Ilość i rodzaj bliskości, jakiej doświadczamy w swojej pierwszej relacji – z rodzicami – determinuje wszystkie późniejsze relacje z innymi ludźmi, dopóki nie zmienimy świadomie tych ustawień w swoim umyśle.
Kiedy rodzice dają dziecku za mało bliskości w stosunku do jego naturalnych, rozwojowych potrzeb, oczekując od niego samodzielności, zaradności i zajęcia się sobą („nie przeszkadzaj”), dziecko tworzy w swoim umyśle wewnętrzny konflikt – „Im bardziej zejdę im z drogi, tym bardziej będę kochany”. Uczy się, że nie może polegać na innych, rozwija się „do wewnątrz”, stając się samowystarczalnym towarzystwem dla siebie. Jest nieśmiałe, sztywne i nieporadne w towarzystwie innych ludzi, których zachowania nie rozumie. Nie dąży do bliskości, bo wierzy, że musi jej unikać, żeby zostać zaakceptowanym.
Kiedy rodzice dają dziecku nadmiar bliskości w stosunku do jego naturalnych rozwojowych potrzeb, towarzysząc mu przy każdej czynności, zabawiając, często obarczając osobistymi sprawami, kompensując sobie brak bliskości z partnerem, umysł dziecka tworzy przekonanie „Jeśli ktoś kocha, jest obok w dzień i w nocy, na każde żądanie”. Uczy się, że do wszystkiego potrzebni są inni ludzie, rozwija się „na zewnątrz”, nabiera kompetencji społecznych. Ma problem w byciu samemu, tworzy płytkie relacje z innymi, traktując ich przedmiotowo. Nie dąży do bliskości, bo wierzy, że jego rola jest bierna, że to inni powinni tę bliskość zainicjować i utrzymać.
W obu przypadkach jest to funkcjonowanie w schemacie, który sprawia, że ludzie żyją OBOK innych, nie tworząc bliskości.
Nie tylko ilość bliskości otrzymanej od rodziców ma znaczenie, ale także jej rodzaj.
Czasem jest to bliskość fizyczna (jak przytulanie, wspólna aktywność, wspólne wykonywanie prac domowych), czasami intelektualna (jak wspólna nauka i pasja, rozmowy o świecie), czasem emocjonalna (jak okazywanie uczuć, rozmawianie o samopoczuciu, przeżywanych emocjach, zwierzanie się z kłopotów), czasem duchowa (jak rozmawianie o wartościach, sensie życia, Bogu).
Każdy rodzic tworzy tyle bliskości ze swoim dzieckiem, ile potrafi powtarzając swoje własne doświadczenia z dzieciństwa (jeśli były pozytywne) lub przeciwstawiając się im (jeśli jego doświadczenia były negatywne). Tworzy taki rodzaj bliskości, jaki potrafi (za pomocą tego obszaru, który w sobie akceptuje, który jest jego „mocną stroną”). Nie tworzy jej tam, gdzie nie potrafi, gdzie w dzieciństwie został zablokowany jego kontakt z samym sobą.
Jaki jest z tego wniosek praktyczny?
To, co mamy, jest wszystkim, co rodzice mogli nam dać – tym, co sami mieli. To, co możemy mieć, zależy od naszego świadomego wyboru.
Jeżeli w dorosłym życiu czujemy, że coś nas irytuje w sposobie bycia partnera, to znaczy, że nasz umysł ostrzega nas, że powtarzamy sytuację, która nas krzywdziła w dzieciństwie. To wskazówka, żeby zweryfikować albo skojarzenie (pozornie podobna sytuacja może oznaczać nasz wybór, nie przymus, w jakim było zależne dziecko, ale może budzić te same emocje), albo żeby zweryfikować swoje granice (odtwarzamy to, co znamy, chociaż tego nie chcemy, krzywdzimy siebie).
Jeżeli czujemy, że bardzo silnie potrzebujemy od partnera jednej konkretnej formy bliskości, to znaczy, że nasz umysł chce nas zamknąć w schemacie opartym na wspomnieniu albo tęsknocie z dzieciństwa, żeby kompulsywnie powtarzać jeden rodzaj bliskości kosztem innych, które dla nas jako dziecka były mniej istotne. To wskazówka, żeby się bliżej przyjrzeć swoim wspomnieniom i skojarzeniom, i zweryfikować, czy świadomie chcemy, aby to, co było najważniejsze dla dziecka, którym byliśmy, decydowało o tym, jak głęboką więź z partnerem tworzymy jako dorośli.
