Im dłużej zajmuję się relacjami międzyludzkimi, tym wyraźniej widzę, że żądamy zmiany od innych ludzi zupełnie wbrew temu, co im dajemy.
Najsilniej widać to na relacjach rodziców z dziećmi – rodzic chce, żeby ktoś (wychowawca, pedagog, psycholog) zmienił zachowanie dziecka, które to zachowanie rodzice sami usilnie (choć nieświadomie) produkują. Wbrew mechanizmom rodziców nikt nie jest w stanie zmienić dziecka, jest to jak pchanie statku pod prąd gołymi rękami.
To samo dzieje się w relacjach partnerskich – chcemy zmiany u drugiej osoby, a to nasz własny lęk prowokuje u partnera zachowanie, które nas drażni czy boli.
Wychowanie jest jak rzeźbienie: jeśli uderzamy dłutem zbyt mocno, rozłupiemy obiekt na części, jeśli jedynie głaszczemy kawałek drewna czy kamienia, nie stworzymy żadnego kształtu.
Rodzice, którzy wierzą w kształtowanie człowieka pod presją, przekraczają granice tożsamości dziecka, nie pozwalają mu stać się sobą – próbują na siłę rzeźbić to, co chcą, bez względu na to, do czego materiał się nadaje; dlatego materiał pęka, a w najlepszym wypadku staje się rzeźbą z ostrymi, raniącymi, nieoszlifowanymi krawędziami, niebezpiecznymi dla każdego, kto zechce jej dotknąć. Presja i nadmierna kontrola rodzą mechanizmy obronne zapobiegające tworzeniu bliskości, utrudniające tworzenie relacji z innymi ludźmi.
Rodzice, którzy wierzą w kształtowanie człowieka bez stawiania mu granic, nie tworzą tożsamości dziecka, nie pomagają mu się określić. Są jak rzeźbiarze, którzy próbują stworzyć coś wyjątkowego, głaszcząc i polerując kawałek drewna czy kamienia miękką szmatką. Ich materiał nie staje się rzeźbą, pozostaje nieobrobiony. Dzieci traktowane w ten sposób nie wiedzą kim są ani czego chcą; wciąż czekają aż ktoś z zewnątrz zdecyduje o tym za nie, ale mówiąc metaforycznie tak bardzo są przyzwyczajone do miękkiej szmatki, że na widok dłuta natychmiast wpadają w panikę i uciekają. Szarpią się więc pomiędzy chęcią zbliżenia się do innych a lękiem przed przekroczeniem własnych i cudzych granic, których nie rozpoznają. Niestabilność emocjonalna i brak tożsamości nie pozwalają im na tworzenie satysfakcjonujących relacji z innymi.
Rodzice, którzy wyznaczają granice dziecku po to, by czuło się bezpiecznie i wspierają jego rozwój w tych granicach, są jak rzeźbiarze, którzy używają dłuta tam, gdzie to konieczne, aby nadać rzeźbie kształt, papieru ściernego tam, gdzie trzeba wygładzić krawędzie, i miękkiej szmatki, aby wypolerować całość. Rodzicielska stanowczość uczy dzieci granic, a wsparcie – ufności i sięgania po to, co im potrzebne do realizacji siebie i tworzenia szczęśliwych związków z innymi ludźmi.
Jednak wychowując dzieci rodzice nie używają tego, co chcą, tylko tego, co mają. A mają to, co znają, co zabrali z rodzinnego domu. Czasem zauważają, że rzeźbiarskie narzędzia ich rodziców nie działały jak należy, więc je zamieniają – wymieniają dłuto na szmatkę lub szmatkę na dłuto. Ale w obu przypadkach używają jednego narzędzia częściej i silniej, więc nadal efekt ich starań nie jest taki, jakby chcieli.
Rzeźbę tworzy się na swoje podobieństwo, swoim wyczuciem, swoją równowagą i umiarem, swoimi narzędziami; dlatego najpierw trzeba dać sobie samemu to, czego zabrakło w dziecięcym doświadczeniu – trzeba sobie wypolerować własne ostre krawędzie miękką szmatką zrozumienia i akceptacji lub nadać sobie kształt, wyznaczyć granice, zdecydowanym ruchem dłuta. Bo bez względu na to, co i jak bardzo chcemy dać innym, możemy im dać tylko to, co mamy. Nie można dać ani użyć tego, czego się nie ma – czego się nie odnalazło w sobie.
Nauka jazdy przez życie polega na nauce rozpędzania się i hamowania. Wsparcie uczy obsługi pedału gazu, stawianie granic – obsługi hamulca. Dzieci rozpieszczane mają problem z hamowaniem, dzieci wychowane w rygorze – z rozpędzaniem się. Generalnie, bo precyzyjniej każdy z nas nadużywa gazu tam, gdzie czuje się pewnie, czyli w obszarze swojej mocnej strony, a nadmiernie hamuje w obszarach, w których ma mniejsze doświadczenie.
Za słabe wsparcie od innych ludzi boli, ale tworzy siłę, umiejętności. Za duże wsparcie daje radość, ale tworzy zależność i bezsilność. Właściwe wsparcie – odpowiednie do potrzeb – tworzy i radość, i siłę. Tworzy takie wyzwania, które pomagają się rozwijać, a dzięki temu przynoszą satysfakcję, radość i samorealizację.
To, jak traktowali nas rodzice staje się naszym nieświadomym wzorcem do traktowania siebie – do tego, jakiego wsparcia udzielamy samym sobie, jak sobą kierujemy w życiu.
Czasami – częściej niż nam się wydaje – najbardziej potrzebną formą pomocy komuś jest brak pomocy.
Brak pomocy w krytycznym momencie może człowieka nawet zabić, ale brak pomocy w odpowiednim momencie może uruchomić jego zasoby – umiejętności i talenty, o których nie miał pojęcia dopóki był wspierany z zewnątrz. Im bardziej kogoś wspieramy z lęku, że sobie nie poradzi, tym bardziej zmniejszamy jego szanse na to, że sobie poradzi.
Istnieje taka definicja przyjaźni mówiąca, że zawsze stoi się po stronie przyjaciela, bez względu na to co zrobił. Tak też często rodzice rozumieją wspieranie swojego dziecka.
Zawsze pytam – a jaka jest korzyść z tego, że przyjaciel dołącza do przyjaciela, który idzie do piekła? Dwóch w piekle? Przyjaciel (czy rodzic) jest po to, żeby pomóc komuś widzieć co jest dobre, a co szkodliwe czy krzywdzące w jego zachowaniu. To takie zaufane drugie „ja”. Skoro zaufane, to nie powinno przekłamywać rzeczywistości. Problem polega na tym, że utożsamiamy czyn z człowiekiem – bronimy człowieka, jakbyśmy siebie i innych chcieli przekonać, że nie jest zły tak jak to co zrobił. Albo że to co zrobił nie jest takie złe, bo człowiek nie jest zły, przecież go znamy. A zachowanie jest jak ubranie – mamy jakiś styl, ale i tak za każdym razem wybieramy od nowa, dowolnie. Dobry człowiek (taki, który zazwyczaj zachowuje się w porządku wobec innych) może zrobić coś paskudnego i odwrotnie – ktoś, po kim niewiele się spodziewamy może zaskoczyć bohaterską postawą. To jaki jest wtedy – dobry czy zły?
Człowiek jest jaki jest, zachowuje się różnie. Przyjaźń czy dojrzałe rodzicielstwo polegają na tym, że pomaga się widzieć to co jest bez oceniania i odrzucania, wspierając w wybieraniu tego co dobre.