Rośnie to, co karmimy

Lęk to zwątpienie w miłość, próba uniknięcia za wszelką cenę odrzucenia rozumianego jako pozbawienie miłości, separacja, izolacja od źródła miłości. 

Żaden człowiek nie może nam dostarczyć takiego doświadczenia miłości, które usunęłoby wszystkie nasze wątpliwości, zneutralizowało wszystkie nasze lęki. Możemy to jednak zrobić sami za pomocą wiary w miłość jako swoją naturę – możemy zaryzykować z własnego wyboru doświadczenie takiego rodzaju samotności i izolacji, który nas najbardziej przeraża (fizycznej, intelektualnej, emocjonalnej, duchowej), żeby zrozumieć, że nigdy nie jesteśmy sami, odcięci od źródła – że miłość jest w nas samych, nie na zewnątrz. Że przybiera nie jedną, a różne formy, i nawet bez żadnej formy treść pozostaje w swojej najbardziej autentycznej postaci.

Inaczej mówiąc, nie boimy się takiego rodzaju odrzucenia, jakiego już doświadczyliśmy, bo wiemy, że jesteśmy w stanie to przeżyć. Boimy się swoich wyobrażeń o tym, co się stanie, kiedy zawiodą nasze sposoby pozyskiwania „dowodów” akceptacji od innych ludzi; boimy się utraty kontroli nad miłością tam, gdzie jej jeszcze nigdy do końca nie utraciliśmy. Tyle tylko, że tak naprawdę tej kontroli nie mamy i nigdy nie mieliśmy. Ci, co potrafią kochać, nie potrzebują kontroli, bo miłość wewnątrz nich nie pozwoli im nikogo krzywdzić; tych, którzy tego nie potrafią, żadna siła ani żaden sposób nie jest w stanie do tego zmusić – nie można dać komuś czegoś, czego się nie ma. Można jedynie grać, oszukiwać, udawać przed sobą i innymi. Z tym, że każde kolejne zachowanie ucieczkowe karmi nasze lęki, które rosną w siłę, a każda próba skonfrontowania się z nimi odkrywa w nas niespodziewaną moc. Dlatego paradoksalnie ci, którzy nie dostali dużo, stają się silni, a ci, którzy dużo i stale dostają, pozostają zależni i słabi. Łatwiej zaryzykować komuś, kto prawie nic nie ma niż komuś, kto nie chce wypuścić z rąk tego, co zgromadził. To jak teleturniej „Milionerzy”, z tą różnicą, że nagroda w grze nie jest gwarantowana, w przeciwieństwie do miłości, która jest naszą naturą. Ale jeśli w to nie wierzymy, zabieramy najniższą „wygraną” i z nią uciekamy, wmawiając sobie, że to nam wystarczy. To, że nie potrafimy być z tym szczęśliwi, jest dowodem na to, że stać nas na więcej.

Maski

Miłość sprawia, że się otwieramy, lęk każe nam się zbroić. Kiedy jako dzieci odkrywamy, że sposób, w jaki pozyskiwaliśmy akceptację rodziców nie działa na innych ludzi, boleśnie doświadczamy ich odrzucenia. To, co możemy w takiej sytuacji zrobić, to zabłysnąć czymś tak, żeby odwrócić uwagę innych od tego, co chcemy ukryć, od słabego punktu, który w nas namierzyli.

Jeśli broń poskutkuje, stanie się naszą tarczą, za którą odtąd będziemy się automatycznie chować, czując się niepewnie. Nakładamy maskę „wazeliniarza”,„eksperta”, „duszy towarzystwa”, „błazna”, „rewolucjonisty”, „konformisty”, „ofiary” i wiele innych niczym emocjonalny makijaż – żeby ukryć twarz, która jak wierzymy jest zdeformowana.

Części ja

Każde „ja” ma swój aspekt fizyczny, intelektualny, emocjonalny i duchowy.

I każdy z nich ma swoje własne obszary, np. fizyczność to nie tylko wygląd, ale i aktywność, seksualność, dieta, sen, wysiłek, ruch na świeżym powietrzu…

Ten obszar siebie, którego się wstydzimy, którego nie lubimy, który nam przeszkadza, który sprawia problemy lub który wykorzystujemy ponad miarę – usycha.

Ten obszar siebie, który doceniamy i z którym współpracujemy, rozkwita.

Gwiazdorzenie

Gdy dziecko czuje się opuszczone, a rodzice nagradzają je swoją uwagą, kiedy się popisuje, to taki schemat kupowania sobie akceptacji innych zostaje utrwalony w jego umyśle przez pozytywne skojarzenie („to działa”).

W dorosłym życiu taka osoba czuje przymus grania pierwszych skrzypiec, wyróżniania się, zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę. Zewnętrzni obserwatorzy widzą lekkość, zabawę, żarty, duszę towarzystwa. Wewnętrznie jest to odczuwane jako przymus grania takiej roli, żeby zapobiec poczuciu opuszczenia znanemu z dzieciństwa – potężnemu uczuciu, bo wyolbrzymionemu przez lęk małego dziecka zależnego w stu procentach od dorosłych.

Im bardziej nagradzamy taką osobę aprobatą, tym silniej identyfikuje się ona z tym zachowaniem, używając go nadmiarowo, nawet w sytuacjach, w których nie budzi ono aprobaty i paradoksalnie powoduje odrzucenie, przed którym miało chronić.

Postęp

Ze strachu przed odrzuceniem wbrew sobie wpasowujemy się w to, co zastaliśmy, co już zostało stworzone przez innych – jak siostra Kopciuszka, która była gotowa uciąć sobie palec, byle zmieścić nogę w pantofelek. 

A może tak naprawdę jedynym naszym zadaniem jest maksymalne wyrażanie siebie – talentów, które przynieśliśmy ze sobą, kanałów, przez które przekazujemy swoją wyjątkowość, lekcji, którymi stajemy się dla innych…?

Postęp tworzą nie ci, którzy kopiują i powtarzają, tylko ci, którzy mają odwagę wnieść coś nowego, innego od tego, co zastali.

Odrzucenie

Posiadanie generalnego wzorca wychowania powoduje, że albo go nieświadomie powtarzamy, albo próbujemy go odwrócić. Paradoks polega na tym, że w obu przypadkach osiągamy ten sam efekt: powtórzenie tego, czego chcieliśmy uniknąć – odrzucenia. 

Autorytarnie wychowany rodzic rozpieszcza swoje dziecko, które go lekceważy i odchodzi, fizycznie lub emocjonalnie. Rozpieszczony rodzic stawia nadmierne granice swojemu dziecku, które się buntuje i odchodzi. Rodzic osamotniony w dzieciństwie próbuje stworzyć bliskość na swoich warunkach, co jest zaprzeczeniem bliskości, więc jej nie doświadcza.

Nikt nie dostaje miłości, bo wszyscy kierują się swoim lękiem, więc na zasadzie samospełniającej się przepowiedni przyciągają odrzucenie.