Co wewnątrz, to na zewnątrz

Jedną z najważniejszych rzeczy, jakich nauczyła mnie moja praca, jest pokora. Bo cóż z tego, że wiem, czego dziecku potrzeba, kiedy rodzice tkwią w swoich schematach, i nie są gotowi na zmianę? Muszę się pogodzić z tym, że nie pomogę w tej sytuacji, bo to nie ja mam wpływ na to dziecko przez większość czasu. Cóż z tego, że widzę, jak ktoś zapętlony w swoich nieświadomych przekonaniach rozpędza się coraz bardziej, pędząc na wprost ściany, w którą zaraz uderzy – kiedy on tego nie widzi, nie czuje, nie wierzy w to? Cóż z tego, że rozpoznaję mechanizmy, które prowadzą do paskudnych konsekwencji, jeśli ktoś wierzy, że zaprowadzą go do szczęścia?

Nauczyłam się pokory na własnych błędach, bo im bardziej próbowałam na siłę kogoś zatrzymać, przymusić go do zmiany i uratować prze konsekwencjami, tym bardziej się rozpędzał dla zrównoważenia mojego hamowania i silniej zderzał ze swoją ścianą. Doświadczają tego rodzice, kiedy próbują ochronić dziecko przed drobnymi konsekwencjami jego szkodliwego zachowania, a ono w poczuciu bezkarności nabiera tylko rozmachu w krzywdzeniu siebie i innych. Dopóki nie poczuje konsekwencji, będzie eskalować swoje zachowanie, aż konsekwecje staną się poważne, czasem nieodwracalne.

Chcę przez to powiedzieć, że każdy z nas ma swój własny, indywidualny proces rozwoju w swoim własnym tempie, i nic z zewnątrz nie może tego zmienić, jeśli dana osoba nie jest na to gotowa. Możemy innych inspirować, ale zmiany muszą dokonać sami – wtedy, kiedy do niej dojrzeją. Wszyscy podlegamy „gotowaniu żaby” – jeśli ktoś przesuwa nasze granice powoli i systematycznie, to nieświadomie zgadzamy się na coraz większe odbieranie sobie komfortu, dóbr, wartości. Sami decydujemy, w którym momencie się ockniemy – czy przy pierwszej refleksji, że coś tracimy, czy dopiero wtedy, kiedy zabraknie nam środków do normalnego funkcjonowania. Sami decydujemy, ile możemy znieść, a kiedy ból zmusza nas do reakcji, do powiedzenia „dość”.

Świadomość masowa działa według tych samych praw; przykładem może być to, co dzieje się w naszym kraju od kilku lat, a na świecie w trakcie bieżącej dwuletniej pandemii. Nie inaczej jest w przypadku tego, co dzieje się obecnie za naszą wschodnią granicą. Jako osoba z dużą empatią cierpię, czytając o atakach na przedszkole, dziecięcy szpital onkologiczny, blok mieszkalny czy karetki pogotowia, dowiadując się o zamordowaniu rodziny z dziećmi, o poświęceniu życia, żeby zaminować most, czy o dziewiętnastolatkach tracących zdrowie i życie w absurdalnej walce. Jako osoba rozumiejąca mechanizmy wiem jednak, że aktywny bunt w obronie własnych granic oznacza przebudzenie, oznacza niezgodę na dalszą krzywdę, oznacza więc początek zmiany, w tym przypadku masowej. Masowej, czyli dotyczącej nas wszystkich. I my wszyscy mamy wpływ na to, czy ta zmiana nastąpi, czy będzie trwała, i w jakim pójdzie kierunku. Mamy wpływ przez opowiedzenie się po stronie światła lub ciemności. Za krzywdzonymi, nie przeciw agresorom; za pokojem, nie przeciw wojnie; za równością, nie przeciw nierówności. To wbrew pozorom bardzo istotna różnica, bo to, na czym się skupiamy, otrzymuje naszą energię. Możemy kibicować wybranej stronie, ale nie wiemy, jak dojrzale wykorzysta potencjalne zwycięstwo (ten scenariusz przerabiamy przy każdych wyborach parlamentarnych, czyż nie?). Albo możemy wspierać światło w każdym człowieku z osobna i oglądać przebudzenia, niezależnie od miejsca, płci, rasy, narodowości, wyznania; i zobaczyć jak ciemność zostaje rozświetlona od środka tak bardzo, że znika, bo nie ma dla niej miejsca.

Rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się wydają. Z jednej strony nie każdy Rosjanin popiera działania swojego przywódcy, wbrew rządowej propagandzie, nawet nie każdy rosyjski żołnierz w tej akcji. Z drugiej strony, jak w moim doświadczeniu, nie zawsze łagodzenie objawów jest najlepszą opcją – bo czasem trzeba sprawić, żeby człowiek poczuł, że dotarł do ściany, żeby się obudził i zaczął walczyć o to, co mu od zawsze coraz bardziej odbierano tak systematycznie, że już do tego przywykł. Jeśli się obudzi, nikt i nic go nie zatrzyma.

Jest mi bardzo ciężko patrzeć na koszty, jakie ponoszą ludzie w trakcie wojny. Ale jakaś część mnie po prostu wie, że taka jest kolej rzeczy, jako konsekwencja wszystkich wcześniejszych wyborów, i że przebudzenie do zdefiniowania i walki o siebie to objaw zdrowienia.

Im większa napiera ciemność, tym bardziej odzywa się potrzeba rozpalenia światła. Im więcej dzieje się krzywdy i cierpienia, tym silniejszy jest ludzki odzew pomocy i wsparcia; i to jest piękne, wzruszające, budzące nadzieję. Ale nie wystarczy, że będziemy pomagać skrzywdzonym, pomstując na ich wrogów. Żeby coś zmienić, potrzebujemy pomagać skrzywdzonym i jednocześnie nie zasilać negatywnej energii – nienawiści w żadnej postaci: nacjonalizmu, rasizmu, seksizmu, żadnego „my” kontra „oni”. Nie pomoże przyłączanie się do pomstowania na winnych, pomoże unicestwienie źródła tej ciemności przez rozpalenie wokół niego wszystkich świateł. Obecna sytuacja najlepiej pokazuje, ile możemy osiągnąć dzięki jedności, wspólnemu działaniu, jednomyślności, wzajemnemu wsparciu, wspólnemu frontowi. Problem w tym, że to ciemność prowokuje nas do znalezienia w sobie tego światła jedności; reagujemy na nią, przeciwko niej. Kiedy odejdzie, zapomnimy, że potrafimy świecić. Znowu będziemy tworzyć coraz to nowe podziały my-oni, skupiając się na tym, co nas różni, a nie na tym, co nas łączy.

Czy naprawdę potrzebujemy ciemności, żeby sobie przypomnieć, że potrafimy świecić? Zła, żeby odkryć w sobie dobro? Niewoli, żeby chcieć wolności? Presji, żeby siebie zdefiniować? To nasz wybór. Jak długo tego potrzebujemy, żeby sobie przypomnieć kim jesteśmy z natury, tak długo będzie się pojawiać w naszym życiu.

W historii było już wielu dyktatorów, i jak wiadomo żaden nie przetrwał ani nie skończył dobrze. Każdy następny myśli, że jest wyjątkiem, i to go gubi wcześniej czy poźniej. Czas przestać ich produkować i zasilać swoją negatywną energią, którą się żywią i którą wykorzystują do dzielenia ludzi i rządzenia nimi wedle własnego widzimisię. Ognia nie gasi się ogniem, ciemności nie zwalczy się ciemnością. Czas nauczyć się na błędach, zablokować źródło, z którego powstają – w sobie.

Jedna uwaga do wpisu “Co wewnątrz, to na zewnątrz

  1. Najgorzej, jak osoba krzywdząca samą siebie dokładnie widzi swoje złe schematy, a mimo to nadal zbyt się boi, by to zmienić (albo dla leniwego umysłu łatwiej jest nadal dreptać starą drogą, więc drepcze).
    Ludzie w gorszych czasach, kiedy zaczynają się problemy gospodarcze, kurczy się teren, dostępność zasobów itd zaczynają z powrotem tworzyć podziały my-oni. Prawdopodobnie dlatego, że taka nasza natura, że cały czas szukamy cech wspólnych z innymi (od przyjaźni z osobami lubiącym tę samą muzykę, po znajomość z ekstremistami mającymi te same szkodliwe poglądy). Szukamy ich, bo chcemy czuć przynależność do grupy, a ostre podziały zaczynają się, gdy zaczynamy dochodzić do wniosku, że zasoby są ograniczne i żebyśmy mieli my, to stracić muszą oni. I wtedy zaczynają się konflikty, bo takie myślenie wykorzystują psychopaci z chorą ambicją.
    Religia chrześcijańska uważa, że człowiek jest z natury dobry, ale myślę, że się myli. Człowiek jest z natury egoistyczny, dlatego tak często przeradza się to w bycie złym.
    Szkoda mi obecnego pokolenia Ukraińców. Zamiast wzrastać w samorozwoju, to dostają przyspieszoną lekcje i tysiące traum w pakiecie dodatkowym. Będą straconym pokoleniem, żeby mogło wzrastać na ich poświęceniu kolejne pokolenie. Aż to nowe pokolenie znowu zapomni jak to było i hiatoria zacznie się od nowa…

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s