ciebie liczyć, w niczym nie potrafisz pomóc”).
Dziecko może więc zaakceptować swoją wrażliwość lub nie, w zależności od tego, czy ją zinterpretuje jako zaletę czy wadę. I może to zrobić na wiele sposobów.
Może ją odrzucić i Sercem, i Umysłem („wrażliwość jest zła, trzeba ją w sobie wytępić”) – wtedy staje się ludzkim robotem, socjopatą, dla którego liczy się tylko cel, a inni ludzie są jedynie środkami do jego osiągnięcia. Taka osoba potrafi wiele w życiu osiągnąć, ale nie potrafi kochać i tworzyć relacji z innymi ludźmi, nie jest zainteresowana pomaganiem czy wspieraniem innych.
Dziecko może przyjąć swoją wrażliwość Umysłem („jest przydatna”), ale odrzucić Sercem („bycie wrażliwym prowadzi do bycia krzywdzonym”) – wtedy staje się wrażliwym manipulantem. Oznacza to, że zachowuje umiejętność czytania ludzi Sercem (na co są wrażliwi, co lubią, w jakim są humorze), ale wykorzystuje ją Umysłem do manipulowania innymi dla własnych korzyści (mówi to, co chcą usłyszeć, reaguje tak, żeby zdobyć ich przychylność jednocześnie nie ujawniając swoich własnych prawdziwych uczuć i emocji). Pozornie może wiele dawać innym ludziom, ale robi to dla siebie; ponieważ decyduje o tym jego ego, nie empatia, bywa hojny i skąpy, dobroduszny i okrutny, w zależności od okoliczności i swojego humoru. Jego relacje z innymi są jak rollercoaster, raz sięgają nieba, raz piekła.
Dziecko może także przyjąć swoją wrażliwość Sercem (empatia jest najważniejsza), ale odrzucić Umysłem (nie ma granic w byciu wrażliwym, im więcej, tym lepiej) – w takim przypadku staje się osobą poświęcającą się dla innych, męczennikiem. Wyłączony Umysł nie pilnuje ani granic w dawaniu, wspieraniu i pomaganiu, ani równowagi w objęciu tą wrażliwością siebie, co doprowadza do wyczerpania, depresji, chorób somatycznych. Taki człowiek pomaga zawsze i wszystkim, aż do wyczerpania swoich zasobów; a wtedy zazwyczaj zostaje sam w potrzebie, bo pozwalając się wykorzystywać, przyciąga do siebie zainteresowanych braniem, nie dawaniem w zamian.
Kiedy dziecko przyjmuje swoją wrażliwość i Sercem, i Umysłem, staje się i wrażliwe, i silne. Empatycznie podchodzi do innych, ale potrafi rozpoznać socjopatów, obronić się przed manipulantami i samopoświęceniem. Jego wrażliwość przynosi korzyść i jemu samemu, i innym ludziom. Tworzy relacje partnerskie, polegające na wzajemnym dawaniu i przyjmowaniu wsparcia.
Profesjonalne pomaganie wymaga tego ostatniego ustawienia. Wymaga znajomości funkcjonowania człowieka i dostępu do swojej wrażliwości jednakowo, w równowadze. Sama wiedza to za mało, żeby dostać się do ludzkiego Serca. Sama empatia to za mało, żeby dostać się do ludzkiego Umysłu.
Tym właśnie różni się profesjonalna pomoc od zwykłego ludzkiego odruchu współczucia, kiedy widząc krzywdę, próbujemy sprawić, żeby prześladowca się opamiętał lub wesprzeć poszkodowaną osobę, żeby nie czuła swojej krzywdy tak bardzo. Nie ma jednak możliwości, żeby z zewnątrz dostać się do zamkniętego Serca: mówienie o empatii do psychopaty to mówienie w obcym dla niego języku; to nie ma szans zadziałać. Wspieranie ofiary zanim sama zdecyduje o zerwaniu ze swoją rolą to wpychanie jej w mechanizm jeszcze głębiej („skoro ktoś pomaga, to jakoś to będzie, jakoś przetrwam w tym co jest”).
Profesjonalna pomoc polega na tym, żeby towarzyszyć danej osobie w procesie uświadomienia sobie swoich szkodliwych mechanizmów i wspierać ją w decyzji wydostania się z nich. Polega na tym, żeby nauczyć ją unikania przykrych dla niej konsekwencji, a nie na tym, żeby ją przed nimi ochraniać; na tym, żeby uczyć, jak sobie poradzić, a nie wyręczać; żeby dawać wędkę zamiast ryby; żeby aktywować w kimś jego własną moc, a nie uzależniać go od siebie dla własnego ego.
Prawdziwa pomoc – taka, która czyni dobro i nie przynosi niechcianych skutków ubocznych – pochodzi ze współpracy Serca i Umysłu. Tylko kiedy działają razem, widzimy jasno, kto i jakiego wsparcia wymaga: komu potrzeba pomocy, a komu odmówienia pomocy. Tylko kiedy Serce i Umysł działają razem, widzimy jasno, ile możemy dać, na ile nas stać – jakie zasoby mamy do dyspozycji, czym możemy się podzielić bez skrzywdzenia siebie.
Serce to cudowna rzecz, zdolna poruszyć góry, ale bez współpracy z Umysłem ma tendencję do przygniatania tymi górami swojego właściciela. Warto o tym pamiętać zawsze, a szczególnie teraz, kiedy pomaganie stało się naszą codziennością.
Jedni twierdzą, że i tak zdarzy się to, co ma się zdarzyć, więc należy biernie poddać się losowi jako czemuś co ma nad nami władzę.
Drudzy twierdzą, że trzeba pracować do upadłego lub walczyć, a w każdym razie aktywnie wydzierać z życia co się tylko da, żeby zdobyć nad nim kontrolę.
Ja jestem zdania, że można się z życiem współpracować. Jak w grze planszowej – ruch za ruch. Zadać pytanie i czekać na odpowiedź. Zrobić ruch i obserwować reakcję. Nie przegapić swojego ruchu, ale i nie robić dwóch pod rząd.
Wielu ludzi sądzi, że poziom intelektu decyduje o tym, jak funkcjonujemy w życiu. Okazuje się jednak, że nie do końca tak jest.
To prawda, że im sprawniejszy intelekt, tym łatwiej komuś zrozumieć siebie i świat. Ale jednocześnie bardzo sprawny intelekt ochrania sam siebie, jak maszyna z wbudowaną sztuczną inteligencją w filmach sf. Zamiast zobaczyć to, co jest, szczególnie w sferze emocji, przetwarza to na to, co według niego powinno być, co chcemy zobaczyć, żeby utrzymać już zapisane przekonania. O ile normalnie lęk powoduje jakiś mechanizm obronny, o tyle u bardzo inteligentnych ludzi lęk jest chroniony mechanizmem obronnym, który jest chroniony kolejnym mechanizmem obronnym. I to jest sytuacja, kiedy intelekt przeszkadza w rozwoju emocjonalnym i rozwoju świadomości, w dotarciu do prawdy o sobie.
Stąd częściej spotyka się dojrzałych emocjonalnie ludzi o niewygórowanej inteligencji albo niezrównoważonych czy niedorozwiniętych emocjonalnie geniuszy. Bo to, jak funkcjonujemy i na ile jesteśmy szczęśliwi nie zależy tak bardzo od poziomu naszego intelektu, jak od równowagi pomiędzy rozwojem intelektualnym i emocjonalnym.
Za każdym razem, kiedy jedna ze stron w jakiejkolwiek relacji dezaktywuje swój własny lęk, wyzwala w drugiej potrzebę i gotowość zrobienia tego samego.
Jeśli dzieje się tak z obu stron na zmianę, ludzie w takiej relacji wzajemnie pomagają sobie poszerzać swoją świadomość, wyciszać lęk, odkrywać miłość – w sobie samych i w sobie nawzajem.