Jeśli rodzice ograniczają dziecko stale przez dłuższy czas, dziecko uczy się ograniczać samo siebie. Z jednej strony łatwo się przystosowuje i nie ma problemu z pełnieniem ról społecznych, z drugiej – zawsze jest w jakiejś celi. Nie potrafi sięgać po coś dla siebie, potrafi sobie odbierać.
Małe dziecko interpretuje zachowanie opiekunów wobec siebie jako informację o swojej tożsamości. Kiedy czuje, że ważni dla niego dorośli się go wstydzą, myśli o sobie „jestem gorszej jakości”; kiedy się nim chwalą i bawią, przyjmuje za fakt „jestem zabawką”; kiedy czuje, że uszczęśliwia swoich rodziców – „jestem szczęściem”. Kiedy czuje, że przeszkadza i zawadza, myśli o sobie „jestem obciążeniem”, kiedy czuje, że zaspokaja ambicje rodziców, wpisuje w swoją tożsamość „jestem wizytówką”; kiedy odczuwa wrogość i przemoc, uznaje „jestem bez wartości”; kiedy doświadcza rodzicielskiego niepokoju, zmartwienia i obaw, czuje z kolei, że jest wartościowe, ale słabe.
To, co zdarza się najczęściej lub to, co powoduje najsilniejsze emocje, wysuwa się na pierwszy plan i staje się widoczną samospełniającą przepowiednią. Dorosły „gorszej jakości” nie oczekuje dobrej pracy i zgadza się na raniące go relacje, bo jako gorszy musi zadowolić się gorszą jakością życia. Dorosła „zabawka” próbuje z życia zrobić plac zabaw, niczego i nikogo nie traktując poważnie. Dorosłe „szczęście” zrobi wszystko, żeby otoczyć się podziwem i adoracją. Dorosłe „obciążenie” przeprasza, że żyje i bierze na siebie więcej i więcej, żeby odciążyć cały świat. Dorosła „wizytówka” wygląda i zachowuje się nienagannie, nawet jeśli pod spodem rozpada się na kawałki. Dorosły „bez wartości” przyciąga ludzi, którzy go krzywdzą, i tworzy sytuacje, które go kompromitują. Dorosły „słabeusz” pozwala innym decydować o sobie.
Kiedy przyjrzymy się z lotu ptaka swojemu życiu, powtarzającym się sytuacjom, swoim relacjom z innymi ludźmi, łatwo zauważymy echo nieświadomych przekonań, jakie nosimy w sobie. Czasem jest tak, że jedno zdominuje pozostałe, a czasem jest tak, że w różnych obszarach kierują nami różne przekonania na swój temat. W każdym przypadku jednak są to stare, losowe i nieaktualne zapisy, które domagają się zweryfikowania – świadomego zdecydowania, kim postanawia się być. I udowodnienia tego sobie swoim zachowaniem, bo umysł aktualizuje przekonania pod wpływem doświadczenia, nie teorii.
W sferze fizycznej i intelektualnej dość łatwo zauważyć, że ktoś ma „braki z dzieciństwa” – nie potrafi czegoś, co dla większości ludzi wokół niego jest standardem. W sferze emocjonalnej jest to znacznie trudniejsze do zauważenia z zewnątrz, bo wgląd w czyjąś sferę emocjonalną mamy ograniczony, utrudniony, pośredni. A właśnie w tej sferze ukrywają się pozostałości myślenia o sobie w kategoriach dziecka, które sabotują nam życie nie mniej – a nawet bardziej – niż brak fizycznych umiejętności czy wiedzy. Wszędzie tam, gdzie „z automatu”, nieświadomie przybieramy postawę dziecka (aktualną kiedyś, ale nie zaktualizowaną do tego, co jest teraz), tworzymy problem w swojej rzeczywistości – zgrzyt, niedopasowanie, nierównowagę.
Postawa dziecka opiera się na sposobie myślenia o sobie jak o osobie zależnej, pozbawionej możliwości wyrażania siebie i decydowania o sobie. Jest odbiciem postawy rodziców – tam, gdzie rodzice byli nadopiekuńczy, tworzy się przekonanie „potrzebuję stałego wsparcia”; tam, gdzie rodzice byli autorytarni – „nie dam rady, nie wygram”.
Przekonanie „potrzebuję stałego wsparcia” rodzi potrzebę bycia wśród ludzi i utrzymywania z nimi kontaktu/relacji za wszelką cenę oraz paniczny lęk przed byciem samemu. Takie przekonanie sprawia, że skupiamy się na innych ludziach jak na dostawach jedzenia gwarantujących przeżycie.
Przekonanie „nie dam rady, nie wygram” rodzi potrzebę unikania ludzi i relacji z nimi jako źródła potencjalnych konfliktów oraz tendencję do wybierania samotności jako mniejszego zła. To przekonanie sprawia, że izolujemy się od innych jak od problemów i nie wierzymy ani w szanse powodzenia swoich działań, ani tym bardziej w szanse od losu.
Oba przekonania powodują odczuwanie przymusu dostosowania się do innych, silną obawę przed krytyką oraz lęk przed zdefiniowaniem i wyrażaniem siebie, szczególnie w opozycji do innych. Takie przekonania sprawiają, że nie wykorzystujemy swojego potencjału i rezygnujemy ze swojego dobrego samopoczucia.
Czasami miłość rodzicielska jest, a czasami bywa. Czasami przytula, a czasami krzywdzi. A najczęściej jedno i drugie na zmianę. Dlatego w jakiejś części jesteśmy sobą, a w jakiejś kimś, kto próbuje realizować cudzy scenariusz wbrew sobie, tłumiąc swoje prawdziwe uczucia.Kiedy dorastamy, tęsknoty dziecka już nie można zaspokoić z zewnątrz, bo nie ma już dziecka. Jest dorosły, który jedynie sam może utulić swoje zranione czy przerażone wewnętrzne dziecko i pozwolić mu dorosnąć po swojemu, zgodnie z własnymi uczuciami.
Być prawdziwym w jakimś obszarze oznacza oduczenie się bycia „jakimś”, zaprogramowanym. Oznacza bycie w zgodzie z tym, co się czuje, a nie z tym co według umysłu jest dobre. Różnica jest taka, że jeśli coś jest dla nas dobre, uszczęśliwia lub satysfakcjonuje nas długofalowo; jeśli jest to program, daje nam chwilową przyjemność w zamian za późniejszego kaca (w każdym znaczeniu).
Czasem bycie prawdziwym oznacza usunięcie blokad z miejsca, gdzie wcześniej nie wolno nam było być sobą, a czasem odnalezienie granic tam, gdzie straciliśmy siebie będąc wszystkim dla wszystkich.
W obu przypadkach chodzi o zmianę swojej reakcji na oczekiwania innych ludzi – o nauczenie się bycia sobą niezależnie od ich aprobaty. Być prawdziwym oznacza być wiernym sobie – swoim wyborom, wartościom, uczuciom.
Każde dziecko z racji tego, że jest całkowicie zależne od dorosłych, przyjmuje ich reakcje za wyznacznik dla swojego zachowania. Niewielu dorosłych dojrzewa do tego, żeby zauważyć, że wyrośli z zależności od innych ludzi i żeby zacząć kierować się własnym instynktem bez względu na to, jak oceniają to inni.
Albo naszym priorytetem jest efekt, żeby coś zostało zrobione (ale wtedy mniejsza o tę drugą osobę), albo naszym priorytetem jest dobro drugiej osoby (a wtedy mniejsza o efekt).
Dostajemy zawsze to, co uczynimy swoim priorytetem.
Albo zrobimy pierogi za dziecko, nie dbając o to, że uczymy je tego, że samo nie potrafi, albo zrobimy pierogi z dzieckiem, nie dbając o ich wzorcowy kształt.