„My”

Jedne dzieci są socjalizowane zbyt szybko, inne wcale. Te pierwsze są uczone zwracania uwagi na potrzeby czy wymagania innych zanim zdążą się nauczyć wyrażać siebie; te drugie pozostają na etapie wyrażanie siebie, nie są uczone brania pod uwagę perspektywy innych ludzi.

Ludzie skupieni na potrzebach innych dostają społeczną akceptację; ludzie skupieni na sobie zapewniają sobie przyjemności. Jedni potrzebują drugich, ale ich związki nie tworzą prawdziwego ‚my”, ponieważ każda ze stron zna tylko pół przepisu na to, jak to zrobić. Funkcjonowanie w schemacie nie pozwala na elastyczność – jedno dba o całość zapominając o sobie (zubażając „my” o siebie), drugie dba tylko o siebie (nie biorąc udziału w tworzeniu „my”). Taki układ jest jak sztywne połączenie dwóch elementów, które pęka przy gwałtowniejszym ruchu, jakiejkolwiek zmianie. 

Prawdziwe „my” składa się z dwóch pełnych „ja” (świadomych siebie i empatycznie traktujących innych); jest jak elastyczne połączenie, które wytrzymuje naprężenia bez uszczerbku i naturalnie przystosowuje się do zmian.

O uporze

Dzieci bywają uparte – te niegrzeczne, rozpuszczone, i te grzeczne, ułożone.

Dla tych pierwszych upór to strategia, żeby postawić na swoim, przesunąć granice, wymusić coś ekstra dla siebie kosztem innych. Dla tych drugich to kwestia przeżycia, obrony swojej tożsamości, ponieważ im bardziej dziecko żyje pod presją, tym silniej tworzy sobie jakiś obszar, gdzie wszystko jest pod jego kontrolą. Jakiś mikroświat, gdzie wszystko ma być tak jak ono chce. 

Mimo, że upór wygląda tak samo, to w każdym przypadku potrzebna jest inna reakcja dorosłego, w zależności od kontekstu. W stosunku do dziecka roszczeniowego polega na postawieniu granic i skonfrontowaniu go z potrzebami i uczuciami innych osób. Wobec dziecka stłumionego potrzebne jest zrozumienie jego potrzeb i pozwolenie mu na wyrażanie siebie w różnych sytuacjach i obszarach. 

Dzieci Teraz i Dzieci Jutro

Są Dzieci Teraz i Dzieci Jutro. 

Te pierwsze dostają wszystko czego chcą natychmiast, dlatego nie uczą się czekać, nie zwracają uwagi na potrzeby innych. Są niecierpliwe i roszczeniowe, nie można na nich polegać i często pakują się w kłopoty przez konsekwencje swoich nieprzemyślanych decyzji. Za to potrafią w pełni żyć chwilą, spontanicznie cieszyć się tym co jest bez kontekstu – jakby reszta świata nie istniała.

Dzieci Jutro są uczone, że na wszystko trzeba zapracować, że nie liczy się to co jest, tylko to co będzie kiedyś. Są cierpliwe, pracowite i bardzo rozsądne. Tylko nie mają nic z życia, bo są tak zajęte myśleniem o tym, co będzie kiedyś, zarabianiem na lepsze jutro, ważeniem każdej swojej decyzji w każdym potencjalnym kontekście, że nic nie sprawia im przyjemności.

O bliskości

Ilość i rodzaj bliskości, jakiej doświadczamy w swojej pierwszej relacji – z rodzicami – determinuje wszystkie późniejsze relacje z innymi ludźmi, dopóki nie zmienimy świadomie tych ustawień w swoim umyśle.

Kiedy rodzice dają dziecku za mało bliskości w stosunku do jego naturalnych, rozwojowych potrzeb, oczekując od niego samodzielności, zaradności i zajęcia się sobą („nie przeszkadzaj”), dziecko tworzy w swoim umyśle wewnętrzny konflikt – „Im bardziej zejdę im z drogi, tym bardziej będę kochany”. Uczy się, że nie może polegać na innych, rozwija się „do wewnątrz”, stając się samowystarczalnym towarzystwem dla siebie. Jest nieśmiałe, sztywne i nieporadne w towarzystwie innych ludzi, których zachowania nie rozumie. Nie dąży do bliskości, bo wierzy, że musi jej unikać, żeby zostać zaakceptowanym.

Kiedy rodzice dają dziecku nadmiar bliskości w stosunku do jego naturalnych rozwojowych potrzeb, towarzysząc mu przy każdej czynności, zabawiając, często obarczając osobistymi sprawami, kompensując sobie brak bliskości z partnerem, umysł dziecka tworzy przekonanie „Jeśli ktoś kocha, jest obok w dzień i w nocy, na każde żądanie”. Uczy się, że do wszystkiego potrzebni są inni ludzie, rozwija się „na zewnątrz”, nabiera kompetencji społecznych. Ma problem w byciu samemu, tworzy płytkie relacje z innymi, traktując ich przedmiotowo. Nie dąży do bliskości, bo wierzy, że jego rola jest bierna, że to inni powinni tę bliskość zainicjować i utrzymać.

W obu przypadkach jest to funkcjonowanie w schemacie, który sprawia, że ludzie żyją OBOK innych, nie tworząc bliskości.

Nie tylko ilość bliskości otrzymanej od rodziców ma znaczenie, ale także jej rodzaj. 
Czasem jest to bliskość fizyczna (jak przytulanie, wspólna aktywność, wspólne wykonywanie prac domowych), czasami intelektualna (jak wspólna nauka i pasja, rozmowy o świecie), czasem emocjonalna (jak okazywanie uczuć, rozmawianie o samopoczuciu, przeżywanych emocjach, zwierzanie się z kłopotów), czasem duchowa (jak rozmawianie o wartościach, sensie życia, Bogu). 

Każdy rodzic tworzy tyle bliskości ze swoim dzieckiem, ile potrafi powtarzając swoje własne doświadczenia z dzieciństwa (jeśli były pozytywne) lub przeciwstawiając się im (jeśli jego doświadczenia były negatywne). Tworzy taki rodzaj bliskości, jaki potrafi (za pomocą tego obszaru, który w sobie akceptuje, który jest jego „mocną stroną”). Nie tworzy jej tam, gdzie nie potrafi, gdzie w dzieciństwie został zablokowany jego kontakt z samym sobą.

Jaki jest z tego wniosek praktyczny? 
To, co mamy, jest wszystkim, co rodzice mogli nam dać – tym, co sami mieli. To, co możemy mieć, zależy od naszego świadomego wyboru.
Jeżeli w dorosłym życiu czujemy, że coś nas irytuje w sposobie bycia partnera, to znaczy, że nasz umysł ostrzega nas, że powtarzamy sytuację, która nas krzywdziła w dzieciństwie. To wskazówka, żeby zweryfikować albo skojarzenie (pozornie podobna sytuacja może oznaczać nasz wybór, nie przymus, w jakim było zależne dziecko, ale może budzić te same emocje), albo żeby zweryfikować swoje granice (odtwarzamy to, co znamy, chociaż tego nie chcemy, krzywdzimy siebie).
Jeżeli czujemy, że bardzo silnie potrzebujemy od partnera jednej konkretnej formy bliskości, to znaczy, że nasz umysł chce nas zamknąć w schemacie opartym na wspomnieniu albo tęsknocie z dzieciństwa, żeby kompulsywnie powtarzać jeden rodzaj bliskości kosztem innych, które dla nas jako dziecka były mniej istotne. To wskazówka, żeby się bliżej przyjrzeć swoim wspomnieniom i skojarzeniom, i zweryfikować, czy świadomie chcemy, aby to, co było najważniejsze dla dziecka, którym byliśmy, decydowało o tym, jak głęboką więź z partnerem tworzymy jako dorośli.

Warunkowa miłość

Sposób reagowania i zachowania rodziców są interpretowane przez umysł dziecka, który tworzy przekonanie, że miłość jest warunkowa – że rodzice kochają swoje dzieci POD WARUNKIEM, że dzieci będą jakieś (ładne, mądre, grzeczne, utalentowane).

Wcześniej czy później dziecko dochodzi do wniosku, że nie potrafi zasłużyć na akceptację, być wystarczająco dobre dla swoich rodziców, i rozpaczliwie zaczyna się buntować. („Skoro nie jestem wystarczająco dobry – ładny, mądry, grzeczny, zdolny – to nie będę jeszcze bardziej, zobaczymy kiedy w końcu powiedzą mi wprost, że mnie nie kochają”.)

W tym momencie zaczyna się więzienie schematu, pułapka bez wyjścia, z której niestety nie wyrasta się z wiekiem. Bycie ładnym, mądrym, grzecznym, zdolnym czy dobrym smakuje jak próba zasłużenia na czyjąś miłość, więc nie przynosi pełnej satysfakcji, przynosi wyczerpanie. Z kolei próby zrobienia na złość dawnym rodzicielskim ograniczeniom mają tym mniej sensu im jesteśmy starsi, szczególnie że czujemy, że najbardziej krzywdzimy tym siebie samych. 

Bycie w porządku nie daje szczęścia i bycie nie w porządku też nie, więc gdzie jest wyjście?
Poza schematem. Poza zasługiwaniem na miłość i prowokowaniem odrzucenia, poza sprawdzaniem reakcji tych, na których nam zależy. 
W byciu tym, kim chcemy być zgodnie z tym, co dyktuje nam serce, niezależnie od zewnętrznych standardów i nacisków.

Rozpuszczone dzieci

Dlaczego „rozpuszczamy” dzieci? Bo chcemy, żeby ktoś nas kochał wyjątkowo, specjalnie, najmocniej na świecie, i wydaje nam się, że w relacji z dzieckiem („od początku”), mamy największe szanse na zostanie czyimś superbohaterem. Nie jest to więc wcale taka altruistyczna miłość, i dlatego jej owoce nie są słodkie: dzieje się to kosztem siebie, kosztem relacji z partnerem (zamiast rozwijania jej), a także, paradoksalnie, kosztem dziecka.

Dlaczego „rozpuszczone” dzieci są nieszczęśliwe? Bo nie uczą się pokonywać trudności i zarządzać sobą, stają się zależne od ciągłego dostawania rzeczy i uwagi. Brak przeszkód i konsekwencji nie pozwala im na refleksyjne poznawanie siebie, uczenie się empatii i odpowiedzialności, tworzenie swoich celów i marzeń. A ponieważ reszta świata nie traktuje ich tak samo jak zakochany rodzic, ich samoocena jest niestabilna i z czasem coraz niższa. Za to roszczeniowość i agresja (czasem czynna, czasem bierna) wobec całego świata coraz większa, bo nawet już jako dorośli nie potrafią sami zaspokoić swoich potrzeb, automatycznie oczekują, że zrobi to ktoś za nich.