Ludzki mózg tak samo jak mózgi innych zwierząt dąży do zautomatyzowania jak największej ilości zachowań, wytworzenia jak największej liczby schematów, algorytmów, procedur. Generalnie dąży do ukształtowania człowieka jako zwierzęcia z jak największymi szansami na przeżycie w swoim środowisku, bo reagującego automatycznie – czyli najszybciej – na potencjalne zagrożenie.
Może nie brzmi to dobrze, ale to jest ta strefa komfortu, do której podświadomie wszyscy w jakimś obszarze nieustannie dążymy; co więcej, z którą kojarzymy szczęście – stan, w którym jest bezpiecznie, ciepło, wszystko jest znane, przewidywalne i działa samo, bez niespodzianek i bez naszego wysiłku… Takie marzenie, perfekcyjny obrazek jak z reklamy, stale bezwietrzny słoneczny dzień.
Tylko że w momencie, w którym przestajemy się rozwijać, uczyć, doświadczać czegoś nowego, zaczynamy umierać jako ludzie, niezależnie od sytuacji i tego, ile mamy lat. Rutyna zabija w nas to, co najbardziej ludzkie, naszą świadomość siebie – to, od czego zależy nasze poczucie szczęścia. Dlatego paradoksalnie często więcej radości czerpiemy z planowania i podróży niż z osiągniętego celu, choć zdajemy sobie z tego sprawę po czasie.
W tym kontekście sztuką jest żyć tak świadomie, żeby przeciwdziałać każdemu tworzącemu się schematowi, nie dopuszczać do powstania rutyny, nie poruszać się w koleinach, nie deptać w kółko po swoich śladach. Tworzenie prostych schematów reagowania mamy zakodowane biologicznie jako ekonomiczny system przetrwania organizmu; żeby spełniać się jako ludzie musimy świadomie nauczyć się tworzyć dla siebie odpowiednie wyzwania, nie bać się zmian.
Im bardziej w jakimś obszarze czujemy się niepewni siebie, zagrożeni, tym bardziej potrzebujemy schematów działania. Im większe czujemy zaufanie do siebie, oparcie w sobie, tym bardziej rośnie w tej sferze nasza potrzeba i gotowość doświadczania czegoś nowego.
