Można motywować kijem albo marchewką. Ale nie można sprawić, żeby ktoś polubił to, do czego nakłania się go kijem. Warto więc sobie zadać pytanie co jest naszym priorytetem – osiągnięcie efektu za cenę uczuć i potrzeb danej osoby czy rozwój tej osoby zgodnie z jej potrzebami i uczuciami, czyli jej dobre samopoczucie i szczęście?
Albo naszym priorytetem jest efekt, żeby coś zostało zrobione (ale wtedy mniejsza o tę drugą osobę), albo naszym priorytetem jest dobro drugiej osoby (a wtedy mniejsza o efekt).
Dostajemy zawsze to, co uczynimy swoim priorytetem.
Albo zrobimy pierogi za dziecko, nie dbając o to, że uczymy je tego, że samo nie potrafi, albo zrobimy pierogi z dzieckiem, nie dbając o ich wzorcowy kształt.
Życzymy sobie, żeby przestać tak harować i mieć czas na sen i czytanie książek – i lądujemy poważnie chorzy w szpitalu. Życzenie spełnione, czyż nie? Ale przecież nie o to nam chodziło, tylko o relaks, przyjemność…
Życzymy sobie, żeby mieć posłuszne dziecko. I dziecko ślepo słucha nie tylko nas i nauczycieli, ale i rówieśników, za którymi pójdzie w ogień bezkrytycznie… Życzenie spełnione, ale efekt odwrotny od zamierzonego, bo zależało nam na bezpieczeństwie potomka…
Życzymy sobie, żeby mieć pieniądze. I mamy własny biznes, tylko nie dosypiamy, nie mamy czasu na odpoczynek i urlop, nie mamy głębokich relacji z innymi i czujemy się głęboko poszkodowani, a przecież mamy dokładnie to, czego pragnęliśmy…
W życiu zawsze dostajemy to, co jest naszym priorytetem, to wcale nie jest problem. Problemem jest to, że dążymy do czegoś realnego, co w założeniu ma nam przynieść uczucie szczęścia i spełnienia. A kolejność jest odwrotna – jeżeli pójdziemy za tym, co daje nam to poczucie, wytworzymy fizyczne tego odpowiedniki, przyciągniemy to, co będzie pasować to tego uczucia.