„Nie zaczęło się od ciebie” – Mark Wolynn

Odkąd sięgam pamięcią, książki były moimi przyjaciółmi. Zanim powstał internet odkrywały przede mną świat, zanim zostałam psychologiem, pomagały mi rozumieć siebie i innych. Zawsze coś wnosiły do mojego życia; sprawiły, że jestem otwarta na nowe, ale nie bezkrytyczna. Bo tak naprawdę wszystko co wyrażamy nie jest obiektywna prawdą, jest jedynie naszą interpretacją pewnych zauważonych zależności, którą dodatkowo wyrażamy właściwym dla siebie, specyficznym językiem. Książka Marka Wolynna nie jest wyjątkiem: jest wyjaśnianiem pewnych faktów przez przyjęte założenia, jest próbą uniwersalnego skatalogowania bardzo różnorodnych doświadczeń i posługuje się wymyślonym do tego celu językiem. W całości może być dla kogoś objawieniem, a dla kogoś innego zbyt metodycznym podręcznikiem. Dla mnie jest pierwszą pozycją od dłuższego czasu, która wniosła do mojego sposobu myślenia coś zupełnie nowego.

Wcześniej – jak wielu ludzi – zastanawiałam się, na ile jesteśmy kreatorami swojego życia, na co mamy wpływ, a co nas ogranicza. Z jednej strony widziałam, że zmiana samego zachowania, behawiorystyczne ćwiczenie innych reakcji nie przynosi trwałych efektów, kiedy pozostaje w sprzeczności z przekonaniami danej osoby. Z drugiej strony poszukiwanie przyczyn swoich problemów w odległych pokoleniach, w czasach, kiedy nas jeszcze nie było i nie mogliśmy osobiście czegoś zarejestrować umysłem lub czuciem, wydawało mi się być czymś w rodzaju rytuału voodoo; w moim odczuciu dawało innym możliwość nieograniczonego krzywdzącego wpływania na nas bez informacji o tym, bez możliwości obrony. Jakoś trudno mi było uwierzyć, że jesteśmy jedynie ofiarami jakiejś rodowej klątwy, jakichś okoliczności bez własnego udziału; że jesteśmy bezwolnymi pionkami w czyjejś grze. Brakowało mi w tym podejściu tego boskiego pierwiastka mocy, kolidowało mi to z obrazem Miłości/Boga/Wszechświata, jaki w sobie noszę.

Ta książka pomogła mi wyjść poza te schematy myślowe. Raz, że powołuje się na wiele badań naukowych, które trudno zlekceważyć. Dwa, że odnosi się do kwestii energii zapisanej w ciele – czego nie da się odrzucić, i co jest dla mnie oczywiste. Dzięki tej lekturze otrzymałam nową perspektywę patrzenia na kwestie problemów, z jakimi się zmagamy. Uzupełnioną o akceptację historycznego kontekstu swojego życia, o akceptację energetycznego echa doświadczeń swoich przodków.

Od dawna wiadomo, że nie rodzimy się jako czysta karta do zapisania. Mamy geny, które definiują wiele naszych cech, i mamy predyspozycje do tego, co sprawia nam radość i satysfakcję, jakbyśmy przychodzili na świat z planem na siebie zapisanym w duszy. Nic z tego nas jednak nie determinuje ostatecznie: jak dowodzi epigenetyka, nasze geny włączają się i wyłączają w zależności od wpływu środowiska, a dokładniej w zależności od naszej percepcji tego środowiska. Predyspozycje mogą zostać rozwinięte lub wyciszone przez specyficzny sposób wychowania, przez nasze konkretne doświadczenie. Jeśli sobie to uświadomimy, uzyskujemy moc: możemy nauczyć się zarządzać tym, co mamy, w taki sposób, żeby czuć się z tym dobrze, żeby być szczęśliwym. Nie możemy zmienić genów ani doświadczenia, ale możemy użyć tego co dostaliśmy dla siebie, nie przeciwko sobie. Nasza duchowość może zmodyfikować zapisy fizycznych i emocjonalnych reakcji oraz logiki umysłu.

I dokładnie tak samo ma się rzecz w makroskali: przychodzimy na świat w konkretnej rodzinie, która ma swoją historię. Nie tylko geny i schematy reagowania dziedziczone przez pokolenia, ale i historię emocjonalnych traum, bólu przekazywanego w postaci energii. Geny tworzą ogólny zarys naszej fizyczności, intelektu i emocjonalności; wychowanie i socjalizacja rozwijają te cechy w konkretnym stopniu i kierunku, a to wszystko dzieje się nie jak rysunek powstający na białej kartce, tylko na tle tego, co pozostawili po sobie ci, którzy byli przed nami. Dziedziczymy materialnie, intelektualnie, emocjonalnie i duchowo. Nie robi to z nas ofiar losu, nawet nie musi nas to ograniczać – pod warunkiem, że znamy karty, którymi gramy. Odrzucanie tego kontekstu tak samo jak odrzucenie jakiegokolwiek innego elementu rzeczywistości czy obszaru siebie odbiera nam możliwość wpływania na niego. Świadomość tego pozwala nam zarządzać sobą ze znacznie większym zrozumieniem, a tym samym ze znacznie większą efektywnością. Stąd z pełnym przekonaniem polecam tę lekturę.

„Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie” – Natalia de Barbaro

Rok temu usłyszałam o tej książce, ale jej nie szukałam. Potem zobaczyłam ją w księgarni, zawahałam się, ale nie kupiłam. W końcu przyniosła mi ją inna Kobieta z pytaniem: „Chcesz?”. Znowu się zawahałam – rzadko sięgam po psychologiczne książki, bo trudno znaleźć coś zupełnie nowego, a czytanie o tym, o czym się wie, jest trochę nudne 🤷‍♀️ Ale coś – pewnie tytułowa Czuła Przewodniczka 🙃 – powiedziało mi: „No weź, spróbuj, przejrzyj, no co ci zależy?”. Wzięłam. Przeczytałam.

Merytorycznie nie znalazłam w tej książce nic, czego bym już nie wiedziała, nic, o czym już nie napisałam po swojemu. Jednak zupełnie odmienny od mojego sposób narracji Autorki sprawił, że był to dialog, rozmowa: jedna strona nazywała swoje doświadczenie i refleksje po swojemu, we własnym języku, tak szczerze i otwarcie, że druga strona potakiwała nieraz ze łzami wzruszenia w oczach „Dokładnie tak, wiesz, ja to nazywam inaczej, ale czujemy tak samo”. Tak działa autentyczność – siła mająca zdolność zmieniania świata. Lekarstwo na „porównywanie swoich kulis z cudzą sceną”. I to jest wystarczający powód, żeby sięgnąć po tę książkę.

Kiedy czyta się o tym samym napisanym w odmienny sposób, innym językiem, z czyjejś osobistej perspektywy, odkrywa się, że tak naprawdę my wszyscy opowiadamy tę samą historię. Nie tylko psycholodzy, nie tylko pisarze, nie tylko kobiety – my wszyscy. Ta historia ma wiele różnych dekoracji i nieskończoną ilość wersji, ale ten sam schemat: jako dziecko dla miłości odcinamy kawałek siebie, jak długo się da próbujemy udowodnić sobie i innym, że możemy żyć bez niego, a kiedy uświadamiamy sobie, że brniemy w ślepą uliczkę, zaczynamy szukać sposobu na odzyskanie tamtej części siebie. 

Wszyscy przebywamy tę samą drogę – od tego, co inni podali nam jako miłość, do tego, co sami czujemy jako miłość. Dostajemy różne karty na wejściu i w różnym stopniu potrafimy grać, w różnym stopniu uczymy się od innych, mamy też różne wyobrażenia o wygranej, więc różną motywację. Dlatego każda historia wygląda inaczej, ale jest tą samą podróżą – od przebaczenia sobie, że się nie sprostało rozpoznaniu co było miłością, a co nią nie było; przez przebaczenie innym, że nas zwiedli, oszukali w naszych poszukiwaniach; po przebaczenie Wszechświatowi, że temu wszystkiemu – całemu naszemu cierpieniu – nie zapobiegł. To ta sama podróż od zewnątrzsterowności do wewnątrzsterowności; od poczucia bycia zwykłym bezradnym pionkiem gdzieś poza Miłością, do odzyskania poczucia tożsamości z Nią, i tworzenia w Jej imieniu, przez Nią.

„Powiedz mi, co cię boli, powiem ci dlaczego” – Michel Odoul

Psyche mówi do ciała, a raczej przez ciało, ale trzeba znać jej język, żeby się skomunikować, zrozumieć przekaz. 

Jak w każdej dziedzinie tak i tutaj trzeba by długich studiów, żeby stać się ekspertem – drugi rozdział tej książki wyjaśniający „technicznie” powiązania umysłu z konkretnymi miejscami w ciele to synteza informacji z kilku dziedzin w pigułce, którą trudno ogarnąć laikowi. 

Ale to, co udało mi się zrozumieć z pozostałych dwóch rozdziałów, dosłownie mnie poraziło swoją trafnością i oczywistością. Tym, że nie tylko konflikty umysłu odbijają się w ciele jak w lustrze, ale jak bardzo precyzyjnie można odczytać z problemów ciała z czym nie radzi sobie umysł.

Po lekturze tej książki moja wiara w przypadki umarła ostatecznie i nieodwołalnie. Przypadki to konsekwencje działania umysłu, których świadomość nie potrafi powiązać z przyczynami. Ale te powiązania i przyczyny istnieją, i to jeszcze jak istnieją!