Wybierając zawód najczęściej kierujemy się swoimi predyspozycjami, tym co lubimy i potrafimy robić. Profesjonaliści zajmujący się pomaganiem zazwyczaj w taki sam sposób wybierają sobie podejście czy narzędzia terapeutyczne. Jedni wierzą w testy, inni w hipnozę, jedni kierują się logiką, inni intuicją, jedni mają procedury, inni idą za tym co się pojawia w trakcie spotkania. Żeby byli efektywni, klient musi rozumieć ten konkretny język, którym się posługują. Klient i terapeuta muszą do siebie pasować, żeby nastąpiło porozumienie warunkujące udzielenie i przyjęcie pomocy. Kiedy tak się nie dzieje, następuje rozczarowanie i generalizowanie, że psycholodzy są do kitu.
Pomoc drugiemu człowiekowi w odnalezieniu swojej prawdy – tego, z czym czuje się dobrze – musi uwzględniać jego indywidualność. Nie ma jednego uniwersalnego narzędzia czy sposobu, który działa u wszystkich. Obrazowo mówiąc, pomagający musi znaleźć otwarte drzwi, żeby tę pomoc dostarczyć w miejsca chore i zablokowane.
Osobie, która dobrze czuje się ze swoim ciałem może być najłatwiej dotrzeć do swoich problemów właśnie przez pracę z ciałem – np. ćwiczenia oddechowe, śledzenie obszarów napięć, „czytanie” ze swojego ciała, bo z tym czuje się bezpiecznie, to potrafi, w przeciwieństwie do bezpośredniego nazywania swoich emocji. Ale dla osoby, która nie akceptuje swojego ciała, będzie to koszmar, nie terapia – to ją przerazi, to nie jest jej język. Te drzwi są u niej zamknięte. Ona może polegać na przykład na swoim logicznym umyśle i dopiero pokazanie jej logicznych zależności zmotywuje ją do skupienia się na tym, co czuje, do uznania emocji za dane. Ktoś inny ma bujną wyobraźnię i kocha metafory, wychwytuje niuanse – to jest jego język i tam są jego otwarte drzwi. I bywa tak, że ktoś jest w kontakcie ze swoimi emocjami i może o nich rozmawiać jak o przedmiotach ze swojego otoczenia, bez pośrednictwa innej sfery.
Prawda o sobie dociera do każdego tymi drzwiami, które zostawił dla niej otwarte. Za pomocą tego, co stało się jego silną stroną dociera do miejsc, które wymagają wsparcia. To, co uniknęło zranienia pomaga leczyć to, co wymaga uzdrowienia.
Pomagający jest katalizatorem, przewodnikiem, inspiracją. Jego zadaniem jest rozpoznać, których drzwi użyć i jakim językiem przemówić, żeby uruchomić proces „samonaprawiania” się drugiej osoby. Im lepiej pomagający rozumie siebie, tym lepiej rozumie innych. Im bardziej pomógł sobie (zaakceptował wszystkie obszary siebie), tym większe ma możliwości dotarcia do kogoś innego – bo nie tylko za pomocą swojej silnej strony, ale za pomocą każdego potrzebnego obszaru.
Można powiedzieć, że im pełniej ktoś pokochał siebie, tym łatwiej, elastyczniej, radzi sobie z innymi, a sama jego obecność staje się terapeutyczna dla innych. Nie zawsze musi być psychologiem czy terapeutą, wystarczy, że jest wrażliwym, empatycznym i doświadczonym człowiekiem.
Każdy z nas dochodzi do tej samej prawdy o sobie samym, ale inną, własną drogą. I jak w wieży Babel – wszyscy mówimy o tym samym, ale posługujemy się różnymi językami. Czasem nie rozumiemy się wcale, a czasem na tyle dobrze, że możemy sobie nawzajem pomóc.
