Lekarstwo czy trucizna?

Panuje powszechne przekonanie, że lekarstwem na niską samoocenę jest pochwała, aprobata, docenianie. Jak każda uniwersalna recepta jest to jednak tylko częściowo prawda. Akceptacji i docenienia potrzebują osoby, które ich nie dostały od swoich rodziców we wczesnym dzieciństwie, kiedy kształtował się ich obraz siebie. Potrzebują tego, aby móc spojrzeć na siebie z innej perspektywy. Same komplementy nie sprawią, że ci ludzie zmienią swoją samoocenę, ale jeśli te komplementy zainspirują ich, żeby inaczej niż oczami rodziców spojrzeli na siebie, to mogą wybrać, jak tak naprawdę, świadomie, chcą widzieć siebie.

Niska samoocena nie jest jednak domeną osób, których nie chwalono czy nie doceniano w dzieciństwie. Wręcz przeciwnie – najniższą samooceną cechują się dzieci, które dostały za dużo rodzicielskich „głasków”. Bo kiedy dziecko jest wyłącznie chwalone, staje się bezkrytyczne –  staje się celem i pośmiewiskiem dla rówieśników. Kiedy jest stale nagradzane, uzależnia się od aprobaty innych – staje się więc łatwą zdobyczą dla manipulantów. Kiedy dziecko jest stale chronione przed konsekwencjami, nie uczy się mądrze wybierać, więc wciąż popełnia te same błędy. Kiedy dziecko doświadcza nadmiernej wyrozumiałości, uczy się przekraczać cudze granice i krzywdzić innych – nie potrafi więc tworzyć trwałych relacji z innymi. Kiedy rodzice wyręczają dziecko we wszystkim, czuje się słabe, przestaje wierzyć w siebie – nie potrafi więc dążyć do swoich celów, realizować planów i spełniać swoich marzeń, bo bardzo łatwo się załamuje i zniechęca. Kiedy rodzice ustępują dziecku we wszystkim, uczy się winić innych za swoje błędy i traci wgląd w siebie. 

Wychowanie skupione wyłącznie na potrzebach i uczuciach dziecka paradoksalnie go nie wspiera, a krzywdzi. Matki, które rekompensują sobie brak bliskości z partnerem w relacji z synem, chcą wychować sobie idealnego mężczyznę, ale dając i nie wymagając, najczęściej wychowują narcyza lub socjopatę. Córki, które zostały obdarzone bezkrytyczną akceptacją przez swoje nieakceptujące siebie matki, często stają się anorektyczkami.

Dzieci „za bardzo zaopiekowane” podobnie jak te zaniedbane mają niską samoocenę. O ile jednak dla tych ostatnich akceptacja i docenienie jest przeciwwagą dla ich dotychczasowego doświadczenia, i dlatego może być lekarstwem wspierającym prawdziwe „ja”, o tyle dla tych pierwszych jest pogłębianiem tego, co ich skrzywdziło, jest trucizną wspierającą sztuczne ego, które jest barierą w tworzeniu bliskości i odczuwaniu miłości.

Między młotem a kowadłem

Brak aprobaty otoczenia dla silnych dziecięcych emocji powoduje, że dziecko próbuje coś z nimi zrobić, miotając się między lojalnością wobec własnego odczuwania a presją opiekujących się nim dorosłych, od których jest zależne. Cokolwiek jednak robimy z negatywnymi emocjami, wpływa to w taki sam sposób na pozytywne.

Podporządkowanie się zewnętrznemu naciskowi powoduje tłumienie i racjonalizowanie swoich negatywnych emocji; taka kontrola emocjonalna zyskuje uznanie otoczenia, ale jej skutkiem ubocznym jest tłumienie i racjonalizowanie pozytywnych emocji, a tym samym utrata radości z życia.

Próby zdominowania otoczenia poprzez nadmiarowe wyrażanie swoich negatywnych emocji zraża do nas innych ludzi, co próbujemy im zrekompensować równie przesadnym wyrażaniem tych pozytywnych. W ten sposób zachowujemy prawo do wyrażania siebie, ale dla innych ludzi stajemy się niestabilni i niewiarygodni.

Odwiecznym marzeniem człowieka jest podkręcenie pozytywnych emocji i uciszenie tych negatywnych, nieprzyjemnych. Prawda jest jednak taka, że każda manipulacja swoim odczuwaniem dotyka wszystkich emocji.

Gwiazdorzenie

Gdy dziecko czuje się opuszczone, a rodzice nagradzają je swoją uwagą, kiedy się popisuje, to taki schemat kupowania sobie akceptacji innych zostaje utrwalony w jego umyśle przez pozytywne skojarzenie („to działa”).

W dorosłym życiu taka osoba czuje przymus grania pierwszych skrzypiec, wyróżniania się, zwracania na siebie uwagi za wszelką cenę. Zewnętrzni obserwatorzy widzą lekkość, zabawę, żarty, duszę towarzystwa. Wewnętrznie jest to odczuwane jako przymus grania takiej roli, żeby zapobiec poczuciu opuszczenia znanemu z dzieciństwa – potężnemu uczuciu, bo wyolbrzymionemu przez lęk małego dziecka zależnego w stu procentach od dorosłych.

Im bardziej nagradzamy taką osobę aprobatą, tym silniej identyfikuje się ona z tym zachowaniem, używając go nadmiarowo, nawet w sytuacjach, w których nie budzi ono aprobaty i paradoksalnie powoduje odrzucenie, przed którym miało chronić.

Być prawdziwym

Być prawdziwym w jakimś obszarze oznacza oduczenie się bycia „jakimś”, zaprogramowanym. Oznacza bycie w zgodzie z tym, co się czuje, a nie z tym co według umysłu jest dobre. Różnica jest taka, że jeśli coś jest dla nas dobre, uszczęśliwia lub satysfakcjonuje nas długofalowo; jeśli jest to program, daje nam chwilową przyjemność w zamian za późniejszego kaca (w każdym znaczeniu).

Czasem bycie prawdziwym oznacza usunięcie blokad z miejsca, gdzie wcześniej nie wolno nam było być sobą, a czasem odnalezienie granic tam, gdzie straciliśmy siebie będąc wszystkim dla wszystkich. 

W obu przypadkach chodzi o zmianę swojej reakcji na oczekiwania innych ludzi – o nauczenie się bycia sobą niezależnie od ich aprobaty. Być prawdziwym oznacza być wiernym sobie – swoim wyborom, wartościom, uczuciom. 

Każde dziecko z racji tego, że jest całkowicie zależne od dorosłych, przyjmuje ich reakcje za wyznacznik dla swojego zachowania. Niewielu dorosłych dojrzewa do tego, żeby zauważyć, że wyrośli z zależności od innych ludzi i żeby zacząć kierować się własnym instynktem bez względu na to, jak oceniają to inni.