Bajki, które opowiadała mi babcia, zawsze miały dobre zakończenie, wyrabiały przekonanie, że wszystko zmierza w dobrą stronę, nawet jeśli dzieją się straszne rzeczy – czyli uczyły optymizmu.
Bajki Andersena i braci Grimm, które później sama czytałam w hurtowych ilościach całkiem odwrotnie – pokazywały, że świat jest okrutny i pełen zakłamania, że jedni poświęcają się dla drugich i rzadko coś kończy się dobrze dla wszystkich. Ale jednocześnie kreowały bohaterów, pokazując, że zawsze mamy wybór co wspieramy w tym świecie.
Ale przede wszystkim to, co czytałam, pobudzało mój niedoświadczony mózg do refleksji, zastanawiania się, szukania odpowiedzi. Do dziś pamiętam, że kiedy jamnikowi Groszkowi robiło się smutno, miał zwyczaj przypominania sobie wszystkich smutnych rzeczy, jakie mu się wydarzyły, żeby było mu jeszcze bardziej smutno – i że w mojej kilkuletniej głowie powstawał wtedy protest „ale czemu on tak robi, ale przecież przez to będzie mu gorzej”.
Pytanie brzmi – czego uczą o świecie kreskówki i gry komputerowe, na których teraz dzieci spędzają cały swój wolny czas? Z moich obserwacji wynika, że tylko jednej rzeczy: rywalizacji za wszelką cenę. Bycia bohaterem nie dla innych, ale kosztem innych, kosztem jak największego zniszczenia. Popularne gry komputerowe rewelacyjnie oduczają samodzielnego myślenia, refleksji, zadawania pytań, ciekawości świata. Bombardują mózg tak dużą dawką bodźców i słuchowych i wzrokowych, że realny świat staje się nudny. Tak nudny, że chce się od niego uciec jak najszybciej i na jak najdłużej.
