Szukaj w sobie

Kilkakrotnie zmieniałam pracę. I kilkakrotnie w trakcie mojej pracy w danym miejscu zmieniał się dyrektor. Razem z dyrektorem zmieniały się zasady. Nie tyle zasady funkcjonowania placówki, co zasady współżycia społecznego. I ku mojemu ogromnemu wtedy zdumieniu większość moich współpracowników się do tych wymagań dostosowywała. Kiedy wymagano uczciwości, wywiązywania się ze swoich obowiązków, współdziałania – tak właśnie się zachowywali. Kiedy przyszło pozwolenia na oszukiwanie, manipulację, donoszenie na siebie nawzajem – tak właśnie się zachowywali. Ci sami ludzie. Bo kiedy człowiek jest nieświadomy tego, kim jest i czego naprawdę chce, podporządkowuje się temu co jest, wierząc, że tak musi być – jakby był cudzą marionetką albo małym dzieckiem zależnym od dużego dorosłego. Dyrektor nie dbał o nikogo poza sobą i nie miał żadnej władzy, ale wmówił ludziom, że jest inaczej – więc zagłosowali na niego niemal jednogłośnie, twierdząc przy tym, że robią to wbrew sobie.
Tak było w jednej czy drugiej małej placówce, tak jest w skali całego kraju. I nie zmieni tego postawienie krzyżyka w odpowiedniej kratce, ani zażarte dyskusje, ani bitwy na argumenty (ktoś potrafi z całą pewnością wskazać, że którykolwiek „w dobrej wierze” nie przeszedł przez jakiegoś „Photoshopa”?). Wiem, bo w mojej historii próbowałam wszystkiego – rozumienia i tłumaczenia (młyn na wodę dla manipulanta), walki o swoje (koszty emocjonalne przewyższyły formalne zyski), usunięcia się w cień i robienia swojej roboty (co zrobiło wrażenie osłabienia, więc zostałam bezpodstawnie zaatakowana i oskarżona publicznie).
Gdzie jest więc wyjście? Nie w naprawianiu innych, miejsc pracy i kraju. Prawdziwa, realna zmiana zaczyna się od środka, od siebie. Od niezgody na bycie źle traktowanym, od odmowy złego traktowania innych. Nie od gadania, że ktoś jest be, tylko od pokazania, jak to może działać dobrze. Nie od wytykania komuś kłamstw, tylko od mówienia prawdy. Nie od oburzania się na nierówności, tylko od równego traktowania wszystkich wokół siebie. Nie od krytykowania innych, ale od skupienia się na tym, co robimy, żeby robić to dobrze, jak najlepiej. 
Wiele lat pracuję w edukacji i wiem na pewno, że dzieci, które słyszą mowę nienawiści rodziców, nie zwracają uwagi, czy chodzi o polityka, sąsiadkę czy jakąś grupę ludzi – za to czują, że dostają przyzwolenie na agresję wobec rówieśników, którzy się z nimi w czymkolwiek nie zgadzają. Nie rozumieją kontekstu, ale szybko się uczą, czy kradzież albo kłamstwo to dopuszczalne rozwiązanie problemu czy nie. Czy zrzucanie winy na kogoś innego to skuteczna strategia. Czy atak jest najlepszą formą obrony, kiedy się już wpadnie.
Bądź tym, co chcesz zobaczyć w swoim dziecku. Bądź tym, co chcesz zobaczyć w skali kraju i świata. Bądź – w działaniu, nie w poglądach. To przykład uczy i zaraża, nie słowa. Twoja świadoma postawa, nie automatyczne poddanie się temu, kto jest szczebel wyżej w społecznej hierarchii. Twoje wybory w pracy, w domu, w urzędzie, w tramwaju.
W przeciwnym wypadku możemy z papierosem w ręku wymagać od dzieci, żeby nie paliły i pomstować na rządzących, że papierosy są legalne i trują nam dzieci. Tylko nie oszukujmy się, że to coś zmieni.

Scenariusze

Lubimy wiedzieć, jak się zachować – na zasadzie: jak ktoś płacze, to trzeba go pocieszyć, jak ktoś przekracza normy, to trzeba go ukarać. Ludzie są jednak czymś więcej niż maszyną z przyciskami. Czasem jak ktoś płacze, trzeba nim potrząsnąć, pomóc mu się zebrać do kupy. Czasami jak ktoś przekracza normy, to trzeba go zrozumieć, pokazać inną drogę. 

Żaden schemat nie działa zawsze, ale każdy w jakiejś sytuacji się sprawdza, więc mamy tendencję do ich powtarzania i traktowania wszystkich tym samym ulubionym scenariuszem. Ale trafność naszego działania, a co za tym idzie, efekt, jaki otrzymamy, zależy od tego, czy jesteśmy elastyczni i naprawdę rozumiemy drugiego człowieka w jego kontekście, czy przypisujemy mu swoje myślenie, swoje motywy i wciskamy mu na siłę swoje rozwiązania.

Akceptacja

Akceptacja rzeczywistości to zrozumienie jak coś działa i jaki realny wpływ na to posiadamy. Działania wynikające z akceptacji tego co jest mają zupełnie odmienne skutki i przynoszą inne emocje niż te same działania wynikające z oporu przed uznaniem rzeczywistości. 

Kiedy nie akceptujemy faktu, że każda rzecz, człowiek czy sytuacja przynosi ze sobą szanse i ograniczenia, próbujemy wykorzystać szanse i obejść ograniczenia w nadziei na podwójny zysk. Zysk jest wątpliwy, bo jak próbujemy wydać to, co ukradliśmy, sprawa wychodzi na jaw i tracimy podwójnie.

Kiedy akceptujemy fakt, że każda rzecz, człowiek czy sytuacja coś nam daje, a coś odbiera, możemy wybierać jak profesjonalny gracz – to, co przynosi nam jak najmniej strat i jak najwięcej zysku. W ten sposób z każdym wykonanym ruchem zyski rosną, a straty maleją.

Możemy albo uważać się za silniejszych niż Wszechświat i próbować go oszukać, złamać jego zasady i zostać z niczym albo uznać w nim swoje miejsce, mądrze wybierać to, co oferuje i z jego wsparciem osiągać wszystko co chcemy.

Rozwój jest jak drabina

Nie lubimy negatywnych emocji ani krytyki. Ani wysiłku. Nauczylibyśmy się wielu rzeczy, gdyby można było od razu stać się ekspertem – z pominięciem etapu, kiedy idzie nam niezdarnie, a inni się z nas śmieją. Stalibyśmy się fantastycznymi ludźmi, ale rodząc się nimi – nie zaczynając z tego miejsca, w którym jesteśmy. Osiągnęlibyśmy wiele w życiu, gdyby ktoś zaoferował nam coś na start… i tak dalej. 
Jednym słowem wyleczylibyśmy niedomagającą część nas samych, gdyby ktoś najpierw sprawił, że będzie zdrowsza, lepsza, sprawniejsza  To idealny sposób, żeby na zawsze zostać tam, gdzie się jest i tym, kim się jest. 

Negatywne uczucia są jak objawy chorobowe – jeśli nie chcemy ich zauważyć, jeśli je lekceważymy albo ukrywamy, choroba się rozwija – aż do momentu, kiedy się ockniemy, że nie jesteśmy w stanie dalej tak funkcjonować. Pytanie – kiedy łatwiej wyleczyć chorobę: przy jej pierwszych objawach, czy w zaawansowanym stadium? Odpowiedź jest oczywista, i rodzi kolejne pytania – dlaczego więc tak bardzo boimy się postawienia diagnozy? Czy oszukiwanie siebie i innych może nas uszczęśliwić w jakimkolwiek stopniu?

Diagnoza ani nie jest wyrokiem, ani nas nie definiuje – wskazuje jedynie punkt startowy naszej podróży i pozwala nam się przygotować do niej jak najlepiej.
Pierwszym krokiem do zmiany jest świadomość jakiegoś braku, niedostatku, bólu – potrzeba tej zmiany. Im szybciej na nią reagujemy, tym mniej cierpimy. 
Drugim krokiem jest diagnoza tego, co jest; bez niej nie wiemy skąd zacząć ani czego użyć dla osiągnięcia najlepszego efektu, dlatego im jest uczciwsza i precyzyjniejsza, tym lepsze rokowania co do rezultatów zmiany. 
Trzecim krokiem jest podjęcie działania, które wymaga od nas zaprzeczenia swoim nawykom i schematom, które doprowadziły nas do miejsca, z którego chcemy się wydostać. Im to działanie jest konsekwentniejsze, tym szybciej znajdziemy się tam, gdzie chcemy być.

I rozwój, i leczenie są jak drabina – idąc szczebel po szczeblu od samego dołu jesteśmy bezpieczni i szybciej niż zakładaliśmy znajdziemy się na górze; ale zaprzeczając temu, że stoimy na ziemi, udając, że już jesteśmy na górze, pozbawiamy tę drabinę wszystkich szczebli poza ostatnim – co sprawia, że tak naprawdę na zawsze zostajemy na ziemi, a ostatni szczebel pozostaje tylko marzeniem.