Komfort czy rozwój?

Wyobraźmy sobie, że w rodzinie pojawia się nowy komputer. Każdy z domowników wrzuca do niego swoje ulubione programy i aplikacje i używa po swojemu, nie uzgadniając tego z innymi. Jeden konfiguruje komputer pod gry, drugi pod media społecznościowe, zdjęcia i filmy, trzeci pod wymagania pracy zdalnej. Co stanie się wcześniej czy później? System zostanie przeciążony, zaczną się pojawiać konflikty między programami i aplikacjami, komputer zacznie się „zawieszać”.
To metafora dziecięcego umysłu, który od urodzenia jest zapełniany niefiltrowaną treścią przekazywaną mu przez opiekunów. Przez pierwsze kilka lat umysł przyjmuje wszystko z czym się styka, bezkrytycznie, bez analizowania i wartościowania. To są po prostu pierwsze dane o świecie, o ludziach, o sobie. Te pierwsze standardy co jest „właściwe”, „dobre”, „normalne”, a co nie, stają się definicjami i wzorcami, które nie zmieniają się bez naszej późniejszej świadomej decyzji.
Siłą rzeczy nasz umysł przypomina śmietnik. Próbujemy go używać, nie widząc wszystkiego, co w nim jest, nie potrafiąc zarządzać sprzecznymi danymi, poruszając się wśród nieaktualnych informacji, praktycznie po omacku. Na dodatek ten bałagan jest niepowtarzalny, nikt nie ma bliźniaczego zestawu, i nikt nie posprząta tego za nas.

Jak to możliwe, że każdy umysł ma inny zestaw danych, nawet w jednej rodzinie?
To tak jak z genami – każde dziecko dziedziczy z puli genowej matki i ojca, ale nigdy nie są to zestawy identyczne w 100%. I nawet wtedy, kiedy matryca jest bardzo podobna (jak u bliźniąt jednojajowych), wpływ otoczenia tworzy różnice. Na przykład dwójka dzieci może mieć identyczny rodzaj włosów, ale jedno zachęcone do uprawiania sportu zdecyduje się je nosić krótko obcięte z grzywką, a drugie marzące o karierze modelki zapuści je do pasa bez grzywki – ten sam materiał wyjściowy w zetknięciu z różnymi ustawieniami umysłu da zupełnie różny efekt wizualny. Indywidualne skojarzenia wpływają na nasze zachowanie i wybory, na percepcję siebie, innych ludzi i świata. Niezależnie więc czy dzieci w rodzinie są podobne do siebie, czy różne, każde z nich doświadcza i uczy się na swój własny sposób. Dla jednego jakieś wydarzenie stanie się traumą, drugie o nim zapomni; jedno zostanie pochwalone za jakieś zachowanie, inne trafi na zły moment i zostanie zganione za to samo – ich skojarzenia będą odmienne. Stąd nawet mając podobne geny i tych samych opiekunów zawsze mamy część zapisów podobną, a część różną. I zdarza się, że więcej podobnych skojarzeń odkrywamy z kimś obcym, a nie w obrębie własnej rodziny.

Dlaczego każde bez wyjątku zaprogramowanie stanowi problem?
Używanie zaprogramowanego umysłu jest jak mówienie w tylko sobie znanym języku – utrudnia komunikację, komplikuje życie społeczne, nie pozwala na poczucie jedności z innymi ludźmi. Utożsamiając się ze swoim umysłem, skazujemy się na głębokie poczucie samotności i izolacji, jak w życiu na bezludnej wyspie na oceanie. A że jesteśmy z natury istotami społecznymi, powoduje to wiele niepotrzebnego cierpienia. Dlatego staramy się szukać ludzi, którzy są do nas podobni, mają podobne skojarzenia (np. lubią to samo jedzenie, te same przedmioty w szkole, mają to samo hobby, podobnie reagują w sytuacjach społecznych). To ludzie, z którymi chociaż częściowo mamy wspólny język, a to powoduje, że czujemy się zrozumiani, tworzymy z kimś jakiś rodzaj bliskości.

A przecież mówi się, że przyciągają się przeciwieństwa?
To prawda, bo w naturalny, intuicyjny sposób dążymy do uzupełnienia swojego doświadczenia, zrównoważenia go. Ci, którzy zostali wcześnie uspołecznieni, szanują normy i zasady; ci, którzy nie zostali wdrożeni do życia w społeczeństwie, łamią normy i zasady. Jednych ciągnie do drugich (standardowo grzeczne dziewczynki wybierają niegrzecznych chłopców), bo prawda leży pośrodku: jesteśmy istotami społecznymi, żyjemy w kontekście innych ludzi, ale największą wartością, jaką możemy dać społeczeństwu, jest nasza indywidualność. Innymi słowy musimy umieć się podporządkować, kiedy nam to służy (np. zapewnia bezpieczeństwo), i musimy umieć wyrażać siebie, wnosić swoją perspektywę, dzielić się swoimi talentami. Dziecięce doświadczenie zazwyczaj uczy nas jednej z tych rzeczy, tej drugiej musimy później nauczyć się sami, dlatego fascynują i przyciągają nas ludzie najbardziej od nas różni.

Stąd pochodzi ciągła wewnętrzna walka: poczucie komfortu i tęsknota za bliskością każą nam szukać ludzi podobnych do nas, a potrzeba rozwoju i uruchomienia całego swojego potencjału kierują nas ku osobom, które są od nas diametralnie różne.

Strefa komfortu

Ludzki umysł generalizuje to, co się często powtarza i to, co wiąże się z silnymi emocjami. W ten sposób powstają nasze przekonania i oczekiwania wobec innych ludzi – oczekujemy, że będą się oni zachowywać zgodnie z tymi zakodowanymi schematami, w które wierzymy.

Jeśli to robią, potwierdzają nasze schematyczne przekonania czyli blokują nasz rozwój, ale podtrzymują komfort. 

Jeśli nas zaskakują, burzą nasz wewnętrzny porządek i powodują dyskomfort, ale poszerzają nasz sposób myślenia, pomagają nam się rozwijać – i paradoksalnie w efekcie powiększają naszą strefę komfortu.

Wewnątrz

Kto szuka akceptacji u innych ludzi, zatraca siebie, dla aprobaty robi rzeczy, za które później się nienawidzi. Kto szuka sposobu na zaakceptowanie siebie ze wszystkim, czego w sobie nie lubi, kształtuje swoją indywidualność, której wyrażanie przynosi mu radość i satysfakcję, a często przy okazji podziw innych.
Kto szuka siły na zewnątrz, w jakimś rodzaju broni czy ochrony, bierze udział w wyścigu, w którym wcześniej czy później zostanie pokonany czyjąś inną bronią. Kto znajduje siłę w sobie, staje się nie do złamania, nie do pokonania – bo nikt z zewnątrz nie ma możliwości przeprogramowania naszego umysłu bez naszej zgody.
Kto szuka przyjemności na zewnątrz siebie, wkracza na ścieżkę uzależnienia – od jedzenia, od komputera, od zakupów, od pieniędzy, od bycia w centrum uwagi… Uzależnienia, które przyjemność zamienia w przymus, bo posiadanie więcej oznacza tylko większy głód. Kto szuka przyjemności wewnątrz siebie, odkrywa radość z tego, co już ma, z najprostszych rzeczy, o które nie trzeba zabiegać, bo dzieją się same wokół nas – odkrywa wdzięczność.
Kto żąda szacunku dla siebie od innych za pomocą prestiżu, kariery, statusu społecznego, osiągnięć czy sławy zawsze natrafi na ludzi, dla których nie będzie to znaczyć nic, dla których liczyć się będzie coś innego. Kto uczy się szanować siebie, wyznacza innym sposób traktowania siebie, zyskuje godność, z którą inni nie dyskutują.
Kto dba o swoje ciało od zewnątrz, polega na lekarstwach, kosmetykach i zabiegach, na wizerunku i stylizacji, w końcu albo staje się ofiarą ich skutków ubocznych, albo zwyczajnie przegrywa z oznakami upływu czasu. Kto dba o swoje ciało od wewnątrz, dając mu to, czego potrzebuje, żeby funkcjonowało optymalnie, dostaje zdrowie, energię, urodę i atrakcyjną naturalność w bonusie.
Kto chce się ogrzać od zewnątrz, musi zostać pod kocem z gorącą herbatą w ręku. Kto uruchamia swoje mięśnie, żeby ogrzało go ciepło z ich pracy, może wędrować po świecie.
Kto szuka miłości na zewnątrz, uzależnia się od drugiej osoby i tworzy toksyczny związek. Kto znajduje miłość w sobie, może nią wzbogacić innych.

Kto szuka na zewnątrz, uzależnia się od źródła swojego komfortu, staje się słabszy i bardziej podatny na manipulację innych ludzi, staje się kimś mniej niż jest. Kto szuka wewnątrz, uniezależnia się od zewnętrznych „dostawców”, staje się silniejszy, odporniejszy i zyskuje wpływ na innych, staje się kimś więcej.
…Czegokolwiek szukasz, najpierw musisz to znaleźć to w sobie.

Komfort a rozwój

Komfort polega na poruszaniu się w znany sposób w ustalonych granicach, na odtwarzaniu tego co znane. Polega na czerpaniu energii z zewnątrz i daje przyjemność.

Rozwój wymaga stawiania sobie wyzwań przekraczających znane i przetestowane granice – dzieje się, kiedy wierzymy, że możemy zrobić coś, czego nie mamy jeszcze w doświadczeniu. Takie wyzwanie wymaga wysiłku, bo zmusza do wytworzenia energii wewnątrz siebie do stworzenia czegoś nowego.

W zakresie słabej strony (tego, czego w sobie nie lubimy) wysiłek został szybko skojarzony z bólem i porażką, więc go unikamy.
W zakresie mocnej strony (tego, na czym w sobie polegamy) wysiłek kojarzy nam się z satysfakcją i sukcesem, więc go poszukujemy.
W pierwszym przypadku nie wierzymy, że mamy dość energii, żeby sobie poradzić, w drugim wierzymy, że mamy jej nielimitowaną ilość.
To ta sama energia, ten sam mózg, ta sama osoba…

Równowaga między komfortem a wyzwaniami wyznacza optymalny sposób rozwoju: pobieranie i wydatkowanie energii na zmianę. 
Kiedy jest za dużo komfortu, tracimy czujność i gotowość do reagowania wysiłkiem, stajemy się słabi, niewydolni.
Kiedy jest za dużo wyzwań, tracimy spokój i radość, stajemy się przeciążeni i sfrustrowani.
Bycie w stałym kontakcie ze sobą, swoimi emocjami i odczuciami – czyli uważność na pierwsze, najmniejsze sygnały na potrzebę zmiany stanu – pozwala na uniknięcie zarówno bólu, jak i stagnacji.