Gdybyśmy spojrzeli na siebie „mechanicznie’’, to w uproszczeniu intelekt jest naszą instrukcją, a emocje kontrolkami poszczególnych systemów; fizyczność dostarcza nam energię zewnętrzną, paliwo, a duchowość energię wewnętrzną – nadaje znaczenie i sens temu co robimy, nadaje kierunek naszej drodze.
Wychowanie i socjalizacja sprawiają, że uczymy się korzystać z jednych części siebie bardziej niż z innych, rozwijamy jedne obszary kosztem drugich, a nawet więcej – próbujemy zastąpić jedne drugimi. To trochę tak, jakbyśmy wymienili jedno koło w samochodzie na dodatkową kierownicę, albo wyrzucili pedał hamulca w zamian za więcej wycieraczek…
Każda sfera ma swoje znaczenie i zadanie – i tylko wtedy, kiedy wszystkie są w równowadze idziemy przez życie bez problemów: mamy energię, czujemy sens tego co robimy, nie targają nami negatywne emocje i rozumiemy jak dbać o siebie, żeby ten stan utrzymać na stałe. Jednak żeby tak się stało, potrzebny jest nam kontakt z samym sobą, z własnymi myślami, uczuciami, potrzebami, marzeniami – z tym, co nam w duszy gra. Nie czujemy siebie tam, gdzie nauczyliśmy się dopasowywać do innych, żeby zasłużyć na ich akceptację i nie czujemy siebie wtedy, kiedy od siebie uciekamy, kiedy zagłuszamy siebie czymś z zewnątrz (nieustannym towarzystwem innych, substancjami psychoaktywnymi, wynajdywaniem sobie prac i obowiązków, skupianiem się na życiu innych ludzi itp.)
Tam, gdzie zablokowaliśmy czucie i nie wyrażamy siebie nie jesteśmy w stanie zdiagnozować tego co jest, a tym samym tracimy szansę, żeby móc to naprawić, poprawić, wyrównać. Cierpi na tym cały system, nasze samopoczucie – czujemy się źle, bo źle sobą zarządzamy. I kółko się zamyka, bo nie chcąc czuć się źle, próbujemy silniej zablokować lub zagłuszyć swoje odczuwanie.
Dlaczego boimy się wyrażać siebie, być sobą? Boimy się krytyki, odrzucenia. Boimy się negatywnych zwrotów na swój temat. Boimy się, że negatywna informacja jest jak wyrok (zniszczy cały nasz wysiłek, negatywnie nas zaszufladkuje) albo kara (w końcu ktoś się zorientuje, że jesteśmy źli i zrobi nam to, na co zasługujemy). To są przekonania pochodzące z umysłu dziecka – kogoś, kto próbuje zasłużyć na miłość; kogoś, kogo można wziąć pod pachę i zamknąć w pokoju albo odciąć go od wszystkiego co lubi; kogoś, kto musi wyrzec się swojego czucia, żeby zaakceptować to, co mówią czy czego oczekują opiekunowie.
Dla małego dziecka dezaprobata rodziców jest końcem świata, ale jaki jest sens pozostawania w tej roli i utrzymywania tych przekonań w dorosłym niezależnym życiu; spędzanie tego życia na walczeniu o aprobatę ludzi, z którymi nie spędzamy czasu, których nie znamy i na których najczęściej wcale nam nie zależy…?
Warto czasem zadać sobie pytanie, którego jako dziecko zadać sobie nie potrafiliśmy: „A co, jeśli moje czucie nie jest niewłaściwe, tylko chce mi coś powiedzieć, przynosi mi informację o mnie?” Warto, bo bez informacji o sobie z poziomu czucia jesteśmy jak oślepiony wędrowiec, który w drodze kieruje się podpowiedziami innych oślepionych, wciąż wpadając w dołki i przewracając się na przeszkodach…

Dodałabym jeszcze, że boimy się wyrażać siebie, bo pragniemy perfekcji i mamy w sobie za dużo samoodrzucenia- boimy się własnej krytyki samego siebie.
(aprobata ludzi, na których mi nie zależy potrzebna mi w pracy, niestety) – ale pod resztą posta podpisuję się rękami i nogami.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dla mnie to to samo – odrzucamy czy krytykujemy siebie, bo tak postępowali wobec nas opiekunowie, nasze dziecięce autorytety, taki mamy wzorzec traktowania siebie; a potem spodziewamy się tego samego od innych, zgodnie z własnym doświadczeniem…
PolubieniePolubienie
Jestem zdania, że można mieć najbliższych, którzy nigdy nas nie skrytykowali, a mimo to czynnie krytykować samego siebie na każdym kroku. Chociaż nie do końca rozumiem, skąd się to bierze- czy to naturalna tendencja do pragnienia perfekcjonizmu, czy z książek, nie umiem wskazać źródła.
PolubieniePolubienie
To prawda. Naśladujemy głos rodzica, jeśli uznaliśmy go za autorytet, za prawdę, pewnego rodzaju wyrocznię, i to jest najczęstsze źródło wewnętrznej krytyki. Ale bywa, że głos rodzica jest akceptujący wobec dziecka, natomiast krytyczny wobec siebie. Dziecko wtedy może przyjąć za wzór to, jak rodzic traktuje siebie samego jako tę „prawdziwszą prawdę”. To przykład, że nie można dać tego, czego się nie ma – nawet najbardziej rozkochana w córce matka nie sprawi, że jej dziecko będzie siebie akceptować, jeśli ona sama siebie nie akceptuje (to bardzo częste tło dla anoreksji na przykład).
PolubieniePolubienie