Przekonania

Każdy dziecięcy lęk zapisuje się w umyśle pod postacią jakiegoś przekonania na temat miłości, każde silne lub powtarzające się doświadczenie pod postacią przekonań o naturze życia, innych ludzi i swoim miejscu wśród tego wszystkiego. Tam, gdzie nie mamy doświadczenia, umysł podpowiada nam na podstawie zgromadzonych już danych jak automatyczny korektor tekstu przy pisaniu. 

Te wszystkie przekonania – stare i nowe, ogólne i szczegółowe – są wzajemnie powiązane, stanowią sieć, system. Gdyby wszystkie te przekonania były prawdziwe, gdyby wszystkie miały źródło w bezwarunkowej miłości, byłyby spójne i nie produkowałyby negatywnych emocji, które są wskaźnikiem awarii w systemie. To emocje, dyskomfort, jaki czujemy, zmuszają nas do zajęcia się problemem. W jaki sposób to zrobimy, zależy od naszych predyspozycji, doświadczenia i zapisanych przekonań. Technika ma tak naprawdę znaczenie drugorzędne, bo każda działa tak samo – w najbardziej przystępny dla danej osoby sposób likwiduje proces zapalny we wskazanym miejscu.
Jednak kiedy dany obszar zostaje zmieniony, przestaje pasować do swoich sąsiadów. Dostajemy kolejny sygnał o awarii…


Przekonania mają swoją strukturę. Te na temat miłości, natury świata leżą najgłębiej, są najbardziej emocjonalne, bo pochodzą z najwcześniejszego dzieciństwa, z okresu poczucia całkowitej zależności od innych. To one nadają kierunek następnym, więc naturalnie ich zmiana odcina zasilanie wszystkim powiązanym. Ale to nie znaczy, że je automatycznie likwiduje. To znaczy, że umysł wypycha je niczym półmartwe twory na powierzchnię i sygnalizuje za pomocą emocji, że trzeba je objąć świadomością i dezaktywować.


Umysł jest tylko narzędziem, to my za pomocą świadomości zarządzamy jego treścią. To jednak nie znaczy, że możemy sobie dowolnie wybrać, skąd zaczynamy proces naprawy, bo nie jesteśmy świadomi swojej mapy przekonań. Jesteśmy w środku labiryntu, którego rozkładu nie znamy, więc proces zawsze zaczyna się tu i teraz, na podstawie tego, co w danej chwili czujemy. Czasem idziemy od powierzchni wgłąb siebie, czasem od wewnątrz na zewnątrz, a często od środka w obie strony.

Pryzmat

Każdy z nas jest częścią systemu, w każdym tego słowa znaczeniu, także – a może przede wszystkim – w znaczeniu energetycznym. Pobieramy energię z zewnątrz, przetwarzamy i oddajemy na zewnątrz. Tam, gdzie nie mamy wewnętrznych blokad, energia płynie przez nas swobodnie, zasila nas, i właściwie przetworzona, zasila innych, inne elementy systemu. Tam, gdzie wytworzyliśmy wewnętrzne blokady, energia zostaje zatrzymana i obciąża nas zamiast ładować lub szuka sobie obejścia jak woda w zatamowanej rzece – w efekcie czego pewne obszary zostają pozbawione energii, inne dostają ją podwójnie.

Fizycznie potrzebujemy pożywienia i snu, żeby zasilić nasze ciało i móc wydatkować energię na aktywność, ruch, wysiłek fizyczny. Równowaga pomiędzy pobieraniem tego rodzaju energii a wykorzystywaniem jej powoduje, że ciało jest sprawne i zdrowe; odczuwamy to jako fizyczną satysfakcję, jako dobre samopoczucie fizyczne („moje ciało jest ok, mogę na nim polegać”). Brak dobrego samopoczucia fizycznego (zdrowia, siły, wytrzymałości, elastyczności) jest sygnałem o zachwianiu równowagi w tym obszarze.

Przykładowo kompensowanie sobie jedzeniem braku satysfakcji w jakiejś innej sferze (np. zawodowej czy w obszarze relacji międzyludzkich) prowadzi do tego, że energia fizyczna nadmiernie zasila ciało, które tej energii nie wydatkuje; pojawia się ociężałość, otyłość, która materialnie nam pokazuje, że ten „zapas” nie spełnia swojej roli, nie energetyzuje nas, a dociąża, spowalnia, unieruchamia.

Z kolei ograniczanie snu po to, żeby podołać narzuconym sobie nadmiernym obowiązkom powoduje, że zaciągamy coraz większy dług w obszarze energii fizycznej, którą kierujemy „objazdem” na zasilanie satysfakcji w innym obszarze (np. sukcesów w pracy). Przy długotrwałym ustawieniu tego typu stale powiększany dług przekracza możliwości „spłacenia” go – ciało zaczyna niedomagać i chorować, wysyłając sygnały o zaniedbaniu jego potrzeb, o braku równowagi energetycznej. 

Intelektualnie potrzebujemy wiedzy i doświadczenia innych ludzi, żeby skróciły naszą własną drogę poznawania świata i żeby zainspirowały nas do tworzenia czegoś własnego; żeby pomogły nam rozpoznać nasze zainteresowania i predyspozycje. Równowaga pomiędzy uczeniem się od innych a kreowaniem swoich opinii, poglądów, przekonań, a przede wszystkim swojego obszaru działania przyczynia się do poczucia satysfakcji z pracy swojego umysłu („mój umysł jest ok, mogę na nim polegać”). 

Podobnie jak w sferze fizycznej, możemy zaburzyć tę równowagę, czerpiąc za dużo lub za mało z zewnątrz, oraz rezygnując ze swojej kreatywności intelektualnej lub jej nadużywając. Możemy z powodu traumy zablokować w sobie wiarę w swój twórczy potencjał i pozostać przy bezrefleksyjnym naśladowaniu innych. Albo możemy podporządkowywać kolejne obszary życia autorytetom, które uznamy, odcinając dane z własnego odczuwania (co sami lubimy, co nam naprawdę pasuje), uzależniając się od opinii innych i tracąc w ten sposób satysfakcję z siebie w sferze intelektualnej, nie odkrywając obszaru własnej samorealizacji i kreatywności.

I odwrotnie – możemy zablokować w sobie potrzebę uczenia się i robić wszystko po swojemu, albo użytkując swoją energię na wyważanie dawno otwartych drzwi, (udowadnianie oczywistości) albo na tworzenie czegoś niezrozumiałego dla nikogo  poza nami; uświadomienie sobie, że oferowana przez nas energia jest społecznie nieprzydatna wpływa negatywnie na nasze samopoczucie. 

Możemy także skupić się na tworzeniu własnego nowatorskiego dzieła tak bardzo, że podporządkujemy temu potrzeby energetyczne innych sfer (np. dbanie o ciało, relacje z innymi). W tym przypadku ucierpią inne sfery zubożone o energię przekierowaną na wyolbrzymione przez nas potrzeby sfery intelektualnej.

Emocjonalnie potrzebujemy wsparcia opiekunów w zrozumieniu siebie, żeby nauczyć się pomagać innym. Równowaga pomiędzy otrzymanym życzliwym zrozumieniem w odkrywaniu swojej tożsamości a dbaniem o emocjonalne potrzeby innych powoduje dobre samopoczucie emocjonalne: brak silnych i gwałtownych negatywnych emocji, zadowolenie z życia, pozytywny stosunek do świata i innych ludzi („moje emocje są ok, mogę im zaufać”). Brak tej równowagi deformuje nasze relacje z innymi ludźmi.

Tak jak w innych sferach, ta równowaga nie występuje, jeśli „na wejściu” i „na wyjściu” jest nieproporcjonalnie dużo lub mało. Kiedy dostajemy za mało wsparcia,  możemy uznać, że nie mamy tej energii do wydania – wtedy emocjonalnie zamieramy, a nasze relacje z innymi kurczą się i spłycają, mamy nieprzyjemne poczucie braku zrozumienie i niedopasowania społecznego. Możemy też pobrać energię z innej sfery i obdarowywać innych wsparciem tak, jakby ten brak nie istniał; obciążamy wtedy tę inną strefę, tam tworzymy dług energetyczny (np. odkładamy na bok realizowanie swoich pasji, żeby się kimś opiekować, albo zaniedbujemy własne potrzeby fizyczne dla swojej misji wspierania ludzi w trudnej sytuacji). 

Kiedy dostajemy od innych zbyt dużo wsparcia, tracimy wiarę w swoją emocjonalną siłę; zamiast być przekaźnikiem energii, stajemy się jej biorcą i wszelkimi sposobami próbujemy uzyskać jej jak najwięcej „na zapas”, żeby poczuć się bezpiecznie. Jednak im więcej dostajemy pomocy i zrozumienia, tym bardziej uzależnia się od tego nasze emocjonalne samopoczucie: bez stałych dużych dostaw tej energii z zewnątrz dominuje w nim niepewność i lęk. Brak umiejętności przetworzenia energii emocjonalnej powoduje, że pozostajemy bezradnie skupieni na sobie, nie potrafimy emocjonalnie wspierać innych, i odczuwamy to jako rodzaj społecznej niepełnosprawności.

Duchowo potrzebujemy rozpoznać sens życia innych ludzi, żeby zdecydować o własnych wartościach i celach w życiu. Tak jak w pozostałych sferach, jeśli mamy dostęp do tych danych (obserwujemy innych ludzi, czytamy cudze przemyślenia, rozmawiamy na ten temat z innymi, słowem ma kto nas inspirować) i mamy wystarczającą przestrzeń do tego, żeby swobodnie wybrać swoje własne życiowe priorytety, to sfera duchowa pozostaje w równowadze i czerpiemy z niej satysfakcję („mam wpływ na to, kim się staję”).

Jeśli z jakiegoś powodu żyjemy odizolowani od cudzej duchowości, to nie zastanawiamy się nad własną, i wtedy najczęściej nasze zachowanie nie jest spójne, bo wynika z poddania się zewnętrznym okolicznościom. Jeśli jesteśmy wychowywani pod przymusem przejęcia wartości swojej rodziny, tradycji czy kultury, a nie identyfikujemy się z nimi, to nie przekazujemy energii duchowej dalej, na zewnątrz; zduszona zamiera wewnątrz nas, powodując swego rodzaju chorobę – utratę sensu życia, depresję. Jeśli odrzucamy swoje korzenie i próbujemy się określić w oderwaniu od swojego kontekstu, również stajemy się niewiarygodni: chcemy budować pomijając fundamenty. Tylko wtedy, gdy różność na zewnątrz zainspiruje nas do świadomego wybrania swoich życiowych priorytetów, nasze życie staje się świadectwem wierności wybranym przez nas wartościom, i wywiera wpływ na innych, inspiruje innych.

Podsumowując, potrzebujemy jedzenia i snu na utrzymanie zdrowia, na fizyczną aktywność i wysiłek; potrzebujemy wiedzy i doświadczenia innych, żeby znaleźć odpowiedni sposób realizacji swoich talentów i pasji; potrzebujemy emocjonalnego wsparcia innych, żeby tworzyć zdrowe i satysfakcjonujące relacje z innymi ludźmi; potrzebujemy inspiracji innych, żeby odnaleźć sens własnego życia. 

Sfera duchowa decyduje o celu – na co warto wydać energię, a na co nie warto, tak jak nasze wartości decydują na co wydajemy pieniądze. Sfera emocjonalna decyduje o sposobie zarządzania energią – traktowanie siebie na równi z innymi powoduje stałość zasilania, daje mu moc. Sfera intelektualna pozwala nam na określenie obszaru życia, w którym chcemy działać, którym chcemy się zajmować, a sfera fizyczna zapewnia nam na to siły. Każda sfera wpływa na pozostałe.

To niczym cztery suwaki ustawione w naszym dzieciństwie przez okoliczności, w jakich się wychowaliśmy: cel (duchowość), potencjał (emocje), kierunek (intelekt) i siła (fizyczność). Nasze samopoczucie jest informacją o ustawieniu tych „suwaków”, wskazówką, co i gdzie musimy świadomie zmienić jako dorośli, żeby ustawić je harmonijnie – żeby mieć siłę, znać drogę, wierzyć w siebie i wiedzieć, czego się chce od życia. 

W każdej sferze potrzebujemy cudzej energii (dar), żeby wyprodukować coś własnego (wysiłek), co zasili innych ludzi (satysfakcja). Każda przeżyta trauma blokuje przyjmowanie darów, każdy lęk demotywuje, zniechęca do wysiłku i uniemożliwia satysfakcję z przekazania naszej przetworzonej energii dalej. 

Im więcej w nas energetycznych blokad, tym gorsze jest nasze samopoczucie; im jesteśmy szczęśliwsi, tym bardziej przypominamy pryzmat, który rozszczepia otrzymaną wiązkę światła na wszystkie kolory tęczy.

Z lotu ptaka

Od jakiegoś czasu z różnych stron wracało do mnie pytanie: czy istnieje taki przypadek na świecie, kiedy ktoś wychowany bez empatii wobec innych zaczyna widzieć, rozumieć, czuć i uwzględniać cudzą perspektywę? Chciałam wierzyć, że tak, że przecież każdy musi mieć szansę na zmianę. Ale rzeczywistość wciąż na nowo pokazywała mi, że to nie działa. No bo tych, którzy zostali wychowani bez empatii wobec siebie do uwzględnienia własnej perspektywy zmusza własne cierpienie. Tych jednak, którzy zostali wychowani bez empatii wobec innych cudze cierpienie nie rusza, a własne powoduje jedynie szukanie winnych na zewnątrz – niczego nie uczy, niczego nie zmienia. Czyli logicznie rzecz biorąc, narcyzi nie mają szans na zmianę tak samo jak ludzie w głębokim stopniu upośledzeni intelektualnie nie podołają wymaganiom szkoły podstawowej czy jak ludzie bez kończyn nie wyhodują ich sobie w ciągu życia. Brzmi jak niesprawiedliwy determinizm… ale tylko wtedy, kiedy patrzymy na świat przez umysł, w sposób hierarchiczny: że wszyscy tutaj odrabiamy swoje życiowe lekcje jak uczniowie w szkole, zapracowujemy na dobre oceny, w nagrodę przechodzimy na wyższy poziom, stajemy się lepsi, bogatsi, mądrzejsi, bardziej oświeceni, bliżej Prezesa – tak to się zazwyczaj przedstawia. Taki wzorzec zna nasz umysł, na takiej hierarchii oparty jest system szkolnictwa czy kariera zawodowa, więc tak samo wyobrażamy sobie rozwój duchowy – jako zapracowanie na pobyt w niebie. W tej filozofii pojawia się jednak istotny problem: co z tymi, którzy mają blokady poznawcze wrodzone lub nabyte (intelektualne, fizyczne, emocjonalne lub duchowe) i nie są w stanie rozwijać swojej świadomości? Są gorszym gatunkiem? Na zawsze utykają w tym samym miejscu w procesie autoewolucji jak bezdomni i bezrobotni poza systemem? Jak skazańcy bez praw? Jak pariasi na zawsze uwięzieni na samym dole hierarchii społecznej? Trochę zgrzyta, skoro mamy wszyscy być równi i jednakowo kochani przez Boga czy Wszechświat… No ale skoro ci ludzie nie mogą się rozwijać, to nie mogą sprostać wymaganiom i przejść dalej, więc jak to jest…? Z tej perspektywy nie widać rozwiązania.

Spróbujmy zatem popatrzeć na sprawę inaczej. A co jeśli każdy z nas jest jak… taboret? 😁 To znaczy ma cztery nogi: fizyczność, intelekt, emocjonalność i duchowość. I doświadcza, że jest mu najfajniej, jak te cztery nogi są takiej samej długości: przychodzi tu na świat, żeby to sobie sprawdzić, niekoniecznie w jednym życiu. Raz doświadczamy maksymalnie fizyczności, raz wyzwań dla potencjału intelektualnego, a raz testujemy emocjonalność czy duchowość. Im bardziej rozwijamy jedną „nogę”, tym bardziej w kolejnej turze musimy dopasować inną, żeby „taboret” łapał stabilność. Jedni próbują wydłużać nogi ekstremalnie pojedynczo, inni próbują dopasować dwie naraz albo każdą po trochę. Im bardziej łapiemy stabilność, tym bardziej czujemy się ok, czujemy, że tworzymy coś sensownego, coś, co działa, co staje się Miłością na podobieństwo naszego Stwórcy.

Co to zmienia? Wszystko 😁 Bo nie ma lepszych i gorszych, mniej lub bardziej rozwiniętych czy oświeconych – próbujemy różnych ról w tym samym przedstawieniu, wydłużymy lub skracamy „nogi” w tym swoim „taborecie” wedle własnego uznania i pomysłu. Próbujemy wszystkiego po to, żeby zostawić sobie to, co nam pasuje. Nie to co jest najlepsze, najdroższe, najmodniejsze, najbardziej opłacalne – tylko to, co sprawia, że czujemy się dobrze, że taboret stoi stabilnie. Każdy to robi po swojemu, a wszyscy się uzupełniają i inspirują. Każdy jest szczęśliwy tak jak potrafi i na ile potrafi, a kiedy poczuje niedosyt, wybiera inaczej, po prostu. W tym lub następnym życiu. Metafora może trochę kulawa (jak taborety 😆), ale czy nie sensowniejsza od kopiowania wszechobecnego wyścigu szczurów? Czy czysta Miłość może powiedzieć: ścigajcie się, kto będzie najlepszy ten wygra moje względy, a kto nie podoła, odpada? Czy powiedziałaby raczej: doświadczaj, poznawaj i wybieraj to, co cię uszczęśliwia, bo wtedy staniesz się mną…?

Kiedy mówimy o duchowości językiem umysłu (doświadczeń), mówimy o hierarchii, zasługiwaniu, ocenianiu, porównywaniu i segregacji. Kiedy mówimy o duchowości językiem duszy (czucia), mówimy o szczęściu i radości, wolności i czerpaniu z różnorodności.

Kiedy mówimy o emocjonalności językiem umysłu, mówimy o mechanizmach, zasadach, powinnościach, scenariuszach, grach, strategiach. Kiedy mówimy o emocjonalności językiem duszy, mówimy o empatii, zrozumieniu, szacunku i wsparciu.

Kiedy mówimy o intelekcie językiem umysłu, mówimy o karierze, osiągnięciach, nagrodach, sławie, prestiżu, statusie. Kiedy mówimy o intelekcie językiem duszy, mówimy o ciekawości świata i patrzeniu z różnych perspektyw.

Kiedy mówimy o fizyczności językiem umysłu, mówimy o standardach, modzie, starzeniu się, osiągnięciach sportowych, majątku, niezobowiązującym seksie. Kiedy mówimy o fizyczności językiem duszy, mówimy o możliwościach, indywidualności, unikalności, dobrobycie, pięknie i intymności.

Kiedy mówimy językiem umysłu (doświadczeń) o jakiejś części siebie, to znaczy, że zamknęliśmy ją w więzieniu nabytych społecznych schematów, gdzie jest wykorzystywana i źle traktowana. Kiedy mówimy językiem duszy (czucia) o jakiejś części siebie, to znaczy, że pozwalamy jej żyć i rozkwitać.

System

Cokolwiek – nawet najprawdziwszego, najszczerszego – dasz systemowi, to system to przemiele po swojemu; razem z Tobą, jak zawartość z opakowaniem. Bo żeby rzucić wyzwanie sile masowej świadomości, przetrwać i zapoczątkować zmianę, trzeba nie mieć ceny, nie dać się kupić. Trzeba mieć dość siły, żeby się przeciwstawić, i umieć czerpać satysfakcję z bycia poza społecznymi kategoriami.

Aktualizacja

Dopóki boimy się spojrzeć swoim lękom w oczy, otaczają nas jak mgła, która na każdym kroku utrudnia nam funkcjonowanie. Kiedy czujemy się zmuszeni z nimi zmierzyć, wydają nam się przerażającym potworem, więc co chwilę zamykamy oczy i siłą rzeczy nie jesteśmy zobaczyć zbyt wiele. Ale z czasem oswajamy się z potworem i zaczynamy mu się przyglądać, a on zaczyna przybierać znajomy kształt, który najczęściej jest bardziej dziwaczny niż straszny. Kiedy to sobie uświadamiamy, lęk mija, mgła wokół nas się rozwiewa. To, co nas paraliżowało, staje się nieistotne, bo umysł dorosłego dokonał aktualizacji samego siebie w wersji z dzieciństwa.

O ile drobne aktualizacje następują automatycznie, o tyle te kluczowe musimy świadomie włączyć sami. Wybór, czy to zrobić, czy nie, nazywamy wolną wolą. Każdy z nas sam decyduje, kiedy stary system przekonań ogranicza go zbyt boleśnie, kiedy nadchodzi czas na zmianę.

Choroba duszy

System, w którym się rodzimy, robi wszystko, żebyśmy przestali czuć. 

Każe nam się jeść wtedy, kiedy jest na to przerwa od pracy, kiedy inni jedzą i kiedy wypada dla towarzystwa, więc przestajemy czuć, kiedy jesteśmy głodni. 

Każe nam spać wtedy, kiedy nie pracujemy, więc przestajemy odczuwać rytm swojego organizmu. 

Każe nam pracować według norm, więc uczymy się lekceważyć stan zmęczenia. 

Każe nam być miłym dla tych, których nie lubimy i zabiegać o akceptację tych, którzy mają wyższą pozycję, żeby coś osiągnąć. 

Każe nam wydawać zarobione pieniądze na rzeczy, których tak naprawdę nie potrzebujemy. 

Każe nam zagłuszać wszystkie symptomy buntu naszego organizmu lekami i używkami, żeby czuć jeszcze mniej.

Każe nam żyć według grafika, nie według pór roku. 

Ustala co jest dobre, a co złe tak jakbyśmy nie mieli własnego sumienia; decyduje o tym, co jest normalne, a co nie.

Czy to jest zatem dziwne, że współczesny człowiek jest zagubiony? 

Szuka na zewnątrz siebie, więc zamienia jedną filozofię na drugą, nie dotykając problemu – braku kontaktu z sobą, braku czucia.

A brak czucia jest największą, a może nawet jedyną chorobą duszy.