W tekście pt. „Sterowniki umysłu” pisałam o tym, że nasze losowe doświadczenie życiowe decyduje, w jakich obszarach nasz umysł pracuje w trybie przetrwania, a w jakich w trybie rozwoju; gdzie stale walczy, a gdzie dąży do samorealizacji. Najkrócej mówiąc, tam, gdzie zaraził nas cudzy lęk, uciekamy przed piekłem, wciąż oglądając się za siebie; tam, gdzie nie zdołał, szukamy raju, patrząc odważnie przed siebie.
Tak jak w Biblii grzech pierworodny (zwątpienie w miłość) zamknął człowiekowi drogę do raju, tak w życiu każdego z nas lęk pierwotny (zwątpienie w miłość) blokuje drogę do szczęścia. Ten lęk to pierwsze zwątpienie w miłość, pierwsze i tym samym najsilniejsze zetknięcie z ciemnością. Nazywam je uczuciem przewodnim, bo po pierwsze jest bardzo silnie w nas zakotwiczone ze względu na bezbronność dziecka i jego całkowitą zależność od dorosłego, a po drugie dopóki jest nieuświadomione, towarzyszy nam w życiu stale jak cień, jak filtr, przez który widzimy rzeczywistość.
To uczucie może powstać krótko po urodzeniu jako skutek silnego dyskomfortu fizycznego (jak ból spowodowany długotrwałą chorobą, unieruchomieniem, przemocowym traktowaniem, a nawet ciągłą kolką jelitową) lub psychicznego (jak silne negatywne emocje opiekunów związane z trudnymi okolicznościami lub konfliktami we wzajemnych relacjach). Wystarczy sobie wyobrazić, co czuje całkowicie bezbronny niemowlak, który nie ma żadnej wiedzy o świecie, a dokucza mu stały ból, albo doświadcza silnych negatywnych emocji swojego rodzica, albo odgłosów wojny i przerażenia, bezradności tych, którzy mają go chronić. Tak czuje się przywitany przez świat, taki obraz świata w sobie zapisuje jako wzorzec; przez to uczucie będzie później postrzegał innych ludzi i siłę wyższą.
Czasem lęk pierwotny pochodzi z okresu jeszcze wcześniejszego, przed urodzeniem – z czasu życia płodowego, ponieważ dziecko odczuwa emocje matki. Jeśli ciąża jest nieakceptowana, jeśli matka żyje pod presją, jeśli próbuje dokonać aborcji, to dziecko nosi w sobie to uczucie odrzucenia, bycia nieproszonym gościem na tym świecie.
Zasada jest jedna: im wcześniej poczuliśmy na sobie dotyk ciemności, tym trudniej „dokopać się” do tego uczucia, tkwi ono w nas jak dusząca mgła; im później się to stało, tym łatwiej jest je namierzyć, bo zostaje już skojarzone z konkretnym obrazem albo nawet słowami, staje się namacalne, bardziej konkretne.
Mówimy czasem, że dzieci rodzą się „złe”, „inne” (niepodatne na wpływy wychowawcze) i szukamy winy w genach. Ale to właśnie lęk pierwotny potrafi zniweczyć wysiłki opiekunów i sprawić, że dziecko może nieświadomie prowokować odrzucenie, bać się wszystkiego jakby stale wisiał nad nim miecz Damoklesa, widzieć wszędzie zagrożenie, ślepo walczyć przeciwko wszystkiemu i wszystkim.
Lęk pierwotny zniekształca to, co widzimy, nie pozwala nam dostrzec dobra, ciepła, życzliwości, wsparcia, serdeczności, miłości, nie pozwala tego czuć. Przerzuca nasz umysł w tryb przetrwania, każe nam żyć jakbyśmy codziennie wychodzili na pole bitwy. Nie myślimy wtedy o tym, co przynosi nam radość i satysfakcję, myślimy o tym, co nas boli. Nie spodziewamy się nagród, chcemy jedynie uniknąć kary. Nie marzymy o komforcie, pragniemy zniknięcia tego, co nam przeszkadza. Nie pragniemy zdrowia, próbujemy zwalczyć choroby. Wkładamy energię w unikanie toksycznych ludzi, nie w tworzenie przyjaźni. Zajmuje nas definiowanie siebie poprzez to, co nas boli, czym nie jesteśmy, a nie rozwijanie swojego potencjału. Unikanie trucizn to nie to samo co zdrowe odżywianie, w sensie dosłownym i metaforycznym.
Możemy tak żyć przez całe życie, uwięzieni w samospełniającej się przepowiedni (na co kierujemy uwagę, to powołujemy do życia, na co się zgadzamy, to zostaje z nami). Możemy też świadomie dokonać nowego wyboru, zmienić ten scenariusz. Żeby to zrobić, potrzebujemy uświadomić sobie swój lęk pierwotny. Nie jest to łatwe, ponieważ ten lęk pochodzi z okresu, kiedy nie podlegał nazwaniu (ani płód, ani niemowlę czy malutkie dziecko nie myśli słowami) – jest to uczucie, które musimy pozwolić sobie poczuć, żeby móc je nazwać i zrozumieć dorosłym umysłem.
Droga do niego prowadzi przez nazywanie wszystkich swoich lęków ukrytych pod negatywnymi emocjami. Możemy nie pamiętać swojej traumy, ale uczucie powstałe pod jej wpływem jest nadal obecne w naszym życiu pod innymi postaciami, skanalizowane przez umysł do innej, w jakiś sposób podobnej formy (np. możemy nie pamiętać gniewu ojca, który wstrząsnął niemowlakiem, ale zasiany wtedy lęk każe nam panicznie bać się burzy jako symbolicznego gniewu Boga ojca). Żadna fobia ani mania nie bierze się znikąd, jest tylko nową formą starego lęku. Możemy uczyć się z nim żyć w trybie przetrwania i możemy go zneutralizować swoją świadomością, uwolnić się od niego i zacząć się rozwijać.
Albert Einstein powiedział: „Najważniejszą decyzją, jaką możemy podjąć jest odpowiedź na pytanie, czy wierzymy, że żyjemy w przyjaznym czy wrogim Wszechświecie. Z tej jednej decyzji wszystko wypływa.” O tym jest ten tekst. Lęk pierwotny każe nam wierzyć, że Wszechświat jest zimny, nieprzyjazny i groźny, i taki się wtedy dla nas staje, bo na tym się skupiamy, to z niego podświadomie wybieramy. Jeśli zdołamy odseparować swoje doświadczenie i swoją wiarę, czyli wbrew temu co nas spotkało uwierzyć we Wszechświat, który jest miłością, wszystko co dobre stanie przed nami otworem.
„Jak zobaczę to uwierzę” powiedział człowiek. „Jak uwierzysz to zobaczysz” powiedział Wszechświat.

Z tym ostatnim zdaniem to trochę jak z przerzucaniem się słowami z krnąbrnym dzieckiem- żadne nie chce zacząć czynić dobra: człowiek opiera się na doświadczeniu, więc potrzebuje pozytywnych doświadczeń, żeby zmienić myślenie, a Wszechświat nie ma ochoty wyciągnąć ręki i zacząć tworzyć dobre doświadczenia, bo czeka, aż człowiek zacznie go napędzać swoją mocą. I błędne koło, w którym większość z nas żyje, gotowe.
Przepiękne krokusy!
PolubieniePolubienie
To, jak widzimy Wszechświat i jakie intencje mu przypisujemy, pochodzi z wzorca rodzica. A jeśli Wszechświat = ja? To kto ma coś zmienić? 😉 A krokusy z mojego ogródka, dziękuję 🙂
PolubieniePolubienie