Według greckiej mitologii Narcyz był urodziwym młodzieńcem, który nie znał miłości, a zniewoliło i zabiło go ujrzenie własnego odbicia. W mojej opinii ten mit symbolicznie znacznie lepiej oddaje ideę narcyzmu niż popularne obecnie w mediach pseudopsychologiczne artykuły, utożsamiające narcyzm z socjopatią czy za daleko posuniętą miłością własną. Narcyz nie jest socjopatą, choć niektóre jego zachowania mogą być postrzegane jako socjopatyczne. Różni ich to, że emocje socjopaty są zamrożone, kieruje nim umysł, cel; narcyz z kolei przeżywa emocje przesadnie, dramatycznie, ale tylko te związane z własnym ego, cudzych zazwyczaj nie zauważa. Łączy ich to, że żaden z nich nie potrafi kochać ani siebie, ani innych, i każdy jest przekonany o własnej wyjątkowości.
Tworzenie się osobowości socjopatycznej i narcystycznej przebiega podobnie, z tą różnicą, że socjopata nie zachowuje empatii w praktycznie żadnym obszarze, rzadko nawet rozwija jakąkolwiek wrażliwość (jego wczesne doświadczenia są wystarczająco jednorodne), narcyz natomiast zachowuje wrażliwość (choć wykorzystuje ją do manipulowania innymi), a nawet empatię w jakimś wąskim i ściśle kontrolowanym obszarze (umysł minimalizuje empatię do jednej „szufladki”, poza którą jej nie stosuje).
Kiedy przychodzi na świat dziecko, jego opiekunowie muszą podporządkować jego potrzebom swoje własne – co jest oczywiste, bo noworodek czy niemowlak nie przetrwa bez nieustannej opieki dorosłych. Problem zaczyna się w momencie, kiedy dziecko osiąga gotowość do komunikacji i uczenia się reguł społecznych, a rodzice nadal traktują jego potrzeby i emocje tak, jakby wciąż było niemowlęciem. Kiedy opiekunowie skupiają się nadmiernie na dziecku i jego samopoczuciu, nie sygnalizując własnych potrzeb i emocji, umysł dziecka zapisuje taki właśnie wzorzec: „ja mam wielkie emocje i jeszcze większe potrzeby, inni nie mają emocji i potrzeb”. I według tego wzorca mały, a potem duży człowiek funkcjonuje: jest egocentryczny (skupia się głównie na sobie), bo nauczono go, że jest centrum, że jest ważniejszy niż inni. Nie potrafi spojrzeć na siebie cudzymi oczami, bo nikt go tego nie nauczył, nie ma więc możliwości popatrzenia na siebie w kontekście i z dystansu, cała jego percepcja jest powiązana z „ja” – to na niego ktoś się uwziął, to dzięki niemu coś się udało, to on jest gorzej traktowany niż pozostali, to jemu należą się przywileje; wszystko dzieje się przez niego lub dzięki niemu. Ponieważ nie widzi innych ludzi tak jak siebie, stosuje podwójne standardy – jemu wolno naginać zasady, innym nie, jemu wolno przekraczać granice, innym nie, jemu wolno mijać się z prawdą, innym absolutnie nie; w skrócie, cytując klasyka: „Kalemu ukraść krowę to źle, Kali ukraść krowę to dobrze”.
Brak samokontroli emocjonalnej, umiejętności zarządzania swoimi emocjami, powoduje u narcyza poczucie bycia słabym i zależnym od innych, i nieprzerwanie tworzy lęk. Zapis w jego umyśle mówi o byciu kimś lepszym, szczególnym, wyjątkowym, ale emocje przeciwnie, sygnalizują, że został potraktowany gorzej, że ktoś go nie zauważył, odpowiednio nie docenił – dlatego narcyz cały czas walczy sam ze sobą. Żeby czuć się kimś „ponad” musi sprawić, żeby inni byli gorsi, czegoś od niego potrzebowali, usługiwali mu, byli pod jego kontrolą. Stąd narcyz próbuje kontrolować wszystko i wszystkich, manipulując i mijając się z prawdą tak bardzo, że sam się w tym często gubi. Nie tylko zmyśla i zaprzecza temu co jest, ale uwielbia wmawiać innym, że źle pamiętają, że coś pomylili, że przeinaczają fakty, że źle coś zinterpretowali, ba! nawet, że czują niewłaściwe emocje.
Narcyz czuje się lepszy, kiedy kogoś pognębi, uzależni od siebie, wystawi, upokorzy, zniszczy sarkazmem czy ironią, zrani (najlepiej w pasywno-agresywny sposób, żeby niełatwo mu to było udowodnić); czuje się królem, tym, który rozdaje karty, kiedy udaje mu się do tej samej sprawy zaangażować jednocześnie kilka osób, które o sobie nie wiedzą. Jakkolwiek to brzmi czy wygląda, narcyz robi to dlatego, że tylko wtedy czuje się bezpiecznie – kiedy wydaje mu się, że z wyższego poziomu kontroluje innych. Bo tak właśnie jako dziecko „kontrolował” swoich rodziców, zmuszał ich do konkretnych zachowań.
Całe to górowanie pryska, kiedy do głosu dochodzą emocje. Narcyz nie ma rozwiniętej empatii, nie jest nauczony wrażliwości na cudze emocje, a więc i na cudzą krzywdę; po prostu jej nie widzi. Z tego powodu często zachowuje się socjopatycznie; u socjopaty jednak zimne okrucieństwo jest celem, u narcyza jedynie produktem ubocznym jego totalnego skupienia się wyłącznie na swojej korzyści i nawykowego przeoczenia przez umysł faktu, że się przy tym po kimś depcze.
Narcyz nie widzi cudzej krzywdy, natomiast własną krzywdę wyolbrzymia do groteskowych wymiarów. Ma ogromne ego, które bardzo łatwo urazić. Właściwie brak stałych hołdów już je wystarczająco uraża, a jakakolwiek krytyka czy działanie wbrew jego scenariuszowi to dla narcyza prawdziwy koniec świata. Szybko wpada w dziką histerię lub demonstruje gwałtowne wybuchy gniewu. Potrafi być roszczeniowy do bólu – jego sprawy są najważniejsze, jego potrzeby mają absolutne pierwszeństwo, cudze koszty nie mają tu najmniejszego znaczenia. „Ja potrzebuję” usprawiedliwia wszystko ponad wszelkimi zasadami niepisanymi i pisanymi, ponad moralnością i prawem, a nawet fizyczną możliwością. Jest przy tym nieprawdopodobnie zaborczy, traktuje innych jak swoją własność, jak postacie w grze, którymi chce rozgrywać według własnej woli, własnych planów.
Na tym się jednak nie kończy. Gdyby narcyz był po prostu trudnym do zniesienia krzywdzicielem, zostałby przez innych odtrącony, i tyle. On o tym wie, a przynajmniej to przeczuwa. Dlatego ma swoją tajną broń, i to właśnie czyni go narcyzem: umiejętność oczarowywania innych. Czasem urodą, jak w greckim micie, ale niekoniecznie. Jako przynętę może stosować błyskotliwy intelekt, niszową wiedzę, specyficzny dowcip, jakikolwiek talent czy cechę szczególną, jakąś niepospolitą umiejętność; cokolwiek, czym może innym imponować, czym może przyciągać i utrzymywać ich zainteresowanie. Narcyz dba o wizerunek, nie o treść, więc równie dobrze mogą to być puste przechwalanki: będzie twierdził, że zna sześć języków, choć w każdym z nich ledwo potrafi sklecić zdanie; będzie udawał, że przyjaźni się z celebrytami, choć tylko raz z kimś służbowo rozmawiał, itd. Narcyz może się angażować w pomaganie innym, żywiąc się cudzą wdzięcznością; może udawać pokrzywdzonego przez los, żeby zyskać ludzkie zainteresowanie i współczucie; może kreować się na super eksperta, lidera czy celebrytę, żeby otrzymywać podziw. Może być perfekcyjną gospodynią domową (kobiety też bywają narcyzami) albo niedocenianym artystą. Nie ma dla niego świętości – jeśli może czymś wywołać reakcję „wow” u drugiej osoby, zrobi to bez wahania; sprzeda każdy rodzinny sekret, cudzą intymność, powierzone mu w zaufaniu informacje.
W każdym przypadku narcyz mówi to, co inni chcą usłyszeć lub to, co mu się opłaca, co zostanie dobrze przyjęte; nie to, co naprawdę myśli. Ta strategia pozwala mu innych kontrolować, a potem komentować ich naiwność lekceważąco czy złośliwie za ich plecami. Narcyz gardzi innymi ludźmi, że poddają się jego manipulacji, i gardzi sobą, że to robi, że jest zależny od cudzej akceptacji. Choć kiedy „czaruje”, wygląda, jakby siebie uwielbiał, tak naprawdę nawet siebie nie lubi – jedynie dba o swoją „wizytówkę”, bo bez niej jako przynęty staje się całkowicie bezradny, bezbronny.
Narcyzi naprawdę czują się wyjątkowo wrażliwi emocjonalnie i wyjątkowo skrzywdzeni przez los czy nierozumiani, niedoceniani przez innych ludzi. Oni naprawdę cierpią, jak tonący człowiek, który raz łapie powietrze i nadzieję wydostając się nad powierzchnię wody, a raz ją traci, zanurzając się całkowicie. Umysł stale przeskakujący z pozycji ofiary na pozycję agresora, z komplementów w wyszydzanie, z czarowania w prześladowanie powoduje powstawanie masy negatywnych i sprzecznych emocji, które narcyz nieświadomie jeszcze podkręca (użalając się nad sobą i obwiniając innych), bo nie potrafi ich kontrolować ani nimi zarządzać. Nie tylko żyje w ciągłym emocjonalnym hałasie i chaosie, ale i w zaburzeniu poczucia własnego ja i rzeczywistości, bo utożsamia się z tyloma granymi przez siebie rolami w tylu historiach, że już nie rozpoznaje swojego własnego „ja”. A kiedy narcyz cierpi, to krzywdzi bez zahamowań, bo po pierwsze w jego przekonaniu tylko on ma emocje, a po drugie dla niego winni są zawsze inni ludzie; wszyscy są odpowiedzialni za jego dyskomfort poza nim samym, więc jeśli nawet narcyz krzywdzi, to tylko wymierza sprawiedliwość – tak mówi logika jego umysłu.
Narcyzów jest naprawdę wielu w społeczeństwie, i choć relacje z nimi zawsze są toksyczne i pozostawiają blizny, to trudno uniknąć wchodzenia z nimi w relacje, bo niełatwo ich rozpoznać. Na początku zawsze przebierają się za ideał (szefa, partnera, rodzica, przyjaciela czy przyjaciółki), a kiedy już uwierzymy w ich piękny wizerunek, zaczynają stopniowo odsłaniać swoją prawdziwą naturę. Wygląda to tak, jakby narcyz bawił się z naszym umysłem: kiedy zaczynamy mieć wątpliwości, stara się nas zmiękczyć – albo kupuje nas sobie jakimś wspaniałym gestem, prezentem, obietnicami (bez pokrycia), przemową dokumentującą jego dobre intencje, albo próbuje nas wzruszyć jako ofiara losu, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności i okrutnych ludzi. Socjopata nie pozostawia nam złudzeń swoim zachowaniem, narcyz ze swoją szczątkową empatią bywa ludzki i budzi złudną nadzieję. Złudną, bo zawsze bezwzględnie wykorzysta każdą lukę w granicach, jakie mu postawimy; jego zachłanność na głaski od innych jest jak czarna dziura, nigdy się nie kończy. Doświadczenia narcyzów z ich dzieciństwa mówi, że więcej uwagi i zainteresowania można zdobyć zwiększając presję, i to właśnie robią. Z powodu tej presji, swojej narcystycznej roszczeniowości, zaborczości i hipokryzji jak nikt inny testują nasze granice i lojalność wobec naszego prawdziwego „ja”.
Dopóki sami mamy problem ze swoją tożsamością i swoimi granicami, z byciem wiernym sobie samemu, dopóty nieświadomie wchodzimy w relacje z kolejnymi narcyzami, aż nasz umysł (dopingowany przez silne emocje wynikające ze przemocowego traktowania) wyłapie wzór i będzie w stanie rozpoznać i odrzucić ich od razu, tak jak organizm reaguje na alergen. Dopiero wtedy możemy się na nich uodpornić. Taką szczepionką jest nasza własna prawda, lojalność wobec siebie, wobec tego, co czujemy i myślimy, kim jesteśmy. Narcyzi potrzebują do swojego istnienia nieprawdy, cudzego udawania; bez tego ich ego nie utrzymałoby się przy życiu. Gdybyśmy wszyscy kierowali się swoją prawdą, narcyzi przestaliby istnieć. Możemy sprawić, żeby przestali istnieć w naszym własnym świecie, w naszych osobistych relacjach – nie karmiąc ich, nie zachęcając i nie przyciągając swoim brakiem miłości do siebie, brakiem wierności sobie.
Ostatnia kwestia – czy narcyz może się zmienić? Teoretycznie tak, jak każdy. Praktycznie to się nie zdarza, ponieważ do zmiany potrzebne jest zobaczenie prawdy, a tego narcyz unika jak ognia. Jedną jego strategią jest odmawianie wglądu, odrzucanie prawdy, którą ktoś mu pokazuje, przeinaczanie faktów. Drugą, bardziej wyrafinowaną i niebezpieczną (bo zwodniczą) strategią jest pozorne przyjęcie jakiejś prawdy, ale tylko po to, żeby ją kontrolować, żeby podrasować i uwiarygodnić nią swoją narrację, żeby lepiej udawać szczerość i efektywniej ludźmi manipulować. Generalizując – narcyz za bardzo potrzebuje kłamstwa do swojego funkcjonowania, żeby prawda mogła się w nim zakorzenić i doprowadzić do zmiany.
