Od jakiegoś czasu z różnych stron wracało do mnie pytanie: czy istnieje taki przypadek na świecie, kiedy ktoś wychowany bez empatii wobec innych zaczyna widzieć, rozumieć, czuć i uwzględniać cudzą perspektywę? Chciałam wierzyć, że tak, że przecież każdy musi mieć szansę na zmianę. Ale rzeczywistość wciąż na nowo pokazywała mi, że to nie działa. No bo tych, którzy zostali wychowani bez empatii wobec siebie do uwzględnienia własnej perspektywy zmusza własne cierpienie. Tych jednak, którzy zostali wychowani bez empatii wobec innych cudze cierpienie nie rusza, a własne powoduje jedynie szukanie winnych na zewnątrz – niczego nie uczy, niczego nie zmienia. Czyli logicznie rzecz biorąc, narcyzi nie mają szans na zmianę tak samo jak ludzie w głębokim stopniu upośledzeni intelektualnie nie podołają wymaganiom szkoły podstawowej czy jak ludzie bez kończyn nie wyhodują ich sobie w ciągu życia. Brzmi jak niesprawiedliwy determinizm… ale tylko wtedy, kiedy patrzymy na świat przez umysł, w sposób hierarchiczny: że wszyscy tutaj odrabiamy swoje życiowe lekcje jak uczniowie w szkole, zapracowujemy na dobre oceny, w nagrodę przechodzimy na wyższy poziom, stajemy się lepsi, bogatsi, mądrzejsi, bardziej oświeceni, bliżej Prezesa – tak to się zazwyczaj przedstawia. Taki wzorzec zna nasz umysł, na takiej hierarchii oparty jest system szkolnictwa czy kariera zawodowa, więc tak samo wyobrażamy sobie rozwój duchowy – jako zapracowanie na pobyt w niebie. W tej filozofii pojawia się jednak istotny problem: co z tymi, którzy mają blokady poznawcze wrodzone lub nabyte (intelektualne, fizyczne, emocjonalne lub duchowe) i nie są w stanie rozwijać swojej świadomości? Są gorszym gatunkiem? Na zawsze utykają w tym samym miejscu w procesie autoewolucji jak bezdomni i bezrobotni poza systemem? Jak skazańcy bez praw? Jak pariasi na zawsze uwięzieni na samym dole hierarchii społecznej? Trochę zgrzyta, skoro mamy wszyscy być równi i jednakowo kochani przez Boga czy Wszechświat… No ale skoro ci ludzie nie mogą się rozwijać, to nie mogą sprostać wymaganiom i przejść dalej, więc jak to jest…? Z tej perspektywy nie widać rozwiązania.
Spróbujmy zatem popatrzeć na sprawę inaczej. A co jeśli każdy z nas jest jak… taboret? 😁 To znaczy ma cztery nogi: fizyczność, intelekt, emocjonalność i duchowość. I doświadcza, że jest mu najfajniej, jak te cztery nogi są takiej samej długości: przychodzi tu na świat, żeby to sobie sprawdzić, niekoniecznie w jednym życiu. Raz doświadczamy maksymalnie fizyczności, raz wyzwań dla potencjału intelektualnego, a raz testujemy emocjonalność czy duchowość. Im bardziej rozwijamy jedną „nogę”, tym bardziej w kolejnej turze musimy dopasować inną, żeby „taboret” łapał stabilność. Jedni próbują wydłużać nogi ekstremalnie pojedynczo, inni próbują dopasować dwie naraz albo każdą po trochę. Im bardziej łapiemy stabilność, tym bardziej czujemy się ok, czujemy, że tworzymy coś sensownego, coś, co działa, co staje się Miłością na podobieństwo naszego Stwórcy.
Co to zmienia? Wszystko 😁 Bo nie ma lepszych i gorszych, mniej lub bardziej rozwiniętych czy oświeconych – próbujemy różnych ról w tym samym przedstawieniu, wydłużymy lub skracamy „nogi” w tym swoim „taborecie” wedle własnego uznania i pomysłu. Próbujemy wszystkiego po to, żeby zostawić sobie to, co nam pasuje. Nie to co jest najlepsze, najdroższe, najmodniejsze, najbardziej opłacalne – tylko to, co sprawia, że czujemy się dobrze, że taboret stoi stabilnie. Każdy to robi po swojemu, a wszyscy się uzupełniają i inspirują. Każdy jest szczęśliwy tak jak potrafi i na ile potrafi, a kiedy poczuje niedosyt, wybiera inaczej, po prostu. W tym lub następnym życiu. Metafora może trochę kulawa (jak taborety 😆), ale czy nie sensowniejsza od kopiowania wszechobecnego wyścigu szczurów? Czy czysta Miłość może powiedzieć: ścigajcie się, kto będzie najlepszy ten wygra moje względy, a kto nie podoła, odpada? Czy powiedziałaby raczej: doświadczaj, poznawaj i wybieraj to, co cię uszczęśliwia, bo wtedy staniesz się mną…?
Kiedy mówimy o duchowości językiem umysłu (doświadczeń), mówimy o hierarchii, zasługiwaniu, ocenianiu, porównywaniu i segregacji. Kiedy mówimy o duchowości językiem duszy (czucia), mówimy o szczęściu i radości, wolności i czerpaniu z różnorodności.
Kiedy mówimy o emocjonalności językiem umysłu, mówimy o mechanizmach, zasadach, powinnościach, scenariuszach, grach, strategiach. Kiedy mówimy o emocjonalności językiem duszy, mówimy o empatii, zrozumieniu, szacunku i wsparciu.
Kiedy mówimy o intelekcie językiem umysłu, mówimy o karierze, osiągnięciach, nagrodach, sławie, prestiżu, statusie. Kiedy mówimy o intelekcie językiem duszy, mówimy o ciekawości świata i patrzeniu z różnych perspektyw.
Kiedy mówimy o fizyczności językiem umysłu, mówimy o standardach, modzie, starzeniu się, osiągnięciach sportowych, majątku, niezobowiązującym seksie. Kiedy mówimy o fizyczności językiem duszy, mówimy o możliwościach, indywidualności, unikalności, dobrobycie, pięknie i intymności.
Kiedy mówimy językiem umysłu (doświadczeń) o jakiejś części siebie, to znaczy, że zamknęliśmy ją w więzieniu nabytych społecznych schematów, gdzie jest wykorzystywana i źle traktowana. Kiedy mówimy językiem duszy (czucia) o jakiejś części siebie, to znaczy, że pozwalamy jej żyć i rozkwitać.

Bardzo fajny tekst. Mimo to mam nadzieję, że reinkarnacja nie istnieje, a szczególnie taka, w kórej ponosimy karę za poprzednie życia, nie pamiętając za co ta kara nas spotyka : ) A jeśli reinkarnacja istnieje, to chyba wolę być następnym razem drzewem, choćby mieli mnie przerobić na taboret : )
PolubieniePolubienie
😀 Ale czemu za karę..? Ja to widzę bardziej jak zabawę dzieci: dzisiaj będę fryzjerem, potem mnichem, pojutrze sportowcem, a następnym razem bezdomnym – żeby sprawdzić jak to jest, poczuć, co jest fajne, wybrać co mi pasuje, odrzucić co nie… Może wierząc, że żyjemy tylko tu tylko raz mamy zbyt poważne podejście do życia…?
PolubieniePolubienie
Za karę, ponieważ często powtarzamy, że złe rzeczy, które nam się przytrafiają niewiadomo skąd, to napewno kara za poprzednie wcielenia (bo nie umiemy inaczej wytłumaczyć sobie, dlaczego to złe nas spotyka) – więc w tym momencie ta,, kara” jest bezużyteczna, bo to jak wepchnąć dziecko do kąta za karę, ale nie wytłumaczyć mu, dlaczego i za co- kara będzie bezużyteczna, dziecko nic się z niej nie nauczy.
Mało jest na świecie normalnych krajów, w których warto byłoby się odrodzić, więc wolałabym nie sprawdzać innych wcieleń. Szczególnie, że nie mam skarbu w postaci wiedzy i mądrości z poprzednich. Nie, już wolę być tym drzewem.
PolubieniePolubienie
Skoro Ty jako potencjalny rodzic nie zrobiłabyś tego dziecku, żeby je karać za to, czego nie rozumie, to dlaczego przypisujesz taką złośliwą, wręcz okrutną postawę czystej Miłości…? Ta interpretacja nie wzięła się z powietrza, ma źródło w Twoim doświadczeniu, a doświadczenia, szczególnie te trudne, uruchamiają kontrolujący umysł, wyciszając serce: losowe zdarzenia stają się generalną wiedzą, wiara zamiera. Bez kontekstu treści serca umysł się zapętla, o tym był mój tekst. A napisałam go właśnie dlatego, że zdałam sobie sprawę, że muszę wybrać: albo wierzę w swoją logikę, ale wtedy muszę uznać, że Bóg jest bezwzględny i nieczuły, albo wierzę w czystą Miłość i muszę zmienić swoje rozumowanie. Myślę, że każdy z nas staje przed takim dylematem. W co zdecyduje się wierzyć, tego konsekwencje otrzyma – wolna wola.
PolubieniePolubienie
Właśnie wierzę, na podstawie powtarzających się doświadczeń, że Bóg/ miłość są nieczułe i rzucają nam pod nogi cokolwiek, niekoniecznie pozytywnego. Czemu wszechświat miałby nas kochać, jaki ma w tym cel/ interes? Długo wmawiałam sobie, że wystarczy nastawić się na to, że światem zarządza miłość i ona sama przyjdzie, wywołana pozytywnym myśleniem, lubieniem siebie i innych, ale nie nadeszła, więc nasza współpraca się skończyła.
Te zasady o karmie to nie ja wymyśliłam (że kara jest za coś, czego nie pamiętamy) – takie są po prostu zasady karmy, z wielu źródeł to słyszałam.
PolubieniePolubienie
Ja też słyszałam, ale w to nie wierzę 🙂 I o to tutaj chodzi – na świecie jest wszystko, my wybieramy co nam pasuje
PolubieniePolubienie