Każdy z nas ma coś do dania światu. Jeśli tam, gdzie jesteśmy, nasza pozytywna energia i kreatywność jest podchwycana i pomnażana to znaczy, że jesteśmy we właściwym miejscu. Jeżeli tam, gdzie jesteśmy, nasza energia i kreatywność wpada w czarną dziurę, to znaczy, że ją marnujemy i należy poszukać innego miejsca dla siebie.
Nasza podświadomość to zapis wszystkiego, w czym uczestniczyliśmy od początku życia. Obejrzenie tego zapisu jak filmu dokumentalnego dałoby nam odpowiedzi na wszystkie pytania – dlaczego zachowujemy się tak czy inaczej, dlaczego wierzymy w to czy tamto, dlaczego jesteśmy tacy a nie inni.
Ale im bardziej angażujemy swoją świadomość w działania fizyczne czy intelektualne, tym mniej informacji z podświadomości ona odczytuje – blokuje je, bo jest zajęta czymś innym, stałym bieżącym działaniem. Kiedy żadna rzeczywistość – ani materialna, ani wirtualna – nas nie pochłania i pozwalamy sobie po prostu być, jak podczas medytacji, drzwi między podświadomością a świadomością otwierają się szerzej. I to, co wcześniej wymagało naszego skupienia, wysiłku, analizy i kontroli – zaczyna dziać się samoistnie, za pomocą dodatkowych zasobów, do których wcześniej nie mieliśmy dostępu.
Każdy z nas w procesie wychowania jest „spychany” w jedną stronę, w zależności od tego, co jest wartością dla jego rodziców. Jednym rodzicom zależy na tym, żeby ich dziecko było posłuszne, innym – żeby było odważne; żeby było mądre albo piękne; żeby dobrze się uczyło albo radziło sobie w życiu. W odpowiedzi na te wymagania rozwijamy tylko część siebie – tę, której od nas wymagają albo tę, która jest nam potrzebna, żeby te wymagania obejść.
Dlatego w dorosłym życiu szukamy „drugiej połówki” – szukamy u kogoś innego tego, czego nam w sobie brakuje, chcemy, żeby ktoś inny nas skompletował, uzupełnił, dał to, czego nie mamy. Ale takie myślenie skazuje nas na bycie pół-człowiekiem, na zależność; na bycie takim aniołem z jednym skrzydłem, który jest ułomny, bo sam latać nie potrafi. Co gorsza, kiedy to jedyne skrzydło zostanie zranione, uszkodzone, partner – drugi ułomny anioł – najczęściej odchodzi, bo chce ratować siebie, odzyskać możliwość latania.
Prawda jest taka, że to, czego nie rozwinęliśmy na skutek działań opiekunów, musimy sami odkryć w sobie; musimy poznać tę drugą stronę, drugie ekstremum, które potencjalnie w nas jest, tyle, że uśpione; nie praktykowane, bo nie było potrzebne ani nagradzane.
Jeśli nam się uda, stajemy się całością, aniołem z dwoma skrzydłami. Znając oba krańce możemy zobaczyć środek, który pozwala żyć w równowadze i latać samemu.
Wtedy też wspólne latanie z drugim aniołem z dwoma skrzydłami nie jest przymusem i zależnością, ale wolnym wyborem i radością. I dopiero wtedy zranienie jednego skrzydła nie skutkuje uziemieniem dla żadnego z aniołów.
Definiowanie siebie jest tworzeniem wizerunku, jest wybieraniem pojedynczych ekstremów z nieograniczonego potencjału.
Kiedy myślimy o sobie „jestem odważny” zaprzeczamy sytuacjom, w których stchórzyliśmy, kiedy mówimy „jestem tchórzem”, zaprzeczamy sytuacjom, w których byliśmy odważni. Za każdym razem umysł przechowuje w pamięci coś, co do tego stwierdzenia nie pasuje.
W różnych obszarach zachowujemy się różnie, więc jedynym prawdziwym stwierdzeniem jest: „teraz zachowałem się odważnie”, „tym razem skłamałam”, „ten ruch był dobry”.
Tu i teraz jest jedynym stanem, wobec nazwania którego umysł się nie buntuje, nie wytwarza wewnętrznych konfliktów i negatywnych emocji.