Im bardziej intelekt przejmuje dowodzenie, pomijając to, co czujemy, tym bardziej w życiu uzyskujemy formę bez treści, obrazek bez znaczenia, opakowanie bez zawartości.
Bo to kontakt ze sobą kieruje nas ku dobremu samopoczuciu; intelekt kieruje nas ku logicznym, konkretnym, powtarzalnym rozwiązaniom: metodom, sposobom, technikom, które to samopoczucie mają poprawić na chwilę.
Tabletka przeciwbólowa może być pomocna, jeśli używamy jej, żeby doczekać wizyty u dentysty, lub szkodliwa, jeśli używamy jej zamiast wizyty u dentysty.
Technika, sposób czy metoda mogą być pożyteczne, jeśli potrzebujemy doraźnie i wyjątkowo poprawić swoje samopoczucie czy funkcjonowanie, i mogą być szkodliwe, jeśli stają się nawykiem, bez którego nie potrafimy funkcjonować bezproblemowo. Paradoksalnie dotyczy to zarówno alkoholu, jak i medytacji.
Jeżeli nie możemy zasnąć, bierzemy tabletkę, pijemy ziółka czy słuchamy muzyki relaksacyjnej – jakaś metoda pomaga nam „włączyć sen”, który nie chce się włączyć sam. Radzimy sobie z problemem, ale to nie likwiduje przyczyny, która go wywołała, i która najprawdopodobniej wywoła go znowu. Gdybyśmy byli w pełnym kontakcie ze swoim ciałem, organizm nie stwarzałby problemu i nie potrzebowalibyśmy żadnej metody czy lekarstwa.
Kiedy jesteśmy w kontakcie ze sobą w jakimś obszarze, nie dopuszczamy do powstania awarii, więc nie potrzebujemy technik do poradzenia sobie z nią.
Każdy problem – fizyczny, intelektualny, emocjonalny czy duchowy – oznacza brak połączenia naszej świadomości z jakąś częścią siebie. Im chętniej sięgamy po techniki i zastępniki, tym bardziej wyrażamy brak akceptacji jakiegoś kawałka siebie. Zgoda na sztuczne „łatki” do cerowania swojej dziurawej rzeczywistości oznacza brak wiary w bezproblemowe funkcjonowanie w pełnym kontakcie ze sobą, w bliskości z innymi i w jedności z siłą wyższą. Bycie zdrowym, szczęśliwym, spełnionym i w stałym kontakcie z Bogiem nie jest powszechne, ale czy to znaczy, że jest niemożliwe?
Wychowanie i socjalizacja powodują, że w odpowiedzi na reakcje ważnych dla nas osób akceptujemy i rozwijamy jedną cześć siebie (która staje się w ten sposób naszą mocną stroną), a odrzucamy i wstydzimy się innej części siebie (która staje się naszą słabą stroną). W obszarze mocnej strony akceptujemy siebie i mamy łatwość tworzenia bliskości z innymi ludźmi, w obszarze słabej strony – dokładnie odwrotnie. Mocna strona uczy nas odwagi przekraczania granic, ekspresji i ekspansji, słaba przypomina nam o potrzebie głębi, trwałości, wyłączności i bezpieczeństwa. Każda z nich ma część informacji potrzebnej do odzyskania łączności z prawdziwym sobą.
Z tą częścią siebie, którą odrzucamy, nie nawiązujemy kontaktu, z tą, którą akceptujemy, tracimy kontakt, kiedy ją nadmiernie eksploatujemy, kompensując sobie braki w innym miejscu. A wszędzie tam, gdzie tracimy kontakt, używamy sposobu, metody, techniki – czegoś, co na chwilę pozwoli nam na namiastkę tego kontaktu; kontaktu ze sobą, z innymi, z Bogiem. Stąd przekonanie, że musimy „coś robić” – mieć jakiś przepis, metodę, sposób – żeby być zdrowym, żeby być szczęśliwym, żeby mieć satysfakcję z pracy i życia, żeby czuć bliskość drugiej osoby i obecność siły wyższej. A może nie trzeba nic ROBIĆ, tylko wystarczy naprawdę, głęboko, prawdziwie BYĆ?
