Instynkt

Rodzice często robią rzeczy, które uważają za dobre z własnego punktu widzenia, nie biorąc pod uwagę prawdziwych potrzeb i uczuć dziecka. Wywołują w ten sposób u niego poczucie krzywdy, które najczęściej nie przeradza się w bunt – no bo jak buntować się przeciwko czemuś, co jest „dla jego dobra” i „z miłości”? 

Takie dzieci w dorosłym życiu mają duże szanse zostać ofiarami manipulacji, ponieważ zakładają dobre intencje innych ludzi bardziej niż wierzą swojemu poczuciu krzywdy. Dopiero naprawdę silne poczucie krzywdy może obudzić instynkt samoobrony. Wtedy krzywda może paradoksalnie odegrać pozytywną rolę – nauczyć stawiania innym granic tak, żeby nie zostać ponownie skrzywdzonym.

Nazywanie uczuć

Nazywanie tego, co się czuje nie jest sprawą oczywistą, trzeba się tego nauczyć tak samo jak nazywania różnych rzeczy czy odcieni kolorów. Rzadko uczą nas tego rodzice, system edukacyjny praktycznie wcale. Dlatego najczęściej mówimy o swoich uczuciach za pomocą mówienia o czymś innym i frustrujemy się, że inni nas nie rozumieją, nie potrafią się domyślić. A tak często nazwanie swoich uczuć – szczególnie tych „miękkich” negatywnych jak smutek, żal, poczucie krzywdy, rozczarowanie – sprawia cuda w relacjach międzyludzkich.

Zaufanie

Ufając ludziom, wymagamy, żeby chronili to, co im powierzamy. To wyzwanie dla nich, ale sprostają temu nie w zależności od tego jak bardzo się przed nimi otworzymy i im zaufamy, a na ile lojalność jest dla nich ważna, na ile potrafią być lojalni.
Jeśli nie podołają temu zadaniu, mówimy, że nas krzywdzą – ale to my sami krzywdzimy siebie, próbując wymusić coś, co nie jest dostępne – zmusić kogoś do tego, czego nie potrafi. Ponosimy konsekwencje swoich błędnych założeń, tak samo jak wtedy, kiedy wkładamy rękę do wrzątku czy ognia, mając nadzieję, że wyjątkowo nas nie oparzy. 
Automatycznie ufamy innym na tyle, na ile sami czujemy się lojalni wobec innych, a inni są lojalni na tyle, na ile pozwalają im ich własne przekonania. Jedno nie ma nic wspólnego z drugim.

Stawianie granic

Rodzice często podejmują działania, które uważają za dobre z własnego punktu widzenia, nie biorąc pod uwagę prawdziwych potrzeb i uczuć dziecka. Wywołują w ten sposób u niego poczucie krzywdy, które nie zawsze przeradza się w bunt – no bo jak buntować się przeciwko czemuś, co jest „dla jego dobra” i „z miłości”? 

Takie dzieci w dorosłym życiu mają duże szanse zostać ofiarami manipulacji, ponieważ zakładają dobre intencje innych ludzi bardziej niż wierzą temu, co czują. Dopiero naprawdę silne poczucie krzywdy może obudzić instynkt samoobrony. Wtedy krzywda może paradoksalnie odegrać pozytywną rolę – nauczyć stawiania innym granic tak, żeby nie zostać ponownie skrzywdzonym.

Nawyk myślowy

Uczymy się myślenia o sobie nie poprzez fakty, a przez nawyk myślowy ukształtowany w przez rodziców i opiekunów.

Dzieci rozpieszczane w dzieciństwie zawsze żądają od innych więcej niż od siebie, więc mają tendencję do myślenia o sobie w kategoriach ofiary; dzieci krzywdzone zgodnie z wzorcem żądają więcej od siebie niż od innych, dlatego paradoksalnie mają tendencję do myślenia o sobie jak o sprawcy cudzego nieszczęścia.

Sygnałem uzdrowienia z roli ofiary lub sprawcy jest pozbycie się poczucia krzywdy lub poczucia winy.

Poczucie winy i krzywdy

Jeśli doświadczamy w życiu dyskomfortu i negatywnych zdarzeń, może to oznaczać, że przechowujemy gdzieś głęboko w umyśle przekonanie, że jesteśmy osobą poszkodowaną – „ofiarą” czy „więźniem” (innych ludzi, systemu, losu). Bez względu na to, czy jesteśmy świadomi swoich przekonań czy nie, każde z nich działa jak samospełniająca się przepowiednia. Jeśli wierzymy w to, że jesteśmy pokrzywdzeni, tworzymy i przyciągamy sytuacje, które nas krzywdzą.

Taki sposób myślenia o sobie zostaje zapisany w umyśle małego dziecka, kiedy doświadcza ono lekceważenia swoich uczuć i potrzeb przez rodziców. Czuje się bezradne i zależne, ma poczucie krzywdy lub winy, często oba. Nie może tych uczuć wyrazić ani skonfrontować, więc pozostają zapisane w postaci emocjonalnego przekonania na swój temat: „Jestem nieważny i bezsilny – jestem pionkiem, ofiarą, nikt się ze mną nie liczy”.

Kiedy dorastamy, znajdujemy sposób, żeby sobie z tymi starymi uczuciami poradzić. Czasami angażujemy cały świat, żeby nam pomagał jako osobie poszkodowanej, czerpiemy profity z umniejszania siebie. A czasami paradoksalnie stajemy się przedsiębiorczy, pomocni, zaangażowani – jakbyśmy sami sobie chcieli wmówić, że jesteśmy silni, ważni i potrzebni (więc nie jesteśmy ofiarą). Powielamy swój schemat lub go odwracamy, ale nie wychodzimy poza niego, nie konfrontujemy się z nim.
Mamy niewielkie szanse w sposób naturalny wrócić do tego starego zapisu, żeby go skorygować, bo nawet jeśli coś nam te dawne uczucia przypomina, to czujemy się z tym głupio, nieadekwatnie – jak dorosły z uczuciami dziecka. Tak jest w istocie, te uczucia skrzywdzonego, opuszczonego, przerażonego i zależnego dziecka nie pasują do dorosłego jakim się staliśmy. Nie są jego – należą do uwięzionego dziecka wewnątrz tego dorosłego. I tylko ten dorosły może to dziecko wysłuchać, zrozumieć, zaakceptować jego uczucia bez oceniania, zaspokoić jego potrzeby i pozwolić mu dorosnąć, stać się częścią tego dorosłego.

Życie z takim uwiezionym wewnątrz dzieckiem jest jak budowanie z niemowlakiem na ręku. Im bardziej go kontrolujemy (czyli im bardziej działają nasze mechanizmy obronne), tym mniej widocznych szkód wyrządzi, ale tracimy zakres i komfort tworzenia. Ten niemowlak to odzywające się poczucie winy i krzywdy, które aktywują przekonanie o byciu pionkiem w czyjejś grze, kimś bezsilnym, nieważnym, skrzywdzonym. A bycie pionkiem blokuje swobodne tworzenie swojego życia, wiąże nam ręce. Kiedy to przekonanie jest silne, może nam zabrać wpływ na każdy obszar naszego życia; kiedy jest szczątkowe, mamy wrażenie, że jakiś złośliwy chochlik psuje nam całkiem fajny efekt – urywa kawałek, zabiera i chowa jakiś detal, rozkręca jedną część, plami najbardziej widoczną stronę, słowem robi coś, żebyśmy nie mogli poczuć się usatysfakcjonowani. Broi jak dziecko, które dopomina się uwagi.

Ludzie nie rodzą się źli

Ludzie nie rodzą się źli. 

Jest tylko jeden powód, dla którego (świadomie lub nie) zaczynają krzywdzić innych i siebie – dzieje się tak wtedy, kiedy zostają skrzywdzeni, kiedy przestają wierzyć w dobro, kiedy ich naturalna wrażliwość zostaje wykorzystana przeciwko nim zanim są w stanie to zrozumieć, poddać logicznej obróbce. Wtedy albo blokują wrażliwość w sobie całkowicie, stając się socjopatami, albo częściowo, w pewnych obszarach, używając jej tam wybiórczo do swoich celów jako narzędzie, w izolacji od swoich prawdziwych emocji. Nasz mózg jest plastyczny i ten proces jest odwracalny pod jednym warunkiem – że nastąpi doświadczenie odwrotne do tego, które spowodowało uraz, o takiej samej lub większej intensywności. 

Ludzie nie tylko nie rodzą się źli, ale również nic – żadne doświadczenie – nie determinuje ich ostatecznie na całe życie.