Coraz częściej przychodzą do mnie rodzice, którzy nie potrafią sobie poradzić z uzależnieniem dziecka od internetu – gier, czatów, mediów społecznościowych.
Uzależnienie od wirtualnego świata nie jest jednak problemem samym w sobie, jest objawem innego problemu – trudności w relacji z innymi ludźmi i światem zewnętrznym, tym realnym.
Skąd biorą się te trudności? Paradoksalnie najczęściej z nadmiernego zaopiekowania, z optymalnych warunków. Dziecko dostaje wszystko co mu potrzebne, więc nie musi zastanawiać się, czego potrzebuje. Nie musi pokonywać trudności, więc nie wie co potrafi, jakie jest. Wszyscy są skupieni na nim, na jego potrzebach, więc ani nie wie czego samo chce, ani nie zauważa potrzeb innych ludzi. Nie ma wielu obowiązków, bo ma mieć czas na naukę, ale że nikt mu nie pokazał jak uczyć się z przyjemnością lub dla satysfakcji, więc się nie uczy i ma nadmiar wolnego czasu. Rodzice nie mają serca mu odmawiać, więc łamie jedną regułę po drugiej, nie dotrzymując umów i nałożonych limitów.
Kiedy nie wiesz kim jesteś i co potrafisz, nie masz potrzeb a tym bardziej marzeń, nikt nie pomaga Ci odnaleźć własnych zainteresowań, masz za to za dużo czasu i nie liczysz się z nikim to… nie masz szans na satysfakcjonujące życie, bo nie rozumiesz ani siebie, ani innych i nie umiesz dostosować się do społecznych wymagań, wszystko staje się trudne, za trudne. Czujesz się pokrzywdzony, więc żądasz więcej tego co masz – bo jak możesz żądać tego, czego nie znasz?
Czy wirtualny świat nie jest w takiej sytuacji idealnym rozwiązaniem? Jasne reguły gry, anonimowość, możliwość wykreowania się w dowolny sposób, dostępność w każdej chwili, pełna kontrola – jak nie uzależnić się od tego świata, kiedy ten realny jest tak niezrozumiały i niekonsekwentny, inny w domu, inny na zewnątrz?
To nie uzależnienie od komputera czy telefonu jest problemem. To objaw braku tożsamości i poczucia własnej wartości Waszych dzieci, które się nie wykształcają, kiedy decydujecie o wszystkim za Wasze dziecko i usuwacie najmniejsze przeszkody spod jego nóg, kiedy nie pozwalacie mu ponosić konsekwencji swoich wyborów i w ten sposób się uczyć.
Gdy byłam małą dziewczynką, zasypiałam w grudniu wyobrażając sobie zamówione kredki (miały zawierać rzadką wtedy i dlatego bezcenną różową, a nawet białą, ha!) – do teraz pamiętam swoje podekscytowanie i oczekiwanie na spełnienie tego marzenia. Kiedy dzisiaj pytam dzieci o ich marzenia, słyszę: „żeby można było grać na komputerze bez ograniczeń”, „żebym nie musiał nic robić”, „żeby było zawsze ciepło na dworze”, albo jak im zupełnie nic nie przychodzi do głowy to: „może nowy telefon/lepszy komputer/nową grę”.
Ale nie o technologię tu chodzi, nie o ilość pieniędzy, nie o dodatkowe zajęcia i nawet nie o ILOŚĆ czasu poświęconego dzieciom. Chodzi o jakość – o brak relacji między rodzicem a dzieckiem, który dzieci odbijają jak lustro: o brak rozmów o życiu i ludziach, o brak wzajemnego szacunku, empatii, zrozumienia i wsparcia. Chodzi o wspólnotę zamiast mieszkania pod jednym dachem, o wymagania wobec siebie zamiast jednostronnego dawania, o towarzyszenie w drodze zamiast oddawania w ręce ekspertów, o pozwalanie na rozwój zamiast kształtowania według własnych życzeń.
Chodzi o bycie razem, nie obok siebie. Wtedy żadne dziecko nie ucieknie do wirtualnego świata, bo po co?
