Wiele dzieci jest karanych w dzieciństwie za wyrażanie siebie, swoich uczuć i potrzeb. Dorastając zachowują oni w sobie przekonanie o tym, że nie mogą ujawnić swojego ja, swojej prawdziwej tożsamości w relacjach z innymi ludźmi, bo spotka się to z ich dezaprobatą, odrzuceniem bądź naciskami do zmiany. Jak głęboka relacja może powstać między dwojgiem ludzi o takim doświadczeniu i takim przekonaniu…?
Energia podąża za uwagą. Oznacza to, że pomnażamy w swoim życiu to, na czym się skupiamy. Jeśli skupiamy swoje myśli i uczucia na tym, czego nam brakuje, na problemach, zmartwieniach i niedostatkach, to tworzymy ich więcej. Jeśli skupiamy swoje myśli i uczucia na tym, czego chcemy, za co jesteśmy wdzięczni, co sprawia, że dobrze się czujemy, to tworzymy tego więcej…
Nasze myśli i emocje są jak paliwo – ku czemu je skierujemy, to zasilamy, temu dodajemy życia. Swoim zaangażowaniem przedłużamy trwanie albo tragicznym nagłówkom medialnym albo swojemu dobremu samopoczuciu; czyimś obraźliwym słowom albo przyjemności z uprawiania swojego hobby; czarnym scenariuszom końca świata albo radości z pięknego słonecznego dnia.
Warto sobie uświadomić, że ten wybór zależy od nas, nie od okoliczności: co prawda nie mamy wpływu na to, jakie myśli i emocje nas odwiedzą, ale mamy całkowitą kontrolę nad tym, którym pozwolić zostać, a którym nie pozwolić się rozwinąć. Co podlewać w swoim mentalnym ogrodzie, a co z premedytacją zasuszyć. Na to mamy pełny wpływ – jak wygląda nasz prywatny „ogród”. Tylko i aż, bo ogródki obok siebie tworzą ulicę, ulice miejscowość, miejscowości region i tak dalej.
W taki sam sposób powstaje masowa świadomość, która nadaje ton, staje się standardem, wzorcem. Ale nie przymusem. Nawet w ekstremalnych sytuacjach jak obozy koncentracyjne zdarzali się ludzie, którzy dzielili się z innymi swoimi głodowymi porcjami jedzenia, czy rozbawiali innych czekając na śmierć – ludzie, którzy nie pozwalali okolicznościom decydować za siebie, bo kontrolowali swój umysł. Byli więźniami i nie mieli najmniejszych szans w jakikolwiek sposób walczyć z systemem, ale właśnie tak rozsadzali go od środka: zmieniali okoliczności wokół siebie, bo zarażali innych nadzieją, budzili w nich to co ludzkie, wnosili życie i uśmiech tam, gdzie odgórnie zaplanowano piekło. I w końcu piekło pękło w tylu miejscach, że nie przetrwało.
Siła masowej świadomości jest wielka, ale dopóki opiera się ona na reaktywności (automatycznym, bezrefleksyjnym reagowaniu, które można kontrolować) zamiast aktywności (świadomym wybieraniu reakcji), jest ulotna, podatna na zawirowania i zmiany jak chorągiewka na wietrze. Dlatego żaden system oparty na odgórnym przymusowym wdrażaniu jakiejś idei nie przetrwa długo, bez względu na to, czy jest to idea piekła czy raju.
W tym kontekście życzę nam wszystkim na Nowy Rok abyśmy świadomie pielęgnowali, odżywiali, podlewali i zraszali w naszym życiu to, co nas cieszy i sprawia, że czujemy się dobrze ze sobą i innymi, a przestali inwestować czas i wysiłek w to, czego w swoim życiu nie chcemy, co nas boli, przeraża i martwi. Energia podąża za uwagą – na co ją skierujemy, to wypuści korzenie, zakwitnie i rozmnoży się. Szczęśliwego Nowego Roku 😊
Ludzki umysł kieruje się zasadą oszczędzania energii, więc generalizuje i szufladkuje, żeby zautomatyzować nasze reakcje. W przypadku sprzecznych danych ten proces jest utrudniony – umysł dziecka nie potrafi jednoznacznie zdecydować, czy rodzice je kochają czy nie, skoro czuje w kontakcie z nimi krańcowo różne emocje. Świadomość małego dziecka jest w zarodku, więc umysł automatycznie, na podstawie mechanizmów rodziców i opiekunów, sam tworzy strategię, jak sobie z tym faktem poradzić – jak odzyskać i utrzymać rodzicielską miłość.
Generalnie takie strategie mogą być dwie. Można uznać, że tak po prostu jest i dostosować się do zmieniających się cudzych emocji – udawać, że te negatywne nie ranią i robić wszystko, żeby pozyskać jak najwięcej tych pozytywnych. Albo można wierzyć, że jeśli będziemy dawać innym to, czego nam brakowało (wyłącznie pozytywne emocje), to uzyskamy taki sam efekt z drugiej strony.
Rzecz jasna żadna z tych strategii tak naprawdę nie przynosi pożądanych rezultatów, ponieważ to, jak zachowują się inni ludzie nie zależy od nas, a od nich. Ani stałe przypochlebianie się komuś, ani ukrywanie swoich negatywnych emocji nie sprawi, że ktoś nas pokocha doskonałą miłością, co najwyżej na jakiś czas może zatuszować potencjalne konflikty.
Obie te strategie tworzą natomiast nawyk ignorowania własnych uczuć, co oznacza utratę swojej prawdziwej tożsamości, i w konsekwencji brak rozeznania, co jest dla nas dobre, a co nie, Decyduje o tym za nas mechanizm, nieświadomie przyjęta strategia radzenia sobie z cudzymi negatywnymi emocjami, odczuwanymi jako brak miłości.
Zaś bez względu na przyjętą strategię, nosząc w sobie przekonanie o niedoskonałości miłości, odtwarzamy je w swoim życiu. Umysł generalizuje, więc nie tylko nasze relacje stają się „trochę dobre, trochę złe”, ale wszystko, co nas spotyka jest jak jazda kolejką górską – raz wznosi nas na wyżyny radości, satysfakcji, sukcesu, raz porywa nas ze sobą na sam dół, gdzie bijemy się z natłokiem negatywnych emocji, wszystko idzie nam jak po grudzie i ponosimy porażkę za porażką.
Nieświadomie oczekujemy od życia tego, co znamy; choć wkładamy maksimum wysiłku w to, żeby ominąć to, co nas w dzieciństwie najbardziej zraniło, to jednak wciąż to odtwarzamy, tylko w innej postaci.
Umysł nie jest w stanie wyjść poza swoje schematy utworzone na konkretnym doświadczeniu. Może je złamać tylko przekonanie pochodzące spoza umysłu, spoza doświadczenia. Nazywamy to wiarą lub świadomością – kiedy czegoś nie doświadczyliśmy, ale czujemy, że to istnieje.
Innymi słowy – na ile wierzymy w doskonałą miłość, na tyle jej doświadczamy.
Czasami miłość rodzicielska jest, a czasami bywa. Czasami przytula, a czasami krzywdzi. A najczęściej jedno i drugie na zmianę. Dlatego w jakiejś części jesteśmy sobą, a w jakiejś kimś, kto próbuje realizować cudzy scenariusz wbrew sobie, tłumiąc swoje prawdziwe uczucia.Kiedy dorastamy, tęsknoty dziecka już nie można zaspokoić z zewnątrz, bo nie ma już dziecka. Jest dorosły, który jedynie sam może utulić swoje zranione czy przerażone wewnętrzne dziecko i pozwolić mu dorosnąć po swojemu, zgodnie z własnymi uczuciami.
Intencje, które stoją za zachowaniem innych ludzi są dla nas niewidoczne, ale to nie znaczy, że nie mamy do nich w ogóle dostępu. To, co niewidoczne dla oczu widzi się sercem: nasze własne uczucia informują nas o intencjach drugiej osoby. Pod warunkiem, że nasz umysł nie zniekształca ich za pomocą filtrów ego: nie racjonalizuje, nie usprawiedliwia, nie wyolbrzymia, nie upiększa i nie podmienia na swoje potrzeby – tylko czyta.
Niektórzy nie potrafią wyrazić tego, co czują, co utrudnia tworzenie bliskości. Ich mechanizm obronny polega na zamknięciu się w sobie i milczeniu, żeby nie sprowokować kolejnego zranienia.
Niektórzy potrafią wyrazić to, czego nie czują, co tworzy fałszywą bliskość. Ich mechanizm obronny przybiera postać słowotoku, który ma na celu sterowanie cudzym myśleniem.
Prawdziwa, trwała bliskość emocjonalna rodzi się wtedy, kiedy obie strony potrafią i chcą dzielić się tym, co czują, nie używając tego do żadnego własnego celu.
Uczciwość wobec własnych uczuć jest cechą determinującą rozwój świadomości.
Są ludzie, którzy zrobią wszystko, żeby nie musieć wejść w bliski kontakt z własnymi uczuciami; tak bardzo boją się konfrontacji z tym, co czują, jakby to był prawdziwy krwiożerczy demon, więc nigdy nie przekraczają tej granicy, blokując siebie samych.
I są ludzie, którzy nie boją się nazywać tego co czują bez względu na wszystko, bo nie wierzą, że te demony, które spotkają są prawdziwe, są ich częścią; dążą do spotkania z nimi, żeby je zdemaskować, żeby się ich pozbyć. Dla tych ludzi nie istnieją żadne granice w samorozwoju.
Wielu ludzi nie potrafi mówić o swoich uczuciach, bo nigdy ich tego nie nauczono, nie pozwalano im na to, być może nawet ich karano czy wyśmiewano, kiedy próbowali – więc unikają tego jak ognia. Inni byli za to nagradzani w jakiś sposób uwagą dorosłych, więc dzielą się każdą emocją jakby była życiową decyzją, bez względu na okoliczności i ilość czy rodzaj słuchaczy.
Jedno i drugie może jednakowo zniszczyć relacje międzyludzkie. Umiejętność zarządzania swoimi emocjami polega na tym, żeby umieć je nazwać i o nich mówić, ale odpowiednio do kontekstu – do sytuacji i rodzaju relacji, w tym gotowości czy uczuć innych ludzi.
Człowiek, który stoi na brzegu dachu jest spostrzegany przez innych jako osoba zdesperowana, samobójca. Ale to, kim on naprawdę jest, wynika nie z faktu, gdzie stoi, a z faktu, gdzie są jego myśli i uczucia. Jeżeli jest w depresji, nie widzi sensu dalszego życia i chce skoczyć, jest samobójcą. Ale wystarczy, że jego myśli i uczucia się zmienią, to choć będzie nadal w tym samym miejscu i pozie, poczuje smak życia, wdzięczność za nie, zacznie podziwiać wschód słońca – i nie będzie już samobójcą.
Często jest tak, że patrzymy na ten sam obrazek, i wciąż widzimy to samo, choć jego znaczenie może się zmienić o 180 stopni. Jakby to powiedział Mały Książę „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.
Patrząc generalnie dla jednych samotność jest oazą, w której mogą być sobą – tylko w ten sposób potrafią uciec od presji innych ludzi. Dla drugich samotność jest zagrożeniem, którego unikają za wszelką cenę, bo w samotności nie mogą uciec od swoich uczuć, nie mogą zagłuszyć siebie obecnością innych ludzi.
Analizując jednak głębiej, można zauważyć, że w jednym obszarze godzimy się z samotnością jako czymś nieuniknionym, wynikającym z doznanego dzieciństwie odrzucenia z powodu swojej „gorszej połowy siebie”. W innym obszarze walczymy o to, żeby za wszelką cenę tej samotności nie doświadczyć, bo jej istnienie przekreśliłoby cały sens naszych starań, naszego wizerunku – wszystko, co zbudowaliśmy tą „lepszą połową siebie”.
„Dopiero w samotności człowiek jest naprawdę sobą.” (José Ortega y Gasset)
Tam, gdzie nie boimy się być sobą, nie boimy się samotności. Tam, gdzie boimy się samotności, boimy się być w kontakcie ze swoimi prawdziwymi uczuciami.