Śmierć psychiczna

Skupiamy się na rzeczach materialnych, bo są wymierne, czytelne. Jeśli ktoś komuś zrobi fizyczną krzywdę, można ocenić szkody i je wycenić, żeby sprawca poniósł odpowiednią karę – nikomu to zdrowia ani życia nie przywróci, ale może powstrzyma naśladowców. Znacznie trudniej jest ocenić szkody psychiczne, bo nie mamy do nich bezpośredniego dostępu, są poczuciowe, subiektywne. 

Ile rówieśnicy muszą nękać dziecko w szkole, żeby postanowiło targnąć się na swoje życie? Jak bardzo trzeba mobingować kogoś w pracy, żeby wpadł w depresję albo nerwicę? Ile należy znieść kłamstw, zdrad, upokorzeń i wyzwisk, żeby mieć prawo porzucić partnera? Paradoksalnie im więcej ktoś ma w sobie wiary w dobro lub wsparcia bliskich, tym dłużej w milczeniu przyjmuje ciosy. Ale zawsze do czasu. Do przekroczenia swoich ostatnich granic, których nawet on sam nie jest świadomy. Czasami tą granicą jest dopiero śmierć fizyczna, a czasem ciało pozostaje żywe, a umiera inna część człowieka: jego wiara w siebie, albo jego wiara w innych, albo jego wiara w sens życia. I czasem te pozostałe przy życiu części potrafią docucić, ożywić tę zamordowaną, a czasem odwrotnie – ta martwa zaraża i uśmierca po kolei pozostałe. To zależy od wewnętrznej siły danego człowieka i jego zewnętrznego wsparcia. 

Jesteśmy uczeni, że fizycznie człowieka można uszkodzić tak bardzo, że spowoduje to jego śmierć, nieodwracalnie; bez względu na to, jak bardzo będziemy żałować swojego czynu, i bez względu na to, czy to zaplanowaliśmy czy zrobiliśmy nieświadomie. Ale nikt nas nie uczy, że psychicznie funkcjonujemy tak samo: to, co nas psychiczne trzyma przy życiu i nadaje mu sens to wiara w miłość. Ta wiara jest jak lina spleciona z drobniejszych linek, sznurków, niteczek, z dobrych doświadczeń i wzmacniających przekonań. Jeśli mamy wsparcie emocjonalne ze strony innych ludzi, to ta lina jest potężna, gruba i niezawodna, bo naprawiana na bieżąco. Jeśli zamiast wsparcia spotyka nas traktowanie, które podważa naszą wiarę w miłość, to stale podcinane linki pękają jedna po drugiej. Dopóki trzyma choć jedna, istnieje potencjalna szansa, żeby linę naprawić. Kiedy ostatecznie pęknie, to oznacza psychiczną śmierć. 

I tak jak czasami ludzie przeżywają swoją kliniczną śmierć, tak samo czasami ludzie zmartwychwstają po śmierci psychicznej. Ale w jednym i drugim przypadku nic już nie jest takie samo. To tak, jakby się weszło gdzieś jednymi drzwiami, a wyszło drugimi – w inne miejsce. Zmieniają się wartości, cele, przekonania, zmienia się kąt i sposób widzenia rzeczywistości. A przede wszystkim jasne staje się jedno: że już nie pozwolimy nikomu uśmiercić się ponownie, że nie oddamy swojej wiary w miłość w cudze ręce ze scyzorykiem. Paradoksalnie, może po to wewnętrznie umieramy, żeby odzyskać kontrolę nad tym, co w życiu tworzymy…?

Poczucie winy i poczucie krzywdy

Poczucie winy i poczucie krzywdy są głównymi blokadami w samorozwoju. Pierwsze polega na osądzaniu siebie, drugie – na osądzaniu innych. Oba pochodzą z oporu wobec tego, co jest – z braku akceptacji siebie, innych ludzi i sytuacji takimi jakie są. 

Zarówno poczucie bycia ofiarą, jak i poczucie bycia krzywdzicielem uniemożliwiają bycie wolnym twórcą swojego życia. Oba te uczucia biorą się z jakiegoś deterministycznego przekonania (powstałego na bazie konkretnego doświadczenia zgeneralizowanego przez umysł) – że jesteśmy w życiu pionkami, nie graczami, że jesteśmy niewiele warci i bezradni, że urodziliśmy się źli, że jesteśmy genetycznie skazani na powtarzanie błędów swoich rodziców itp.

Poczucie winy i poczucie krzywdy znikają, kiedy zweryfikujemy swoje przekonania na swój temat i kiedy zamiast oceniania zastosujemy rozumienie, empatię. Najpierw wobec siebie, potem wobec innych.