Empatia, niskie poczucie własnej wartości wyrażane uniżonością, służeniem innym plus przekonanie, że potrzeby innych są ważniejsze od własnych to przepis na autodestrukcję.
Tak samo zresztą jak blokowanie empatii, niskie poczucie własnej wartości maskowane przebojowością i przekonanie, że własne potrzeby są ważniejsze od cudzych.
Każda nieprawda, każde przekonanie wbrew prawdzie o tym, kim jesteśmy z natury niszczy swojego właściciela. Każda odkryta i doświadczona prawda uwalnia i uskrzydla swojego właściciela.
Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, bo to, ile możemy komuś dać, weryfikuje, czy inni ludzie są z nami dla swoich korzyści czy z autentycznej przyjaźni.
Podobnie człowieka poznaje się w trudnych dla niego emocjonalnie sytuacjach, bo wtedy na jaw wychodzą jego priorytety, jego hierarchia wartości (nie ta deklarowana, tylko ta, którą praktykuje).
Na ogół ludzie potrafią zachowywać się miło, kiedy czegoś potrzebują, są od kogoś zależni – po prostu kiedy im się to w jakiś sposób opłaca. Niewielu szanuje drugiego człowieka na tyle, żeby nie wylewać na niego swoich negatywnych emocji – nie ranić swoim gniewem i złością, nie obarczać swoim rozczarowaniem i żalem, nie atakować swoją zazdrością.
Szanujemy innych wtedy, kiedy postrzegamy się na równi z nimi, nie jako lepsi czy gorsi od nich. Sytuacje, w których reagujemy silnymi emocjami są zawsze związane z naszym poczuciem własnej wartości. Nie wywoła ich nawet obraźliwy komentarz pod naszym adresem, jeśli nie dotknie naszej słabej strony – obszaru, w którym czujemy się niekompetentni, nadwrażliwi, „nieudani”. Mówiąc inaczej – jeśli ktoś dotknie tego, co w sobie kochamy, jesteśmy w stanie zareagować z miłością, wybrać takie zachowanie, które posłuży i nam, i innym; zachowanie jednocześnie rozumiejące i asertywne. Jeśli ktoś dotknie tego, czego w sobie nie umiemy pokochać, odczuwamy negatywne emocje i automatycznie reagujemy brakiem miłości: bierną lub czynną agresją, atakiem, przemocą słowną lub fizyczną.
Wniosków nasuwa się kilka.
Po pierwsze, nie da się kochać innych nie kochając siebie. Nawet jeśli zdusi się w sobie te negatywne emocje, to one kiedyś eksplodują. A nawet gdyby nie, to chowana uraza i poczucie krzywdy zatrują zachowanie tej osoby wobec innych, i w ten ukryty sposób zamanifestują się jako brak miłości.
Po drugie, ktoś, kto często i silnie wyraża swoje negatywne emocje to ktoś, kto nie zdołał pokochać siebie, a więc nie zdoła także pokochać kogoś innego. Nie da się sprawić z zewnątrz, żeby ktoś siebie polubił, zaakceptował. Nie da się zmusić drugiego człowieka do wybrania miłości ponad swoim lękiem; to jego wolna wola.
Po trzecie, spotykając się z kimś w komfortowych dla niego warunkach dowiadujemy się o nim tyle, ile chce nam pokazać. Będąc z nim w sytuacjach dla niego trudnych, poznajemy go naprawdę. Ile wysiłku wkłada w kontrolę swoich emocji, na tyle ważne są dla niego uczucia drugiego człowieka; na tyle stawia innych na równi ze sobą, a ponad wszystkimi, nawet najbardziej dla niego wartościowymi rzeczami i ważnymi sprawami. Na tyle ważna jest dla niego miłość.
Podobno (nie sprawdzałam!) żywa żaba wrzucona do gorącej wody wyskakuje z niej jak oparzona, ale włożona do zimnej wody i podgrzewana daje się ugotować. Obrazek może mało humanitarny, ale trafnie oddający istotę wszelkiej krzywdy, którą sobie fundujemy.
Jeśli ktoś nas jawnie i gwałtownie zaatakuje, zazwyczaj nie mamy wątpliwości, że musimy się bronić i po prostu to robimy. Ale jeśli ktoś jest dla nas długo miły, a potem tylko trochę nieuprzejmy, a potem czasami grubiański, a potem się nad nami znęca – to jak ta żaba tracimy zdolność do właściwego reagowania i pozwalamy się skrzywdzić.
Patrząc z zewnątrz na przemoc domową mówimy: „Jak on/ona może pozwalać na coś takiego?!”, ale patrząc od wewnątrz nie widzimy granicy krzywdy, bo przesuwa się ona płynnie, niezauważalnie, jak tylko przyzwyczaimy się do poprzedniego stanu. A człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, dosłownie do wszystkiego. Co nie oznacza, że nie ma dla niego ratunku. Wręcz przeciwnie – każdy z nas ma wbudowany wewnętrzny radar, który go ostrzega przed niebezpieczeństwem: emocje.
Ci, którzy lekceważą i racjonalizują swoje poczucie krzywdy („nic się nie stało, każdy może mieć gorszy dzień”, „wiem, że mu naprawdę na mnie zależy, więc to nie ma znaczenia”, „każdemu się zdarza wybuchnąć, to przecież dobry człowiek”, „inni mają gorzej”, „tak naprawdę ona nie chciała”), tracą zdolność do samoobrony. Bo nasz generalizujący umysł nie widzi, że zachowanie człowieka nie jest jego niezmienną cechą, tylko nawykiem; brak akceptacji czyjegoś zachowania nie oznacza odrzucenia całej osoby – czyjeś zachowanie jest jego wyborem, na który możemy się zgodzić albo nie. Problem w tym, że niskie poczucie własnej wartości każe nam zgadzać się na wszystko co dostajemy – bo możemy przecież nie dostać nic…
Ci, którzy traktują swoje emocje jak informatorów, powiadamiających o naruszeniu swojego poczucia własnej wartości – i komunikują to drugiej stronie – zatrzymują ten stan, które ich satysfakcjonuje, a to zwrotnie zwiększa ich poczucie własnej wartości i tworzy satysfakcjonujące relacje z innymi.
Zwracajmy uwagę na rzeczy małe, wewnątrz siebie i na zewnątrz – jeśli zatrzymamy pierwszy spadający kamyk, nie będzie z niego lawiny. Bo przecież żaden dzieciak próbujący pierwszego papierosa nie wybiera świadomie raka płuc, żaden ciekawski nastolatek sięgający po środek odurzający nie zamierza skończyć jako narkoman na ulicy, żadna dziewczyna tolerująca imprezowy tryb życia swojego chłopaka nie zakłada, że stanie się żoną alkoholika. Po prostu wszyscy przywykamy jak żaba do gorącej wody – aż kończymy we wrzątku…