Fabryka szczęścia

Wierzymy, że nie jesteśmy szczęśliwi, bo czegoś nam w życiu brakuje. Dużych pieniędzy, uznania, podziwu, kariery, sławy, właściwego partnera, idealnej rodziny, domu z basenem, podróżowania po świecie… Długo można by wymieniać, bo każdy ma coś innego, i o czym innym marzy. Jest jednak w tym wszystkim wspólny mianownik: przekonanie, że uszczęśliwi nas zdobycie czegoś w świecie zewnętrznym. Ale czy na pewno tam leży rozwiązanie problemu? Czy krawcowa, która kiepsko szyje, stworzy arcydzieło, jeśli tylko dostanie najlepszy materiał na świecie? Jasne, że nie. Nie liczy się tylko jakość tego co mamy, ale i umiejętność zarządzania tymi zasobami. Dlatego często lepsze wyniki ma gracz, który dostał słabsze karty, ale potrafi je dobrze rozegrać; albo sukcesy odnosi sportowiec czy naukowiec o mniejszym talencie, ale większej dyscyplinie i pracowitości. I odwrotnie: spadkobierca wielkiej fortuny traci ją w ekspresowych tempie z powodu braku umiejętności zarządzania dużymi pieniędzmi; albo ktoś u szczytu sławy i popularności niszczy swój dorobek popadając w uzależnienie czy wywołując skandale obyczajowe. 

Skoro dobre rzeczy na zewnątrz nie gwarantują nam szczęścia bez naszych umiejętności zarządzania nimi, to o jaką konkretnie „technologię” tu chodzi? 
Odpowiedź jest pozornie zaskakująco prosta: o umiejętność słuchania siebie. Pozornie, bo w praktyce okazuje się, że to jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Rodzimy się z tą umiejętnością, ale od pierwszych kontaktów z innymi ulega ona stałemu wypaczeniu, a co gorsza, dzieje się to poza naszą świadomością. Kiedy wyobrazimy sobie, że od dnia narodzin stale tracilibyśmy ostrość wszystkich zmysłów – tak systematycznie, że brak wzroku, słuchu, dotyku, węchu i smaku byłby oczywistością dorosłego człowieka, wydaje się to przerażające. A brak kontaktu ze sobą – ze swoim odczuwaniem, z językiem swojej duszy – jest swego rodzaju standardem, normą, to znaczy dotyczy większości ludzi. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. 
Pierwszą z nich jest natura naszego umysłu, który dbając o nasze przetrwanie, próbuje z każdego losowego zdarzenia zrobić regułę i zaprogramować nas, żebyśmy reagowali automatycznie, bezrefleksyjnie. Jeśli zidentyfikujemy się z umysłem, on przejmuje dowodzenie, odcina nasze czucie, zamyka nas w swojej rutynie i zamienia w ludzkie roboty. 
Drugą przyczyną jest powód, dla którego identyfikujemy się z umysłem. Robimy to już jako dzieci, wierząc, że jeśli czujemy coś, co nasi opiekunowie lekceważą albo czego nie pochwalają, to czujemy „źle”, czyli nasze czucie jest „zepsute”, nie można na nim polegać, należy je odciąć lub zracjonalizować, zmanipulować, dopasować. Potem zewnętrzny system silnie nagradzający osiągnięcia intelektualne oraz tłumienie emocji (mądre i grzeczne dzieci, inteligentnych i podporządkowanych pracowników) dokonuje reszty. W efekcie wierzymy głęboko, że umysł jest mądry, a czucie głupie, co ma tyle sensu ile twierdzenie, że prawa ręka czy noga jest dobra, a lewa zła. W rzeczywistości obie kończyny, czy górne czy dolne, najlepiej działają, kiedy pracują razem. Tak samo umysł i serce: jedno bez drugiego staje się kalekie.

Socjalizacja wymusza na nas utratę kontaktu z sobą na rzecz spełniania cudzych oczekiwań, wpasowania się w kulturowe normy, zasłużenia na akceptację i szacunek innych ludzi. Podziw innych staje się miarą naszego życiowego sukcesu. Kontrolowanie tego podziwu staje się więc naszym priorytetem, i zaczynamy żyć dla swojego wizerunku, dla swojego ego. Problem w tym, że daje nam to momenty satysfakcji, ale nie daje stałego dobrego samopoczucia, a tym bardziej poczucia szczęścia. W tle czai się lęk przed utratą tego, co mamy i stale rosnący głód na więcej dowodów tego, że jesteśmy ok. A ponieważ żadna ilość komplementów czy uznania nie potrafi sprawić, żebyśmy POCZULI się dobrze na stałe, nasze uzależnienie rośnie, a samopoczucie stale się obniża. To, co miało prowadzić do szczęścia, prowadzi dokładnie w odwrotnym kierunku. 

Jak rozpoznać, że nie mamy kontaktu ze sobą?
Główną wskazówką jest przeżywanie powtarzających się sytuacji produkujących negatywne emocje. Oznacza to, że reagujemy automatycznie, zgodnie z wyuczonymi schematami zachowania (scenariuszem swojego umysłu), bez świadomego kontaktu ze sobą. Tak, jakbyśmy codziennie wychodzili z domu w tym samym ubraniu, niezależnie od pory roku. i chociaż raz marzniemy, innym razem się pocimy, to niczego nie zmieniamy, bo się nad tym po prostu nie zastanawiamy; uznajemy, że „tak mamy”, bo nie rozumiemy, że możemy to zmienić.
Innym wskaźnikiem braku kontaktu ze sobą jest doświadczanie wyczerpania energetycznego. Oznacza to, że jemy, śpimy i pracujemy jak każą nam nasze automatyzmy, a nie nasze prawdziwe potrzeby, co doprowadza do fizycznego i psychicznego wyczerpania, czasem przybierającego postać choroby. Musimy się wtedy wyłączyć z codziennej aktywności i „naładować” – a potem nadrobić ten stracony czas popadając w kolejne wyczerpanie, i tak w kółko.

Jak naprawić tę zepsutą „technologię”, jak uzyskać i utrzymać kontakt ze sobą? 
Po pierwsze, trzeba skierować swoją uwagę do wewnątrz, nie na zewnątrz siebie. Uświadomić sobie swoje myśli i emocje. Nauczyć się odczytywać swoje emocje jako informacje i używać umysłu do ich zrozumienia i do wybrania takiego zachowania, jakie najbardziej nam w danej sytuacji posłuży.
Po drugie, warto poznać siebie bez oceniania i porównywania do innych. To, co naprawdę lubimy, co sprawia nam radość, w czym czujemy się dobrze. I to, z czym mamy problem, co sprawia nam trudność, dyskomfort. Każdy z nas ma swoje predyspozycje i swoje „alergie”; dbanie o siebie oznacza, że wiemy gdzie na ile nas stać, żeby zachować dobre samopoczucie. Stałe dobre samopoczucie oznacza komfort, a komfort pozwala nam stawiać sobie małe wyzwania i robić kroki naprzód w hartowaniu swoich nadwrażliwości.
Po trzecie, warto zaryzykować bycie autentycznym, wbrew wyuczonym schematom zachowania. To trudne, bo wymaga zmierzenia się z lękiem przed brakiem akceptacji, odrzuceniem, samotnością. Wymaga też elastyczności, której wizerunek (ego) nie dopuszcza: że raz możemy wyglądać świetnie, a innym razem kiepsko; że czasem zabłyśniemy, a czasem się potkniemy; że niekiedy będziemy z siebie zadowoleni, a niekiedy nie. I że mimo wszystko nadal dla siebie jesteśmy ok.
I w tym ostatnim zdaniu leży sedno sprawy: próbując nakarmić się akceptacją innych, możemy zapewnić sobie jedynie momenty szczęścia; dając tę akceptację samemu sobie, zapewniamy sobie stałe dobre samopoczucie. A dobre samopoczucie jest jak dotyk króla Midasa, który zamieniał wszystko w złoto – pozwala nam się cieszyć tym, co mamy i to pomnażać. Innymi słowy pozwala być szczęśliwym tu i teraz, po drodze do osiągania kolejnych celów czy spełniania kolejnych marzeń. 

Podsumowując – jeśli nie znamy, nie rozumiemy i nie lubimy siebie, nic z zewnątrz nie będzie miało mocy uszczęśliwienia nas na stałe, tak jak fajerwerki nie dają stałego światła. Jeśli znamy, rozumiemy i lubimy siebie, na bieżąco wybieramy dla siebie to, co dla nas dobre, stale powiększając swoje poczucie szczęścia, stale rozświetlając swoje życie. 
Jesteśmy jak maszyny z unikalnym oprogramowaniem, które przetwarzają materiał z zewnątrz. Jeśli wiemy, kim jesteśmy, możemy wybrać to, co do nas pasuje i tworzyć arcydzieła, możemy uszczęśliwiać siebie i innych. Jeśli wybieramy na oślep albo w oparciu o fałszywe dane o sobie, najczęstszym rezultatem jest awaria systemu – problem wewnątrz i na zewnątrz.

Jedna uwaga do wpisu “Fabryka szczęścia

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s